Выбрать главу

Chakkell poruszył się niespokojnie na krześle.

— Maraąuine, wiecie, co etykieta mówi na temat noszenia broni w pałacu. Wezwę strażników i każę się im z wami rozprawić.

— Byłaby to świetna okazja do zademonstrowania wam, Wasza Wysokość, wszystkich walorów tego podarunku — odparł Toller z uśmiechem. — Tą szablą mogę pokonać najlepszego szermierza w królewskiej armii.

— Zaczynacie mnie śmieszyć. Wracajcie do domu i pozwólcie, że zajmę się ważniejszymi sprawami.

— Wiem, co mówię. — Toller nadal swojemu głosowi nutkę nieustępliwości. — Najlepszego szermierza w królewskiej armii.

Chakkell zwęził źrenice w odpowiedzi na wyzywający ton Tollera.

— Zdaje się, że wiek osłabił nie tylko wasz umysł, ale także i wasze ciało. Słyszeliście pewnie o Karkarandzie. Zdajecie sobie sprawę, co on zrobi z człowiekiem w waszym wieku?

— Dopóki mam w dłoni tę szablę, będzie bezsilny. — Toller opuścił broń do boku. — Jestem tak mocno o tym przekonany, że gotów jestem założyć się o moją jedyną posiadłość. Wygram pojedynek z Karkarandem. Wiem, iż macie słabość do hazardu, Wasza Wysokość, czy zatem podejmujecie ten zakład? Moja cała posiadłość przeciwko życiu jednego farmera.

— A więc o to chodzi! — Chakkell potrząsnął głową. — Nie jestem skłonny…

— Jeśli chcecie, możemy bić się na śmierć i życie. Chakkell poderwał się na nogi.

— Jesteście aroganckim głupkiem, Maraąuine! Tym razem dostaniecie to, o co tak wytrwale zabiegaliście, od kiedy się spotkaliśmy. Widok światła dziennego docierającego do waszego tępego łba sprawi mi największą przyjemność.

— Dziękuję, Wasza Wysokość — odrzekł Toller sucho. — A w tym czasie… wstrzymanie egzekucji?

— Nie będzie to konieczne. Zakład rozstrzygniemy bezzwłocznie. — Chakkell uniósł dłoń i przygarbiony sekretarz, który widocznie patrzył przez ukryty otwór, wbiegł drobnymi kroczkami do komnaty przez małe drzwiczki.

— Słucham, Wasza Wysokość? — spytał, kłaniając się z wigorem, jakby wskazywał Tollerowi, że zdobył swoją pozycję latami uległości.

— Po pierwsze — rzekł Chakkell — powiedz ludziom czekającym w korytarzu, że muszę oddalić się w innej sprawie, ale niech się nie niecierpliwią, gdyż moja nieobecność potrwa krótko. Niezwykle krótko. Po drugie, przekaż dowódcy straży, że za trzy minuty chcę widzieć Karkaranda na placu defilad. Niech przyjdzie uzbrojony i gotów do przeprowadzenia sekcji zwłok.

— Tak, Wasza Wysokość. — Sekretarz ukłonił się ponownie i rzuciwszy przeciągłe, zaciekawione spojrzenie na Tollera, pobiegł susami w stronę podwójnych drzwi. Posuwał się żwawym krokiem człowieka, którego nudny dzień nagle rozjaśniła nadzieja niezapomnianej rozrywki. Toller patrzył, jak sekretarz się oddala, i mając czas do namysłu zastanawiał się, czy w obronie Spennela nie przekroczył przypadkowo granic rozsądku.

— Cóż ja widzę, Maraąuine — rzucił Chakkell, na powrót przybierając jowialny ton. — Czyżby ogarniały was wątpliwości? — Nie czekając na odpowiedź kiwnął na niego palcem i wyprowadził z sali audiencji przez zasłonięte tajne wyjście.

Podążającemu za plecami króla korytarzem o ścianach wykładanych boazerią Tollerowi stanął nagle przed oczami obraz Gesalli w chwili, gdy się rozstawali, jej szare, pełne niepokoju oczy, i na nowo opadły go złe przeczucia. Czy za sprawą jakieś intuicji wiedziała, że wyrusza w objęcia niebezpieczeństwa? Choć żył w społeczeństwie, w którym gwałtowna śmierć nie należała do zdarzeń rzadkich, w minionych latach nie doszły go wieści o szybkich procesach i niesprawiedliwych egzekucjach. Spotkanie ze Spennelem i jego oprawcami było oczywiście całkowicie przypadkowe, ale on sam być może, odczuwając zabójcze rozgoryczenie, po prostu szukał okazji, jak to spotkanie na drodze, by wystawić się na niebezpieczeństwo.

Jeśli podświadomie chciał narazić własną głowę, udało mu się to wyśmienicie. Nie widział tego Karkaranda na oczy, ale słyszał o nim wiele. Karkarand był utalentowanym szermierzem, nie skrępowanym żadnymi więzami moralności czy szacunku dla ludzkiego życia, tak zbudowanym, że jednym uderzeniem pięści kładł trupem niebieskorożca. Człowiek w średnim wieku, bez względu na to jak dobrze uzbrojony, stając w szranki z taką maszyną do zabijania popełniał czyn szalenie nierozważny. Po prostu samobójstwo. A on, jak skończony idiota, założył się o ziemie, z których utrzymywał rodzinę, że rozstrzygnie ten pojedynek na swoją korzyść!

„Wybacz mi, Gesallo”, poprosił spuszczając w myślach wzrok pod nieugiętym spojrzeniem żony. „Jeśli przeżyję tę awanturę, będę świecił przykładem rozstropności aż do śmierci. Obiecuję, że będę taki, jakim ty chcesz, żebym był”.

Stanąwszy u drzwi wychodzących na zewnątrz, Chakkell, w zupełnej sprzeczności z pałacową etykietą, otworzył je i gestem dłoni zaprosił Tollera, by jako pierwszy wszedł na plac defilad. Resztka dobrego wychowania kazała Tollerowi się zawahać, potem dostrzegł jednak uśmieszek Chakkella i zrozumiał symboliczne znaczenie tego gestu. Król chętnie odstąpił od etykiety w zamian za przyjemność wyprowadzenia starego przeciwnika ze świata żyjących.

— Coś was gnębi, Tollerze? — spytał, a jowialność ponownie zabrzmiała w jego głosie. — Niejeden człowiek na waszym miejscu by się rozmyślił. Czy wy też się namyślacie, a może żałujecie?

— Wprost przeciwnie — odparł Toller, odwzajemniając uśmiech. — Nie mogę doczekać się tego przemiłego ćwiczenia.

Położył futerał na posypanej żwirem nawierzchni zamkniętego placu i wyjął szablę. Jej wyważony ciężar, pewność, z jaką leżała w dłoni, dodały mu otuchy i poczuł, jak pozbywa się obaw. Zerknął na ogromną tarczę Starego Świata i stwierdził, że mija właśnie dziewiąta godzina, co oznacza, że wciąż może zdążyć do domu przed małonocą.

— Czy te strudziny odprowadzają krew? — spytał Chakkell. Po raz pierwszy baczniej spojrzał na stalową szablę i zauważył rowek, który biegł po klindze od rękojeści. — Nie uda ci się wbić tak długiego ostrza w całości.

— Nowe materiały, nowe kształty. — Toller, nie chcąc, by sekret broni wyszedł na jaw zbyt szybko, odwrócił się i przebiegł wzrokiem po niewysokich wojskowych kwaterach i składach, które okalały plac defilad. — Gdzie się podział ten wasz szermierz, Wasza Wysokość? Ufam, że w walce porusza się żwawiej.

— Niedługo sam się o tym przekonasz — odrzekł Chakkell pewnym głosem.

W tej chwili w murze po drugiej stronie placu otworzyły się drzwi i stanął w nich mężczyzna w mundurze formacji liniowych. Zza jego pleców wysunęli się żołnierze i rozsypali się na boki, zlewając się z luźnymi szeregami widzów, wyrosłych jak spod ziemi na obrzeżach placu. Wieść o pojedynku rozeszła się błyskawicznie, zwabiając tych, którzy mieli nadzieję ujrzeć, jak bryzgi szkarłatu ożywiają monotonię pałacowego dnia. Toller skupił uwagę na żołnierzu, idącym teraz w ich stronę.

Karkarand nie był aż tak wysoki, jak się tego spodziewał, ale jego niezwykle szeroki tors dźwigały dwie kolumny nóg tak silne, że poruszał się sprężystym krokiem mimo masyw-ności ciała. Ramiona objuczone mięśniami, nie mogąc zwisać pionowo wzdłuż boków, sterczały pod pewnym kątem, przydając i tak przerażającej postaci wygląd prawdziwego potwora. Karkarand miał szeroką czaszkę, choć nieco węższą od szyi, a twarz przesłaniał mu kilkudniowy zarost. Oczy wbite w Tollera pałały bladym blaskiem, tak że zdawały się fosforyzować w cieniu rzucanym przez hełm z drzewa brakka.

Toller z miejsca pojął, że zrobił poważny błąd, rzucając królowi wyzwanie. Nie miał przed sobą ludzkiej istoty, lecz machinę wojenną, która nie potrzebowała żadnej broni, by wzmocnić niszczycielską siłę, jaką natura obdarzyła groteskową postać. Nawet gdyby udało się mu rozbroić Karka-randa, ten i tak potrafiłby zadusić przeciwnika. Toller instynktownie mocniej zacisnął dłoń na rękojeści szabli i postanowiwszy nie zwlekać dłużej, dotknął ukrytego przycisku. Poczuł, jak wewnątrz szklana fiolka zadrżała i uwolniła ładunek żółego płynu.