Выбрать главу

Dziewięć myśliwców Czerwonej Eskadry ustawiło się jeden przy drugim, ich górne powierzchnie lśniły w promieniach słońca. Niedaleko nad nimi unosiło się to, co niegdyś było pierwszą fortecą, a niedawno poszerzone przez trzy nowe segmenty stało się stacją dowodzenia. Inne fortece wchodzące w skład Wewnętrznej Grupy Obrony znajdowały się w pobliżu, ale nawet mimo specjalnie zamontowanych reflektorów trudno je było dostrzec na tle głębokiego błękitu. Overland, zza którego wyglądało słońce, tworzył oblamowany ogniem dach wszechświata, a rozległy Land — podłogę, błękitno-zieloną, przyprószoną ochrą, ozdobioną spiralami bieli.

Innym znaczącym obiektem dla pilotów myśliwców był cel. Chociaż umiejscowiono go w odległości ponad mili, ogrom balonu stanowił ważny szczegół kosmicznego otoczenia, jedyny, który świadczył o materialności planet. Był ustawiony dobrze poza teoretyczną płaszczyzną nieważkości, w kierunku Landu, tak żeby wystrzelone kule armatnie zostały ściągnięte przez pole grawitacyjne tej planety. Załoga podniebnego posterunku miała za sobą gorzkie doświadczenie. Ofiarą jednego z dwóch nieszczęśliwych wypadków, do jakich doszło w czasie treningu, stał się młody pilot. Wykonywał lot ćwiczebny z dużą prędkością, gdy raptem został zmieciony ze swej maszyny przez kulę armatnią, która trafiła go prosto w piersi. Z początku myślano, że był to pocisk przypadkowo wystrzelony przez innego lotnika, później zaś zrozumiano, że dwucalowa żelazna kula wisiała prawie bez ruchu w powietrzu i była śmiercionośną pozostałością po wcześniejszych ćwiczeniach strzeleckich. By zapobiec podobnym wypadkom, Toller wydał rozkaz, że z armatek można strzelać jedynie wówczas, gdy są skierowane w kierunku Landu.

Siedział na swym myśliwcu, Czerwonej Jedynce, obserwując cel przez lornetkę i czekał na powrót pilota, który odprowadził statek na wyznaczoną pozycję. Od przybycia pierwszych dwóch fortec do strefy nieważkości minęło ponad czterdzieści dni i ciągle nie było ani śladu inwazyjnej floty Landu. W niektórych kwaterach zaczęto żywić nadzieję, że prognozy króla Chakkella okazały się zbyt pesymistyczne, ale Toller i Zavotle nie chcieli się łudzić. Postanowili do maksimum wykorzystać przewagę wynikającą z zajmowanej pozycji i w tym celu zorganizowali ćwiczenia strzeleckie. Jako cel poświęcono statek, którego balon już prawie odmawiał posłuszeństwa.

Toller zobaczył, że pilot opuścił gondolę statku i dosiadł myśliwca należącego do jeszcze nie skompletowanej Eskadry Niebieskiej. Pilot odcumował, jego maszyna ruszyła, pozostawiając za sobą białą chmurę kondensacyjną. Kilka sekund później do Tollera dotarł huk silnika. Pilot wprowadził myśliwiec w wiodący w górę zakręt i zniknął w emanujących ze słońca igiełkach zimnego światła.

— Ruszaj! — krzyknął Toller, dając znak Golowi Pero-bane, pilotowi zajmującemu najdalej wysuniętą w lewo pozycję w szeregu myśliwców. Perobane zasalutował i wystartował. Myśliwiec szybko skurczył się w dali, atakując kopułę statku, a gdy pilot wystrzelił w krzywiznę balonu z obu armatek, w powietrzu pojawiły się kłęby pary. Toller, śledzący przebieg akcji przez lornetkę, osądził, że Perobane oddał strzał dokładnie w odpowiednim momencie. Przeniósł uwagę na balon. Spodziewał się, że zobaczy drżącą i deformującą się powłokę, i poczuł się rozczarowany, bowiem jasna krzywizna nie wyglądała na uszkodzoną.

„Jak mógł chybić?”, pomyślał, dając znak następnemu w kolejce myśliwcowi.

Po przelocie kierowanej przez Berise Narrinder czwartej maszyny nakazał przerwanie kompromitujące nieskutecznego ataku. Wdmuchnął kryształy do własnego silnika i poleciał śladem poprzedników. Odciął dopływ paliwa na tyle wcześnie, by opór powietrza zatrzymał go w pobliżu ogromnego balonu. Z bliskiej odległości doszukał się kilku dziur w lakierowanej płóciennej powłoce, ale były one zaskakująco małe — sprawiało to wrażenie, że materiał sam częściowo zaleczył rany — i daleko odbiegały od katastrofalnych zniszczeń, jakie powinna była spowodować kanonada. Powłoka balonu marszczyła się i zaczynała lekko obwisać, ale Toller przypisał to nie tyle nieznaczącym przekłuciom, ile naturalnej utracie ciepła. Stało się dla niego jasne, że w takim stanie statek powietrzny zachowa zdolność lotu i bezpiecznie powróci na poziom gruntu.

— Czy to znaczy, że musimy zacząć ostrzeliwać gondole? — zapytał Umol, zatrzymując się obok Czerwonej Jedynki. Jego klatka piersiowa wznosiła się ciężko, zmagając z rozrzedzonym powietrzem.

Toller potrząsnął głową.

— Jeżeli zaatakujemy gondole, odsłonimy się na ogień załogi. Musimy atakować z góry, trzymając się w ślepym polu wroga, i niszczyć balony… — Urwał, z natężeniem próbując wyobrazić sobie potrzebną broń, i w tej samej chwili wielki meteor przeciął niebo daleko pod nimi, na krótko oświetlając scenerię od spodu.

— …czymś takim — dokończył Umol, ściągając w dół szalik, by pokazać szeroki uśmiech.

— To przekracza nasze możliwości, ale… — Toller znów przerwał, gdy przetaczał się opóźniony grzmot meteoru. — Ale twój sposób rozumowania wiedzie we właściwym kierunku, stary przyjacielu! Niech ktoś wróci na pokład i podgrzeje powietrze w balonie. Czekajcie do mego powrotu.

Oparł stopę o bok myśliwca Umola, który kołysał się obok jego maszyny w zbłąkanym prądzie powietrznym, i odepchnął się silnie. Dwie maszyny odsunęły się, zataczając leniwie z boku na bok. Toller z wyczuciem, którego nabywał od czasu pierwszego lotu, przesunął dźwignię przepustnicy i myśliwiec z rykiem przemknął w odległości kilku jardów od balonu. Gdy tylko zyskał prędkość odpowiednią do tego, by sterować nim za pomocą płatów, Toller poderwał dziób w górę i zawrócił do stacji dowodzenia.

Niedługo potem wrócił z prostym żelaznym prętem, na końcu którego przymocowany był pęk nasączonych olejem pakuł. Zapalił je za pomocą fosforowego knota i, wymachując prętem, by pakuły dobrze się rozpaliły, wprowadził myśliwiec w płytki lot nurkowy. Znalzłszy się w pobliżu górnej półkuli balonu, cisnął pręt, który pomknął stabilnie niczym oszczep i utonął w materiale powłoki. Lakierowane płótno natychmiast zajęło się ogniem, wytwarzając gęsty brązowy dym, i nim Toller zatrzymał się, znaczna część korony stała już w płomieniach. W ciągu niecałej minuty balon zaczął zapadać się w sobie, pulsując i tracąc symetrię, a obserwujący piloci okrzykami wyrażali swoją aprobatę. Bez prądów konwekcyjnych, które unosiłyby go dalej, dym gromadził się wokół zaatakowanego statku w dziwnie ukształtowanej chmurce.

Toller przyłączył się do grupy myśliwców. Ich szereg był nierówny, nawet dwie maszyny nie stały równolegle ani na tej samej wysokości, nie mógł marzyć o defiladowych szykach i musiał się z tym pogodzić. Niewielu pilotów potrafiło panować nad nieruchomymi myśliwcami, jedynie kilku z młodszych, już za pan brat z nową formą latania, radziło sobie całkiem nieźle, psocąc przy tym, popisując się i drażniąc starszych kolegów. Toller nie starał się powściągnąć chłopięcych temperamentów — wiedział, że w czasie walki najlepszymi pilotami okazują się ci, którzy są najmniej skrępowani tradycyjnym wojskowym rygorem.

— Jak właśnie widzieliście — krzyknął — ogień jest doskonałą bronią przeciwko balonom, ale to wszystko było według mnie zbyt łatwe. Mogłem podejść bardzo blisko i z niewielką prędkością, ponieważ na statku nie było obrońców i żadne inne wrogie jednostki nie próbowały mnie oskrzydlić. Niewielka prędkość oznacza, że byłem w stanie trzymać się w martwym polu statku przez cały atak, ale w bitwie bywa różnie. Większość nurkowych lotów atakujących prawdopodobnie trzeba będzie przeprowadzić z dużą prędkością — co znaczy, że nie będziecie mogli tak szybko zawrócić i dostaniecie się w pole rażenia obrońców. Na tym etapie będziecie bezbronni — szczególnie jeżeli Landyjczycy otworzą natychmiastowy ogień z armatek i muszkietów.