Выбрать главу

Bartan, czując się lekko winny, odwrócił się do Shome'a i powiedział:

— Przepraszam, ale postanowiłem nie jechać dzisiaj na targ. Wiem, że to szmat drogi, by iść na piechotę, ale…

— Nieważne — rzekł Shome, fatalistycznie wzruszając ramionami. — Obszedłemi już połowę planety i śmiem twierdzić, że poradzę reszcie.

Narzucił worek ma ramię, zeskoczył z wozu na skrzyżowaniu, skinął głową na pożegnanie i ruszył w kierunku Nowej Minnett. Bartan pomachał ręką i skierował niebieskorożca na wschód w kierunku własnej działki.

Poczucie winy nasiliło się, gdy sam przed sobą przyznał, że zastawił pułapkę na Sondeweere. Nie będzie spodziewała się go przed zapadnięciem nocy, a podróż do miasta została zaplanowana kilka dni wcześniej, dając jej wystarczająco dużo czasu na umówienie się z Glave'em. Łajał się w myślach i czuł wstręt do samego siebie, a zarazem pewne podniecenie, gdy zastanawiał się nad nowym problemem. Gdyby z daleka dostrzegł niebieskorożca Glave'a przywiązanego do domu, miałby dość czasu, by zatrzymać hałaśliwy wóz i ruszyć bezgłośnie na piechotę. A gdyby znalazł parę w łóżku — co wtedy? Rok bezlitosnej harówki uzbroił go w twarde muskuły, lecz nadal był słabiej zbudowany od Glave'a i miał niewiele doświadczenia w bójkach.

„To straszne”, pomyślał, targany sprzecznymi emocjami. „Wszystkim, czego pragnę od życia, jest zastanie żony samej, zajętej pracą w domu. Dlaczego miałbym ryzykować utratę posiadanego szczęścia? Dlaczego nie zawrócę, nie dopędzę Shome'a i nie pojadę na rynek, tak jak planowałem? Mógłbym przysiąść ze starymi znajomymi, cieszyć się brązowym piwem i zapomnieć o tych wszystkich…”

Krajobraz przed Bartanem zasnuła brzoskwiniowo-sre-brna mgła. W dali pojawił się ciemny pyłek, który rósł z każdą sekundą. Stopniowo przybrał określony kształt, okazując się jeźdźcem zbliżającym się ze znaczną prędkością.

Bartan wiedział dtogo przedtem, nim możliwe było rozpoznanie jeźdźca, że jest nim Glave Trinchil, i znów doszło do zderzenia emocji, jednocześnie czuł ulgę i rozczarowanie. Znajdując się tak daleko od farmy Glave mógł twierdzić, że jedzie skądkolwiek, wcale nie od Sondeweere, i nie było podstaw, by mu nie wierzyć. Bartan spodziewał się, że Glave minie go ze zdawkowym pozdrowieniem i był zbity z tropu, gdy młodszy mężczyzna zaczął do niego kiwać z daleka, najwyraźniej przygotowując się do zatrzymania i rozmowy. Serce Bartana przyspieszyło alarmująco, gdy zobaczył, że Glave jest silnie wzburzony. Czy na farmie zaszedł jakiś wypadek?

— Bartanie! Bartanie! — Glave ściągną) wodze i zatrzymał niebieskorożca obok wozu. — Cieszę się, że cię widzę! Sondy powiedziała, że pojechałeś do miasta.

— Tak powiedziała? — mruknął Bartan, niezdolny do wymyślenia stosowniejszej odpowiedzi. — Więc złożyłeś jej kolejną ze swych odpowiednio ustawionych w czasie wizyt.

Glave jakby nie zwrócił uwagi na zarzut. Jego szeroka, szczera twarz wyglądała na zmartwioną, a Bartan nie doszukał się w niej ani śladu fałszu czy wyzwania, które mogłoby wypływać z poczucia winy.

— Jedź do niej bez zwłoki! — krzyknął Glave. — Ona cię potrzebuje.

Kiedy okazało się, że Sondeweere przytrafiło się coś złego, Bartan przeklął się za bzdurne i małostkowe podejrzenia.

— Co się stało?

— Naprawdę nie wiem, Bartanie. Wstąpiłem na farmę po sąsiedzku, tylko by zobaczyć, czy nie ma jakiejś ciężkiej roboty… — Glaven, mimo że był zdenerwowany, nie omieszkał obrzucić swych umięśnionych ramion zadowolonym spojrzeniem. — Sondy powiedziała, że jest drzewo do wykarczowania. Wiesz które, tam gdzie chcesz zasadzić fasolę i…

— Tak, tak! Co się stało mojej żonie?

— No cóż, zabrałem łopatę i siekierę i zająłem się podkopywaniem korzeni. Mimo deszczu było gorąco i ucieszyłem się, gdy zobaczyłem Sondy idącą z dzbanem piwa. Przynajmniej myślę, że było to piwo. Nigdy go nie wypiłem. Była nie więcej niż tuzin kroków dalej, gdy sapnęła, puściła dzbanek i usiadła na trawie. Trzymała się za kostkę. Bałem się, że zrobiła sobie krzywdę, ale najgorszy był… był… — Głos Glave'a ściekł i mężczyzna spojrzał na Bartana ze zdumieniem, jakby zastanawiał się, kim on jest.

— Glave!

— To był straszny krzyk, Bartanie, ale najgorsze, że Sondy miała zamknięte usta. Patrzyłem prosto w jej twarz i słyszałem krzyk, a jej usta były szczelnie zamknięte. To naprawdę zmroziło mi krew w żyłach.

Bartan mocniej ujął lejce, przygotowując się do ruszenia w drogę.

— To nie ma żadnego sensu. W porządku, Sondeweere jęczała! To wszystko, prawda? Skręciła nogę w kostce? Co powiedziała?

Glave potrząsnął głową, powoli i melancholijnie.

— Nie powiedziała niczego.

— Nie powiedziała niczego? To co…? — Bartana zaczęła ogarniać panika. — Ale nadal może mówić, prawda?

— Nie wiem, Bartanie — odparł po prostu Glave. — Powinieneś pojechać do niej. Zostałem tak długo, jak mogłem, ale nie wiedziałem, co robić. Niczego nie potrafiłem wymyślić…

Pozostałe słowa zagłuszył klekot kopyt i skrzyp osi. Bartan pędził niebieskorożca z największą prędkością, na jaką pozwalała nierówna droga, ślizgając się i podskakując na nie wyściełanym siedzeniu. Jasna mgła otulała horyzont i ograniczała pole widzenia, odnosił wrażenie, iż jedzie w środku kopuły w Iształcie dzwonu, której jasne, pastelowe boki wirowały i wznosiły się ku słońcu. Nieco później opary zaczęły się kłębić, niebo stało się mlecz-noniebieskie i Bartan zobaczył w oddali swoją farmę, połyskującą, jakby odnowioną przez deszcz i mgłę. Nim do niej dotarł, niebo odzyskało swój normalny intensywny odcień błękitu i znów rozbłysły na nim dzienne gwiazdy.

Bartan zatrzymał wóz, zeskoczył i wbiegł do domu. Nikt mu nie odpowiedział, gdy wykrzykiwał imię Sondeweere, a pospieszne poszukiwania, w trakcie których rzucał się z pokoju do pokoju, potwierdziły, że żona musi być gdzieś na zewnątrz. Pierwszym miejscem, jakie mu przyszło na myśl, było wspomniane przez Glave'a drzewo, chociaż byłoby dziwne, gdyby Sondeweere ociągała się tam tak długo — chyba że dotknęła ją poważna niemoc. Dlaczego ten idiota Glave nie odprowadził jej do domu, zamiast uciekać tak, jakby zobaczył ducha?

Bartan wyszedł z budynku, przemknął obok chlewu, w którym znajdowała się jego skromna trzoda, i wbiegł na szczyt trawiastego pagórka, który zasłaniał mu widok na wschód. Natychmiast zobaczył Sondeweere. Siedziała w trawie w pobliżu drzewa, które chciał wykarczować Glave, i nadal ubrana była w bladozieloną przeciwdeszczową pelerynę. Zawołał do niej, ale ona nie zareagowała. Trwała bez ruchu, gdy spieszył w dół łagodnego skłonu, a jego obawy rosły z każdym krokiem. Jakaż choroba czy niemoc mogła zmusić ją do tego, by siedziała tak długo bez ruchu, ze schyloną głową, najwyraźniej nieświadoma niczego? Może miała gorączkę albo była półprzytomna, albo… martwa?

Kiedy był jakieś sześć kroków od żony, zatrzymał się, opanowany jakimś dziwnym strachem, i wyszeptał:

— Sondeweere, kochanie, nic ci nie jest?

Podniosła głowę, a on poczuł przypływ ulgi, gdy zobaczył, że żona się uśmiecha. Patrzyła na niego przez kilka sekund — uśmiech nie uległ zmianie, w jej oczach nie pojawił się ślad rozpoznania — po czym znów zniżyła głowę, najwyraźniej przypatrując się czemuś na ziemi.

— Nie wygłupiaj się, Sondy. — Bartan pochylił się i podszedł bliżej. Wyciągnął rękę, by dotknąć jej włosów, gdy jego oczy nagle zatrzymały się na tym, na co patrzyła. W odległości równej szerokości dłoni od jej kostek wiły się dwa wielonogie robaki, zdawałoby się splecione w walce. Ich segmentowane ciała w kształcie sierpa były nie dłuższe od palca i ciemnobrązowe na grzbiecie, a bladoszare od spodu. Nie przypominały innych pełzających stworzeń, jakie widział, bowiem każde miało pojedynczy gruby czułek wyrastający poniżej głowy. Miał już odskoczyć ze wstrętem, gdy zaczął rozpoznawać i pojmować to kłębowisko kończyn, oczu na słupkach i czułków. Stworzenia splotły się za pomocą centralnych czułków i pochłaniała je nie walka, ale kopulacja… i… widać było tylko jedną głowę. Samica pożerała swego partnera, opychała się jasną posoką wyciekającą z jego odwłoka, który — nie zmieniając rytmu — nie zaprzestawał swych ekstatycznych podrygów i pchnięć w jej zachłanny brzuch.