Uruchomił silnik i ruszył w kierunku stacji dowodzenia. Gdy strumień powietrza zaczął kąsać go w oczy, nasunął gogle i starannie przeszukał niebo, ale nie znalazł niczego niezwykłego. Wolno poruszające się statki wrogiej armady mogły być jeszcze setkę mil dalej, widoczne tylko przez teleskop.
Toller zbliżył się do fortecy. Trębacz, zajmujący stanowisko w niedawno zamontowanej śluzie powietrznej, zakończył wygrywanie ostrzegawczego sygnału i wszedł do stacji. Piloci myśliwców, odróżniający się pasami w barwach poszczególnych eskadr, wypływali z pobliskiej rury sypialni i wraz z obsługą szybowali w kierunku przypominających oszczepy maszyn. Wokół rozlegał się przyciszony syk silniczków.
Toller uwiązał myśliwiec na linie cumowniczej i zanurkował w długi cylinder. Obie pary drzwi śluzy ciśnieniowej były otwarte i nagle został przeniesiony z bezgranicznej, oświetlonej słońcem przestrzeni wszechświata do mrocznego, zamglonego i zatłoczonego mikrokosmosu wnętrza stacji.
Cartłwodeer i komodor Biltid, szef operacyjny, pogrążeni w dyskusji, unosili s^ę przy posterunku obserwacyjnym. Biltid, osobiście wyznaczony przez Chakkella, był formalnym sztywniakiem, równie zakłopotanym niezdolnością swego organizmu do pokonania lęku wysokości, czego następstwem były uporczywe nudności, co niejasnością stosunków z Tolłerem. Fakt, że Tolłer był jego zwierzchnikiem, a jednak jeździł ma patrole niczym zwyczajny pilot, często stawiał go przed dylematem, którego nie potrafił rozwiązać.
— Proszę spojrzeć, lordzie — powiedział, wypatrzywszy Tollera. — Wróg nadciąga licznie.
Tolłer przyciągnął się do lornety i spojrzał w okular. Zobaczył jaskrawe, niebiesko-zielone tło, ozdobione wirami bieli, a w centrum pola widzenia niewielkie skupisko czarnych cętek, z których każda obramowana była tęczami załamanego światła, co wynikało z niedoskonałości systemu optycznego. Tolłer zmrużył i wytężył oczy, a wtedy odkrył, że może wyróżnić jeszcze mniejsze cętki zmieszane z innymi, i nagle scena nabrała głębi, zaczęła przyprawiać o zawrót głowy. Zrozumiał, że patrzy na rozciągniętą w pionie chmurę statków, mierzącą na pewno wiele mil. Niepodobna było określić, z ilu jednostek się składa, ale musiała ich być co najmniej setka.
— Masz rację — rzekł, podnosząc głowę, by spojrzeć na Biltida. — Wróg nadciąga licznie. Czego wszyscy się spodziewali.
Biltid skinął, zakrył usta chusteczką i nagle otaczający go kwaśny zapach nabrał na sile.
— Przep… Przepraszam — wykrztusił, przełykając hałaśliwie ślinę. — Musimy się przygotować.
„Ale bystry”, pomyślał Tolłer, po czym odkrył w sobie współczucie dla człowieka, który znalazł się tu z rozkazu władcy.
— Posiadamy przewagę — wyjaśnił. — Widzimy wroga, a on nas nie; i mamy myśliwce — coś, o czym on na tym etapie nie może nawet marzyć. Maksymalne wykorzystanie tych atutów zależy wyłącznie od nas.
Biltid pokiwał głową jeszcze bardziej energicznie.
— Wszystkie myśliwce są w stanie gotowości, wkrótce zostaną zatankowane i uzbrojone. Proponuję rzucić do ataku Eskadrę Czerwoną i Niebieską, a Zieloną trzymać w odwodzie. Oczywiście, jeżeli nie masz…
— Może to i dobra taktyka, ale w walce naziemnej — wszedł mu w zdanie Toller — lecz pamiętaj, że już nigdy nie uda nam się zaskoczyć Landyjczyków. Istnieje możliwość, że jeżeli zdołamy zadać wrogowi miażdżące uderzenie, to być może uda nam się zakończyć wojnę w ciągu jednego dnia. Moim zdaniem powinniśmy wprowadzić do walki trzy eskadry i zapewnić wszystkim pilotom chrzest bojowy.
— Jak zawsze masz rację, lordzie. — Biltid przestał w końcu wycierać usta. — Aczkolwiek byłbym szczęśliwszy, gdybyśmy mieli możliwość dokonania oceny tempa wspinania się przeciwnika. Jeżeli dotrą do płaszczyzny zerowej w nocy, musimy liczyć się z tym, że prześlizgną się obok nas nie zauważeni.
— Nic się obok nas nie prześlizgnie — warknął Toller, tracąc cierpliwość. — Nic!
Odsufrął się od Biltid a i Carthvodeera i zbliżył się do następnego iluminatora, z którego roztaczał się doskonały widok na Land. Słońce wędrowało w kierunku Starego Świata i za mniej więcej dwie godziny miało minąć jego skraj. Toller poczynił w myślach obliczenia i zaklął, gdy zdał sobie sprawę, że do spotkania może dojść w czasie bardzo niepomyślnym dla obrońców. Dwa dobowe okresy ciemności były nazywane Landnocą i Overlandnocą, w zależności od tego, która z planet przysłaniała słońce, i chociaż były one mniej więcej takiej samej długości, charakteryzowały je znaczące różnice.
Landnoc, która miała wkrótce zapaść, zaczynała się w chwili, gdy słońce chowało się za tarczą Landu, lecz na tym etapie cały Overland był jeszcze oświetlony, a odbite od niego światło na tyle silne, że można przy nim czytać. W ciągu kolejnej godziny, gdy cylindryczny cień Landu sunął przez siostrzaną planetę, blask ten słabł stopniowo, aż w końcu na około dwie godziny zapadała głęboka noc. Trwała ona dopóty, dopóki promienie słońca znów nie dotknęły skraju Overlandu. W ciągu głębokiej nocy niebiosa były rozjaśnione gwiazdami, żarzącymi się spiralami i promieniowaniem komet, ale względny stopień jasności utrzymywał się na stosunkowo niskim poziomie — w mrocznej strefie nieważkości nawet olbrzymi balon byłoby trudno wykryć. Problem malał nieco w czasie Overlandnocy, bowiem Land, większy od swej bliźniaczej planety, nie mógł zostać całkowicie pochłonięty przez jej cień.
Toller wyliczył, że jeśli wrogie statki znajdują się kilkaset mil dalej i poruszają z maksymalną prędkością, to mogą dotrzeć do płaszczyzny zerowej w czasie głębokiej nocy. Przez chwilę rozważał tę perspektywę, następnie zadecydował, że jest nadmiernie pesymistyczny. Piloci z Landu będą zdenerwowani nowymi dla nich warunkami panującymi w strefie nieważkości i dodatkowo zaniepokojeni czekającym ich manewrem odwracania. Założenie, że będą zbliżać się do strefy nieważkości powoli i ostrożnie oraz że będą chcieli wykonać manewr odwracania w warunkach dobrego oświetlenia, wydawało się jak najbardziej wiarygodne.
Toller uspokoił się, opuścił chłodny, wilgotny zaduch stacji i poświęcił godzinę na przelot do Wewnętrznej Grupy Obrony. Po drodze odebrał meldunki z dwóch innych stacji dowodzenia, które były bazami Eskadry Niebieskiej i nowo skompletowanej Zielonej. Raporty od wachtowych wykazały, że najeźdźcy rzeczywiście zbliżają się powoli, ale piloci myśliwców, którzy przedwcześnie zgłosili się do służby, nie byli już w stanie podjąć przerwanego wypoczynku po zapadnięciu ciemności. Niektórzy z nich spędzali czas na hałaśliwych dyskusjach czy grze przy świetle świec, inni krążyli wokół swych maszyn, obsesyjnie doglądając przeprowadzanego przez mechaników tankowania i uzbrajania.
Wreszcie na skraju Overlandu znów pojawiło się srebrzyste światło, które szybko rozszerzyło się w kształt cienkiego półksiężyca. Gdy oświetlony obszar planety powiększał się stopniowo, obwieszczając ponowny wschód słońca, Toller złożył powtórną wizytę na posterunku obserwacyjnym Stacji Dowodzenia Jeden i zerknął przez lornetę. Ogromny dysk Landu był skąpany w przyćmionym tajemniczym świetle, odbitym od bliźniaczego świata, co upodobniało go do podświetlonej od środka kuli z półprzeźroczystego wosku. Chociaż z każdą chwilą robiło się jaśniej, ciemne tło nie pozwalało dostrzec statków nieprzyjaciela i Toller wbrew sobie zaczął fantazjować, że najeźdźcy utrzymali prędkość, która pozwoliła im przejść przez płaszczyznę zerową pod osłoną nocy. Częściowe pojawienie się słońca zalało wnętrze stacji światłem, lecz nawet wtedy była denerwująca chwila, w czasie której armada Landu pozostawała ukryta w wolno przesuwającym się stożku cienia.