Ze szczytu wzniesienia Toller widział drogę, która łączyła jego dom z biegnącym z północy na południe traktem, i jego uwagę przyciągnęła niewyraźna biała plamka. Jakiś % jeździec kierował się ku głównej drodze. W szkłach krót-kiego teleskopu, z którym Toller nie rozstawał się od dzieciństwa, pojawił się niebieskorożec z charakterystycznymi kremowymi przednimi nogami. Toller wiedział, że jeźdźcem jest jego syn. Tym razem nie musiał udawać radości. Tęsknił bardzo za Cassyllem, głównie z powodu łączących ich więzów krwi, ale również ze względu na satysfakcję, jaką czerpał z ich wspólnej pracy.
W nienaturalnych okolicznościach powietrznej wojny niemal zapomniał o projektach, w które obaj byli zaangażowani, ale pozostało im wiele do zrobienia — wystarczająco, by mieli zajęcie do końca życia. Absolutną koniecznością było położenie kresu wycinaniu drzew brakka — w przeciwnym wypadku pterty znów staną się niezwyciężonymi wrogami. Klucz do przyszłości leżał w rozwoju hutnictwa. Niechęć króla Chakkella do stawienia czoła temu problemowi sprawiała, że dla Tollera przyłączenie się do syna stawało się jeszcze ważniejszą, naglącą sprawą.
Toller przyspieszył. Jadąc w kierunku skrzyżowania dróg czekał na chwilę, kiedy Cassyll zauważy go i rozpozna. Skrzyżowanie było tym samym, na którym spotkał Oaslita Spennela, ale Toller odsunął do siebie wspomnienia. Gdy jeździec zbliżył się na niecały furlong i Cassyll nie puścił wierzchowca galopem, Toller zaczął podejrzewać, że syn drzemie lub zamyślił się z zamkniętymi oczami, ufając, że niebieskorożec sam znajdzie drogę, prawdopodobnie do zakładów hutniczych.
— Obudź się, śpiochu! — krzyknął. — Co to za powitanie?
Cassyll sporzał w jego stronę, bez śladu zaskoczenia, odwrócił głowę i jechał dalej stępa. Dotarł pierwszy do skrzyżowania i, ku zaskoczeniu Tollera, spokojnie skręcił na południe. Toller wykrzyknął jego imię i pogalopował za nim. Dopędził niebieskorożca syna i zatrzymał go, chwytając za wodze.
— O co chodzi, synu? Spałeś? Oczy Cassylla były zimne.
— Nie ojcze, nie spałem.
— No to co…? — Toller wpatrywał się w doskonały owal twarzy syna — zapowiedź spotkania z Gesallą, i przepełniająca go radość zgasła. — Wiec o to chodzi.
— O co?
— Nie zasłaniaj się słowami, Cassyllu. Nieważne, co o mnie myślisz, powinieneś zdobyć się na szczerą rozmowę jak ja. Co się zmieniło? Czy chodzi o tę kobietę?
— Ja… — Cassyll przycisnął kostki palców do ust. — Gdzie ona jest? Czy może przeniosła swe uczucia na króla?
Toller zdusił rodzący się w nim gniew.
— Nie wiem, co słyszałeś, ale Berise Narrinder jest wspaniałą kobietą.
— Jak wszystkie ladacznice — zadrwił Cassyll. Toller zamierzył się, by spoliczkować syna, lecz na szczęście zrozumiał, co chce zrobić i powstrzymał dłoń. Zatrwożony spuścił wzrok i wlepił go w swoją rękę, tak jakby była trzecią osobą próbującą wtrącić się do prywatnej dyskusji. Jego niebieskorożec, parskając cicho, obwąchiwał pysk wierzchowca Cassylla.
— Przepraszam — powiedział Toller. — Nerwy mnie… Jedziesz do pracy?
— Tak. Jestem tam prawie codziennie.
— Dołączę do ciebie później, ale najpierw muszę porozmawiać z matką.
— Jak sobie życzysz, ojcze. — Twarz Cassylla była pozbawiona wyrazu. — Mogę jechać?
— Nie będę cię zatrzymywał — powiedział Toller, zwalczając rodzącą się rozpacz. Przez chwilę obserwował odjeżdżającego na południe syna, potem podjął przerwaną podróż. Jakoś dotychczas nie brał pod uwagę uczuć Cassylla, i teraz bał się, że ich stosunki zostały raz na zawsze zniszczone. Może zresztą z czasem chłopak da się przebłagać, ale na razie Toller pokładał główne nadzieje w Gesalli. Jeżeli zyska jej przebaczenie, to i do syna znajdzie drogę.
Wąski do tej pory sierp światła rozrósł się w wielki dysk Landu, przypominając Tollerowi, że zadzień wkrótce dobiegnie końca. Pognał niebieskorożca. Na polach pracowali farmerzy, pozdrawiali go, gdy przejeżdżał obok. Był lubiany wśród dzierżawców, głównie dlatego, że wprowadził system zaiste symbolicznych opłat, i pomyślał, że chciałby, aby wszystkie stosunki międzyludzkie można było regulować tak łatwo. Król żartował o stawianiu czoła Gesalli, ale Toller pamiętał przypadki, kiedy w przededniu bitwy bał się mniej niż teraz, gdy przygotowywał się wewnętrznie na ostrą reprymendę, na pogardę, na gniew żony. Kochani posiadają niewidzialną zbroję i broń — słowa, milczenie, gesty mogą zadawać głębsze rany niż miecze czy włócznie.
Nim Toller dotarł do ogrodzonego murem dziedzińca przed domem, usta miał suche i robił wszystko, co mógł, by opanować drżenie.
Niebieskorożec był wypożyczony z królewskich stajni, dlatego Toller musiał zsiąść i własnoręcznie otworzyć bramę. Wprowadził zwierzę do środka i gdy pokłusowało do kamiennego poidła, on rozglądał się po dziedzińcu patrząc na ozdobne krzewy i zadbane kwietniki. Gesalla lubiła doglądać roślin osobiście i wszędzie, gdzie spojrzał, widać było ślad jej zręcznej ręki, co przypominało mu, że spotkanie z żoną jest kwestią sekund.
Usłyszał skrzypnięcie frontowych drzwi i odwróciwszy się zobaczył żonę stojącą w sklepionym wejściu. Miała na sobie długą do kostek ciemnoniebieską suknię, a włosy podpięła w taki sposób, że srebrne pasemko wyglądało jak diadem. Jej uroda była doskonała i onieśmielająca, i kiedy zobaczył, że Gesalla wita go uśmiechem, brzemię winy stało się nie do zniesienia, przekształcając jego własny uśmiech w nerwowy grymas. Wrósł w ziemię, ona zaś podeszła do niego i pocałowała go w usta — było to krótkotrwałe, ale pełne ciepła muśnięcie — po czym cofnęła się, by obejrzeć go od stóp do głów.
— Nie jesteś ranny — powiedziała. — Tak się o ciebie bałam, Tollerze… To wszystko zdawało się tak niewiarygodnie niebezpieczne… ale widzę, że nic ci nie jest, mogę więc odetchnąć z ulgą.
— Gesallo… — Toller ujął jej dłonie. — Muszę z tobą porozmawiać.
— Oczywiście. Zapewne jesteś głodny i spragniony. Wejdź do domu, przygotuję posiłek. — Pociągnęła go za ręce, ale on nawet nie drgnął.
— Może lepiej zostanę tutaj.
— Dlaczego?
— Gdy usłyszysz, co mam do powiedzenia, może przestanę być mile widziany.
Gesalla zmierzyła go wzrokiem, potem powiodła do kamiennej ławy. Kiedy usiadł, okraczyła ławę i przysunęła się tak, że znalazł się częściowo w trójkącie utworzonym przez jej nogi. Jej bliskość przyprawiała go jednocześnie o drżenie i budziła zażenowanie.
— A teraz, lordzie — rzekła lekkim tonem — jakież to straszne wyznanie masz na myśli?
— Ja… — zaczął niepewnie Toller i opuścił głowę. Byłem z inną kobietą.
— I co z tego? — powiedziała spokojnie Gesalla, nie zmieniając wyrazu twarzy.
Toller był zbity z tropu.
— Chyba nie różu… Kiedy mówię, że byłem z inną kobietą, to znaczy, że byłem z nią w łóżku.
Gesalla roześmiała się.
— Wiem, co znaczyły twoje słowa, Tollerze, nie jestem głupia.
— Ale… — Toller, wiedząc, że nigdy nie udawało mu siej przewidzieć reakcji żony, stał się czujny. — Nie jesteś zła?
— Czy zamierzasz przywieźć tę kobietę, żeby zajęła moje miejsce?