Выбрать главу

Toller początkowo zamierzał zmienić pierwotny plan i udać się w pościg za najbardziej odległymi statkami wroga, ale powstrzymał go wewnętrzny ostrzegawczy głos. Pochłonięty walką stracił poczucie czasu, a jego myśliwce przez cały czas wypalały kryształy w szybkim tempie. Napompował pneumatyczny zbiornik i z liczby suwów poznał, że zapas materiału napędowego został w znacznym stopniu uszczuplony. Spojrzał w górę, tam gdzie zaczęła się bitwa, i zobaczył, że najwcześniejsze smugi kondensacyjne już znikły. Baza eskadry była zupełnie niewidoczna, ukryta gdzieś na bezdrożach nieba między światami, i znalezienie jej mogło wymagać czasu i odpowiednich rezerw mocy.

Zapalił jedną z pozostałych strzał i powoli pomachał nią nad głową. Piloci rozpoznali sygnał, wyrwali się z dymu i chmur pary, i w ciągu kilku minut zebrali się w pobliżu. W większości byli pijani z podniecenia, głośno wymieniali pospieszne relacje, zachwyceni walką, zwycięstwem, własną odwagą. Toller wiedział, że tak rodzą się legendy. Opowieści już teraz pełne były upiększeń i fantazji, a dalsza obróbka w tawernach Prądu zmieni je nie do poznania. Berise Narrinder przybyła jako jedna z ostatnich. Rozległy się wiwaty, gdy zobaczono, że udało jej się złapać i przyholować powyginaną maszynę Perobane'a.

Toller policzył myśliwce i zaniepokoił się, gdy doliczył się tylko dwudziestu pięciu, łącznie z tym uratowanym przez Berise. Rozkazał sprawdzić stan liczebny eskadra po eskadrze i nagle zapadła cisza. Brakowało Zielonej Trójki, którą latał Wans Mokerat. W pewnej chwili, niezauważalnie dla żadnego z towarzyszy, Mokerat spotkał swoje przeznaczenie i zniknął, być może pochłonięty przez płonący statek.

Chwila smutku była tak krótka, jak Toller oczekiwał. Lotnicy szybko podjęli przerwane opowieści. Toller wiedział, że ci młodzi ludzie nie są bezduszni z natury — po prostu, chociaż fizycznie nie ponieśli uszczerbku, oni także stali się ofiarami wojny. „To samo, dawno temu, musiało przytrafić się mnie”, pomyślał, „ale wtedy tego nie rozumiałem. I dopiero niedawno pojąłem, czym jestem: automatem z krwi i kości, którego wewnętrzna pustka czyni niezdolnym do ludzkich uczuć”.

Bezpośrednio przed nim, ale w znacznej odległości, unosiła się gondola zniszczonego statku. Żołnierzom udało się wyrzucić resztki płonącego balonu, który teraz wirował ponad nimi i^wokół nich wśród wielkich płatków szarego popiołu. Gondola i eskadra myśliwców pozostawały w stałej pozycji względem siebie, ponieważ spadały z taką samą prędkością.

Toller ponownie zastanowił się, czy żołnierze z Landu w pełni rozumieją, co ich czeka. Tempo opadania, na tym etapie niezauważalne, wkrótce miało wzrosnąć i stać się gwarancją nieuchronnej śmierci na powierzchni ojczystej planety. Niektórzy nadal strzelali z muszkietów, chociaż myśliwce znajdowały się poza zasięgiem. Traf — który tak często pozostaje w widocznej sprzeczności z prawdopodobieństwem — sprawił, że jedna z kuł powoli zbliżyła się do Tollera i znieruchomiała w odległości wyciągniętego ramienia od jego głowy.

Toller złapał ją i zobaczył, że miała kształt tępego cylindra i była wytoczona z drzewa brakka. Schował ją do kieszeni, czując dziwną więź łączącą go z nieznajomym strzelcem. „Od jednego martwego człowieka dla drugiego”, pomyślał.

— Dość zrobiliśmy jak na jeden dzień! — krzyknął, podnosząc opatuloną w rękawicę dłoń. — Teraz poszukajmy drogi do domu!

Rozdział 9

Gdy ucichł turkot zbliżającego się wozu, Bartan Drumme wstał i podszedł do wiszącego na kuchennej ścianie lustra. Czuł się dziwnie bez roboczego ubrania na grzbiecie i nawet twarz, patrząca na niego z lustra, wydawała się jakaś obca. Chłopięcy, pełen wdzięku wygląd, jaki kiedyś zaskarbił mu nieufność farmerów, zniknął bezpowrotnie; zastąpiły go twarde, spalone słońcem rysy człowieka, któremu nie jest obca samotność, smutek i bezlitosna harówka. Bartan przygładził czarne włosy, poprawił kołnierzyk koszuli i podszedł do drzwi.

Przed domem stał wóz Phoratere'ów. Podstarzały niebies-korożec, spocony po podróży w słońcu, parskał hałaśliwie. Harro i Ennda przywitali się z Bartanem. Przyjaźnili się z nim od czasu ponurego wypadku na ich farmie, i to dzięki uporowi Enndy Bartan zgodził się zrobić sobie wolne i wyskoczyć do Nowej Minnett. Pomógł jej zsiąść z wysokiego wehikułu'!, podczas gdy Harro zabrał niebies-korożca do wodopoju, powoli poprowadził ją do domu.

— Ale z ciebie elegant — powiedziała Ennda, a uśmiech wymazał ślady zmęczenia z jej twarzy.

— Udało mi się zachować jedną dobrą koszulę i parę portek, ale wygląda na to, że jedno i drugie nieco się skurczyło.

— Rozrosłeś się. — Kobieta zatrzymała się i obrzuciła go szacującym spojrzeniem. — Trudno pojąć, że jesteś tym samym chłopcem o dziecinnej twarzy, który olśniewał nas swą bystrą miejską gadką.

— Ostatnio nie mówię wiele — powiedział z żalem Bartan. — Nie ma sensu.

Ennda współczująco ścisnęła go za ramię.

— Żadnej poprawy? Jak długo to trwa? Blisko dwieście dni?

— Dwieście! Straciłem rachubę czasu, ale coś koło tego. Sondy jest taka, jak była, ale nie tracę nadziei.

— To dobrze! Nadal jest w sypialni?

Bartan skinął, wprowadził Enndę do domu i do sypialni. Otworzył drzwi, za którymi ukazała się siedząca na skraju łóżka, ubrana w długą do kostek nocną koszulę Sondewe-ere. Patrzyła na przeciwległą ścianę i nie poruszyła się, najwyraźniej nieświadoma obecności innych. Jasne włosy miała uczesane, ale ułożone w tak nieprawdopodobny sposób, w jaki mógł zrobić to jedynie Bartan.

Ennda weszła do pokoju, przyklękła przed Sondeweere i ujęła jej bezwolne dłonie.

— Witaj, Sondy — powiedziała cichym, ale wesołym głosem. — Jak się czujesz?

Sondeweere nie odpowiedziała. Jej piękna twarz pozostała obojętna, oczy niewidzące.

Ennda pocałowała dziewczynę w czoło, podniosła się i wróciła do Bartana.

— W porządku, młody człowieku! Możesz ruszać do miasta i rozerwać się nieco. Zostaw wszystko na mojej głowie — powiedz rai tylko, co zrobić z jedzeniem Sondeweere i… hmmm… konsekwencjami.

— Konsekwencjami? — Zdumiony Bartan gapił się na Enndę, dopóki jej zirytowane spojrzenie nie powiedziało mu, o co chodzi. — Aha! Nie musisz nic robić. Sama utrzymuje się w czystości, zaspokaja swe podstawowe potrzeby i je wszystko, co się dla niej przygotuje. Po prostu wydaje się, że nikt inny dla niej nie istnieje. Nigdy nie mówi. Przez cały dzień siedzi na łóżku i wlepia oczy w ścianę, jakby mnie wcale nie było. Może na to zasłużyłem. Może to kara za to, że ją tu przywiozłem.

— Nie bądź głupi. — Ennda objęła go, a on przywarł do niej, znajdując ukojenie w promieniującej z niej aurze ciepła, kobiecości i miękkości.

— Co my tu mamy? — huknął jowialnie Harro Phora-tere, wchodząc do cienistej kuchni z zalanego słońcem podwórza. — Jedna kobieta ci nie wystarczy, młody Bartanie?

— Harro! — Ennda odwróciła się do męża. — Co też ty gadasz?

— Przepraszam, chłopcze, nie myślałem, że twoja Sondy jest… — Harro zawahał się, okrągła blizna po ugryzieniu odbiła się wyraźnie na tle zaróżowionego policzka. — Przepraszam.