Westchnął drżąco, podszedł do niebieskorożca i chwycił wodze. Wyprowadził zwierzę na zewnątrz i zamykając bramę, po raz ostatni spojrzał na uśpiony dom. Nie ujrzał Gesalli w żadnym z ciemnych okien. Skoczył na siodło i ruszył wolno po żwirowej drodze na wschód. Pracownicy zeszli już z pól i świat wydawał się pusty.
— I co dalej? — zwrócił się do wszechświata, a jego słowa szybko rozpuściły się w smutku zapadającego zmierzchu. — Proszę, co ja mam teraz zrobić?
Daleko z przodu na drodze, gdzieś na granicy zasięgu wzroku, widać było jakiś ruch. W normalnym stanie umysłu Toller skorzystałby z teleskopu, by przyjrzeć się odległemu podróżnikowi, ale teraz wysiłek wydał mu się zbyt wielki. Pozwolił, by naturalny rozwój wypadków swym własnym odmierzonym krokiem odwalił za niego robotę. • Po pewnym czasie rozpoznał wóz kierowany przez jedną osobę, a kilka minut później zobaczył, że zarówno pojazd, jak i powożący są w kiepskim stanie. Wehikułowi brakowało burt, a koła kolebały się na wytartych piastach.
Woźnica, młody brodacz, był tak okryty kurzem, że przypominał glinianą statuę.
Toller sprowadził niebieskorożca po pobocze, by ustąpić nieznajomemu miejsca, zaskoczony, gdy wóz zatrzymał się obok. Woźnica zerknął na niego zaczerwienionymi oczami, a gdy się odezwał, Toller poznał, że jest pijany jak bela.
— Przepraszam, panie — wybełkotał — czy mam zaszczyt zwracać się do lorda Tołlera Maraquine'a?
— Tak. Dlaczego pytasz?
Brodacz chwiał się niepewnie przez chwilę, potem niespodziewanie zaprezentował uśmiech, który mimo brudu i zaniedbanej powierzchowności młodzieńca cechował chłopięcy wdzięk.
— Nazywam się Bartan Drumme, lordzie, i przychodzę z… dość dziwną propozycją, lecz jestem pewien, że zyska ona twoje zainteresowanie.
— Wielce w to wątpię — rzekł zimno Toller, przygotowując się do odjazdu.
— Lordzie! Jak zrozumiałem, jako szefa Obrony Powietrznej interesują cię sprawy dotyczące górnych stref nieba?
Toller potrząsnął głową.
— Wszystko, co trzeba było zrobić, zostało zrobione.
— Przykro mi to słyszeć, lordzie. — Drumme podniósł butelkę i wyciągnął korek, potem zatrzymał się na chwilę i obrzucił Tollera posępnym spojrzeniem. — To znaczy, że będę musiał postarać się o audiencję u króla.
Mimo wszystkiego, co miał na głowie, Toller musiał się śmiać.
— Niewątpliwie król będzie bardzo zainteresowany tym, co masz mu do powiedzenia.
— Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości — zgodził się Drumme, bardzo zadowolony z siebie. — Każdy władca w historii byłby zachwycony możliwością zatknięcia swego sztandaru na planecie, którą zwiemy Farlandem.
Rozdział 13
Gospoda Błękitny Ptak w Prądzie nazwana została na pamiątkę znakomitego zajazdu w starym Ro-Atabri i ambicją gospodarza stało się osiągnięcie porównywalnej renomy, toteż zaniepokoił się mocno, gdy Toller przyprowadził z sobą bardzo podejrzanie wyglądającego osobnika, Bartana Drumme. Jasne było, że jego zdaniem zaszczyt goszczenia bohaterskiego arystokraty ledwie kompensuje obecność tego cuchnącego i obdartego typa, jednakże dał się nakłonić do przydzielenia im dwóch sypialni i do wstawienia do jednej z nich olbrzymiej wanny, napełnionej następnie gorącą wodą. Bartan teraz moczył się w kąpieli, i poza głową ze spienionej szarej wody wystawała jedynie ręka ściskająca pucharek brandy.
Toller wypił łyk z naczynia, które podał mu Bartan, i skrzywił się, gdy mocna wódka zapiekła go w przełyku.
— Myślisz, że powinieneś raczyć się tą miksturą przez cały czas?
— Oczywiście, że nie. Przez cały czas powinienem pić porządną brandy, ale w tej chwili stać mnie tylko na taką. Wydałem wszystko co do grosza, by się tu dostać, lordzie.
— Mówiłem, żebyś nie zwracał się do mnie w ten sposób. — Toller podniósł puchar do ust, powąchał zawartość i wylał ją do wanny.
— Nie musiałeś jej marnować — zaprotestował Bartan. — Poza tym, czy tobie byłoby przyjemnie, gdyby coś takiego plątało się wokół najbardziej intymnych części twego ciała?
— To może im wyjść na dobre. Myślę, że to świństwo było przeznaczone do użytku zewnętrznego. Poproszę, by gospodarz podał nam coś mniej trującego, ale tymczasem muszę wrócić do tego fragmentu twojej historii, która niepokoi mnie najbardziej.
— Tak?
— Twierdzisz, że twoja żona żyje na Farlandzie, nie jako duch czy wcielenie, ale jako osoba z krwi i kości, taka jaką znałeś. Jak doszedłeś do takiego wniosku?
— Nie potrafię tego wyjaśnić. Jej… nieme słowa zawierały coś więcej niż zwyczajne, i z nich wydobyłem tę wiedzę.
Toller z zadumą skubał dolną wargę.
— Nie jestem dość próżny, by myśleć, że wiem wszystko, co można wiedzieć na temat naszej egzystencji. Przyznaję, że istnieje wiele tajemnic, z których większości być może nigdy nie zgłębimy, ale to, co powiedziałeś, trochę mnie niepokoi.
Bartan poprawił się w wannie, rozchlapując wodę.
— Przez całe życie byłem zatwardziałym materialistą. Nadal gardzę tymi prostaczkami, którzy czepiają się wiary w życie nadprzyrodzone, mimo to wszystko, przez co przeszedłem w Koszu. Ale chociaż nie mam zielonego pojęcia, jak to wyjaśnić, ja w i e m. Tej nocy widziałem dziwne światła. Sondeweere spotkało coś, co wykracza poza moją zdolność pojmowania, a teraz moja żona m i e s z k a na Farlandzie.
— Mówisz, że ukazała ci się w formie wizji, że mówiła do ciebie z Farlandu. Trudno mi wyobrazić sobie coś bardziej nieprawdopodobnego, nienaturalnego.
— Może używamy tego słowa w odmiennym znaczeniu. Moja żona do mnie mówiła, tym samym było to zjawisko naturalne. Zyskało otoczkę nienaturalności jedynie dzięki temu, że wyrasta poza naszą zdolność pojmowania.
Toller zwrócił uwagę, że Bartan mimo podchmielenia mówi uderzająco płynnie i logicznie. Podniósł się i zaczął spacerować po oświetlonym lampami pomieszczeniu, potem wrócił do swego krzesła. Bartan, z zadowoleniem sączący alkohol, zupełnie nie wyglądał na wariata.
— Wkrótce przybędzie tu Ilven Zavotle, o ile posłaniec go znalazł — powiedział Toller. — I uprzedzam, że prawdopodobnie wyśmieje twoją historię.
— Nie musi uwierzyć. Ta część o mojej żonie dotyczy tylko mnie, a opowiedziałem ją tylko po to, by pokazać, że mam osobiste powody, by pragnąć wyprawy na Farland. Nie mogę oczekiwać, że inni przedsięwezmą taką podróż bo ja tak chcę, ze względu na moje powody. Ale mam nadzieję, że król chciałby odnieść sukces w tym, co nie udało się Rassamardenowi: rozszerzyć swoje królestwo na inny świat. I że jako pomysłodawca będę miał zagwarantowane miejsce w ekspedycji, o ile do niej dojdzie. Wszystkim, o co bym prosił twego przyjaciela Zavotle'a, jest to, i by obmyślił środki pozwalające na jej zrealizowanie.
— Nie prosisz o wiele.
— Proszę o więcej, niż się domyślasz — odparł Bartan.
Na jego młodej, a jakby przedwcześnie postarzałej twarzy malowała się zaduma. — Rozumiesz, jestem odpowiedzialny za to, co stało się mojej żonie. Jej utrata sama w sobie i jest dostateczną tragedią, ale dźwiganie brzemienia winy…
— Przykro mi. To dlatego pijesz?
Bartan przekrzywił głowę, zastanawiając się nad od-j powiedzią. i — Prawdopodobnie dlatego zacząłem pić, ale po pew265
nym czasie odkryłem, że po prostu wolę być pijany niż trzeźwy. To sprawia, że świat staje się nieco przyjemniejszy.