Halabardnicy otworzyli skrzydła drzwi i z sali wyłoniła się mała grupka mężczyzn ubranych w szaty komisarzy królewskich, którzy kiwali głowami wyraźnie zadowoleni z wyniku rozmowy z monarchą. Białowłosy mężczyzna wyglądający na administratora okręgowego uczynił krok naprzód, spodziewając się oczywiście, że zostanie dopuszczony przed oblicze Chakkella.
— Najmocniej przepraszam — mruknął Toller, wyprzedzając go. Zaskoczeni halabardnicy próbowali za-” grodzić mu drogę, ale nawet w wieku pięćdziesięciu paru lat Toller zachował wiele z szybkości i siły, która wyróżniała go podczas żołnierskiej służby za młodu. Bez trudu odepchnął ich na boki i w chwilę później sunął zamaszystymi krokami przez wysoką komnatę w kierunku podniesienia, na którym siedział Chakkell. Król podniósł głowę, zaniepokojony klekotem zbroi halabardników, którzy puścili się w pogoń za Tollerem, i twarz wykrzywiła się mu ze złości.
— Maraąuine! — parsknął dźwigając się na nogi. — Co oznacza to wasze wtargnięcie?
— Wasza Wysokość, jest to sprawa życia lub śmierci! — Toller pozwolił, by strażnicy chwycili go za ramiona, ale skutecznie opierał się próbom odciągnięcia z powrotem do drzwi. — Idzie o życie niewinnego człowieka, i błagam Waszą Wysokość o rozpatrzenie tej sprawy bezzwłocznie. Poza tym radzę Waszej Wysokości kazać waszym odźwiernym mnie puścić, bo kiedy odetnę im dłonie, na nic się już wam nie przydadzą.
Słowa Tollera kazały strażnikom podwoić wysiłki, by go wyprowadzić, lecz Chakkell wskazał na nich palcem, po czym powoli zatoczył nim łuk w stronę drzwi. Strażnicy puścili Tollera, skłonili się i wycofali z komnaty. Chakkell stał wlepiając wzrok w Tollera, dopóki nie zostali sami, wtedy usiadł ciężko i przyłożył dłoń do czoła.
— Nie mogę w to uwierzyć, Maraąuine — rzekł. — Nadal nic się nie zmieniliście, prawda? Miałem nadzieję, że pozbawiając was włości Burnoru ukrócę to wasze przeklęte zuchwalstwo, ale widzę, że byłem niepoprawnym optymistą.
— Nie mogłem śtierpieć… — Toller urwał, uświadamiając sobie, że obiera złą drogę do celu. Obrzucił króla wzrokiem starając się wysondować, ile szkody wyrządził już sprawie Spennela. Chakkell liczył sobie sześćdziesiąt pięć lat; jego zbrązowiała od słońca czaszka była niemal pozbawiona włosów, a sylwetka niknęła w fałdach tłuszczu, jednak król nie utracił ani odrobiny umysłowej sprawności. Nadal był nieustępliwym, mało tolerancyjnym człowiekiem i czas tylko w niewielkim stopniu, jeśli w ogóle, stępił bezwzględność, dzięki której niegdyś zdobył tron.
— Mów dalej! — Chakkell ściągnął brwi tak, że ułożyły się w pojedynczą kreskę. — Czego nie mogłeś ścierpieć?
— To nie ma znaczenia, Wasza Wysokość — odparł Toller. — Najgoręcej przepraszam za wtargnięcie przed wasze oblicze, ale jak powiedziałem, jest to sprawa życia niewinnego człowieka i nie ma czasu do stracenia.
— Jakiego niewinnego człowieka? Dlaczego zawracacie mi tym głowę? — Kiedy Toller opisywał całe wydarzenie, Chakkell bawił się niebieskim klejnotem, który nosił na piersi, a gdy opowieść dobiegła końca, na jego usta wypełzł sceptyczny uśmiech. — Skąd macie pewność, że wasz prostacki przyjaciel nie obraził Panvarla?
— Przysiągł mi.
Chakkell nadal się uśmiechał.
— A zatem stawiacie słowo jakiegoś marnego farmera ponad słowo szlachcica?
— Znam go osobiście — rzekł Toller pospiesznie. — Ręczę za jego prawdomówność.
— Co mogłoby jednak skłonić Panvarla do kłamstwa w sprawie tak małej wagi?
— Ziemia. — Toller odczekał, aż to słowo dotrze do króla w całym swoim znaczeniu. — Panvarl wyrugowuje rolników z ich włości graniczących z jego włościami i przyłącza ich grunty do swojej domeny. Jego zamiary są dość oczywiste i, jak śmiem twierdzić, nie po waszej myśli.
Chakkell odchylił się do tyłu w swoim pozłacanym krześle i uśmiechną) się jeszcze szerzej.
— Dobrze wiem, do czego zmierzacie, mój drogi Tol-lerze, ale jeśli Panvarl zadowoli się połykaniem kolejnych poletek uprawnych, upłynie tysiąc lat, nim jego potomkowie poważnie zagrożą panującej monarchii. Pozwolicie teraz, że wrócę do pilniejszych spraw.
— Ależ… — Toller poczuł smak nadchodzącej porażki, gdy zrozumiał, co kryje się za tym, że Chakkell zwrócił się do niego po imieniu i że nagle poprawił mu się humor. Miał zostać ukarany za przeszłe i teraźniejsze błędy śmiercią tamtego człowieka. Ta świadomość sprawiła, że jego niepokój urósł do mrożącej krew w żyłach paniki.
— Wasza Wysokość — rzekł. — Muszę odwołać się do waszego poczucia sprawiedliwości. Jeden z waszych uległych poddanych, człowiek, który nie ma środków na swoją obronę, zostaje pozbawiony własności i życia.
— Ależ taka jest właśnie sprawiedliwość — odparł Chakkell spokojnie. — Powinien był lepiej przemyśleć całą sprawę, nim zachował się obraźliwie w stosunku do Pan-varla, a pośrednio w stosunku do mnie. Moim zdaniem baron postąpił jak najbardziej stosownie. Miał wszelkie prawo położyć tego gbura trupem na miejscu bez potrzeby starania się o nakaz.
— Uczynił to, by nadać swoim zbrodniczym działaniom pozory legalności.
— Uważaj, Maraąuine! — Dobroduszność zniknęła ze śniadej twarzy króla. — Możesz posunąć się za daleko.
— Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość — powiedział Toller i w desperacji postanowił sprowadzić rozmowę na osobiste tory. — Moim jedynym zamiarem jest uratowanie życia niewinnemu człowiekowi. W tym celu pozwolę sobie przypomnieć, że Wasza Wysokość winna jest mi przysługę.
— Przysługę? Toller skinął głową.
— Tak, Wasza Wysokość. Mam tu na myśli chwilę, kiedy uratowałem nie tylko wasze życie, ale także życie królowej Daseene i trójki waszych dzieci. Nigdy nie poruszałem tej sprawy, ale nadszedł czas…
— Dosyć! — Ryk niedowierzania wyrwał się z ust Chakkella i poniósł echem pod sklepieniem komnaty. — Przyznaję, że w trakcie ratowania własnej skóry przypadkowo uratowaliście moją rodzinę, ale to miało miejsce ponad dwadzieścia lat temu! A co do nieporuszania tej sprawy, to sięgaliście po nią zawsze, gdy chcieliście wyłudzić ode mnie jakieś ustępstwo. Patrząc wstecz, dochodzę do wniosku, że mówiliście głównie o niej! O nie, Maraąuine, pozwalałem wam frymarczyć tym zdarzeniem zbyt długo.
— Ale mimo wszystko, Wasza Wysokość, cztery królewskie życia za cenę jednego zwy…
— Milczeć! Zakazuję wam niepokoić mnie w tej sprawie. A w ogóle to po co tu przyjechaliście? — Chakkell złapał plik papierów z podstawki przy swoim krześle i zaczął je wertować. — Aha, twierdzicie, że macie dla mnie podarunek. Co to jest?
Rozumiejąc, że dalsze naciskanie byłoby zbyt ryzykowne, Toller otworzył skórzany futerał i przedstawił jego zawartość.
— Naprawdę szczególny podarunek, Wasza Wysokość.
— Metalowa szabla. — Chakkell wydał z siebie przesadzone westchnienie. — Maraąuine, wasza monotematycz-ność zaczyna mnie nużyć. Myślałem, że ustaliliśmy raz na zawsze, że w produkcji broni żelazo ustępuje drzewu brakka.
— Ale klingę tej szabli wykonano ze stali. — Toller wziął broń do ręki i miał ją właśnie podać królowi, gdy zaświtał mu w głowie pewien pomysł. — Odkryliśmy, że ruda wytapiana w górnych partiach pieca daje o wiele twardszy metal, otrzymuje się z niego doskonałe ostrza. — Położywszy futerał na posadzce, Toller przyjął odpowiednią postawę, trzymając szablę w pozycji wyjściowej.