— A tej nocy, kiedy miałeś tę wizje? Czy byłeś…?
— Pijany? Oczywiście! — Bartan hałaśliwie przełknął brandy, jak gdyby chciał wzmocnić swe oświadczenie. — Ale to nie miało najmniejszego wpływu na wydarzenia. Proszę, lordzie…
— Tollerze. Bartan skinął.
— Proszę, Tollerze, możesz mnie uważać za wariata albo człowieka, który sam siebie próbuje omamić, ostatecznie nie jest to związane z głównym tematem, ale błagam cię, traktuj mnie poważnie w kwestii ekspedycji na Farland. Muszę tam lecieć. Jestem doświadczonym pilotem i jeżeli to okaże się konieczne, mogę nawet przestać pić.
— To byłoby konieczne, lecz choć ja sam jestem zaintrygowany pomysłem lotu na Farland, nie mogę mówić o tym poważnie z królem ani kimkolwiek innym, póki nie usłyszę, co ma do powiedzenia Zavotle. Spotkam się z nim na dole; wynajmiemy prywatny salonik, gdzie będziemy mogli pokrzepić się i w wygodzie przedyskutować tę sprawę. — Toller wstał i odstawił pusty puchar. — Przyłącz się do nas, gdy zakończysz toaletę.
Bartan wyraził zgodę, podnosząc puchar i pociągając długi łyk. Toller potrząsnął głową, wyszedł z pokoju i ruszył mrocznym korytarzem do schodów. Bartan Drumme był niepokojącym młodzieńcem, by nie powiedzieć szaleńcem, ale kiedy po raz pierwszy wspomniał o misji na Farland, coś w głębi Tollera odpowiedziało natychmiast, i to z pasją pokrewną pasji podróżnika, który po ciężkiej, trwającej wiele lat wędrówce ujrzał swoje przeznaczenie, l narodziły się w nim tęsknota i podniecenie, które na siłę tłumił ze strachu przed rozczarowaniem.
Chakkell mógł poprzeć ten dziki, ekstrawagancki, niedo266
rzeczny pomysł z powodów, o których wspomniał Bar-tan — ale tylko wtedy, jeżeli Ilven Zavotle uzna projekt za wykonalny. Zavotle cieszył się zaufaniem króla w sprawach związanych z techniką lotów międzyplanetarnych, więc jeżeli ten mały człowieczek z zaciśniętymi ustami uzna, iż Farland jest nieosiągalny, wtedy Toller Maraąuine prawdopodobnie będzie musiał pogodzić się z perspektywą zostania pospolitym śmiertelnikiem czekającym na pospolitą śmierć. A lepiej, żeby do tego nie doszło.
„Zachowuję się dokładnie tak, jak powiedziała Gesalla”, pomyślał, zatrzymując się przy schodach. „Ale czy próba robienia czegoś innego miałaby sens?”
Zszedł do zatłoczonej sali i zobaczył, że Zavotłe, w cywilnym ubraniu, właśnie wypytuje odźwiernego. Zawołał do niego i chwilę później zasiedli w małym pokoju z dzbanem dobrego wina. Lampy paliły się spokojnie w niszach, nasycając powietrze błękitną mgiełką, w ich świetle Toller zauważył, że Zavotle wygląda na zmęczonego i jakoś zasłuchanego w swoje wnętrze. Białe włosy nadawały mu wygląd nie mężczyzny w sile wieku, ale starzejącego się człowieka, chociaż był o kilka lat młodszy od Tollera.
— Co cię gryzie, stary przyjacielu? — zapytał Toller. — Żołądek nadal źle pracuje?
— Mam rozwolnienie nawet wtedy, gdy nie jem. — Zavo-tle obdarzył go nikłym uśmiechem. — To niesprawiedliwe.
— Mam coś, co sprawi, że przestaniesz o tym myśleć — powiedział Toller, nalewając zielone wino do szklanek. — Pamiętasz rozmowę, jaką przeprowadziliśmy z królem dziś rano? Jak nie zgadzaliśmy się, co zrobić ze stacjami obrony?
— Tak.
— No cóż, niedługo potem spotkałem młodego człowieka nazwiskiem Bartan Drumme, który wysunął intrygującą propozycję. Jest na okrągło zalany i trochę stuknięty, sam go wkrótce zobaczysz, ale jego pomysł wiąże się z naszą poranną dyskusją. Zaproponował mianowicie zabranie jednej czy więcej stacji na Farland.
Toller mówił lekkim, prawie niedbałym tonem, ale uważnie obserwował reakcję Zavotle'a i poczuł ukłucie w sercu, gdy zobaczył, że usta przyjaciela rozchylają się w uśmiechu.
— Powiedziałeś, że twój nowy przyjaciel jest trochę stuknięty? Ja powiedziałbym, że to skończony wariat! — Zavotle parsknął w swoje wino.
— Ale czy nie sądzisz, że to byłoby…? — Toller zawahał się. Zdawał sobie sprawę, że mówiąc to, czego jeszcze nie dopowiedział, odda się w ręce przyjaciela. — Ilvenie, ja potrzebuję Farlandu. To jedyne co mi pozostało.
Zavotle przez chwilę szacował go wzrokiem.
— Gesalla i ja rozstaliśmy się na zawsze — odparł i Toller na niewypowiedziane pytanie. — Wszystko między f nami skończone.
— Rozumiem. — Zavotle zamknął oczy i delikatnie j; pomasował powieki czubkami palców. — Wiele zależy od pozygi Farlandu — rzekł powoli.
— Dziękuję ci, dziękuję — wydusił Toller, przepełniony wdzięcznością. — Jeżeli w jakiś sposób mogę ci się odwdzięczyć, to mów.
— Jest coś, czego oczekuję w zamian, i nie muszę tego mówić. W każdym razie nie tobie.
Teraz nadeszła kolej Toller a, spróbował więc odczytać pragnienie starego druha.
— Lot na pewno będzie niebezpieczny, Ilvenie. Dlaczego chcesz ryzykować życie?
— Przez pewien czas myślałem, że moje trawienie jest za wolne, potem odkryłem, że jest za szybkie. — Zavotle poklepał się po brzuchi. — To ja jestem trawiony, i ta kanibalska uczta nie może trwać wiecznie. Widzisz, Tollerze, ja potrzebuję Farlandu tak samo jak ty, może nawet bardziej. Jak dla mnie wystarczyłby plan podróży w jedną stronę, ale podejrzewam, że inni członkowie załogi nie byliby zachwyceni takim układem, tym samym muszę poddać próbie swój mózg i zapewnić im bezpieczny powrót. Problem ten na godzinę czy dwie oderwie mnie od innych myśli, za co szczerze dziękuję.
— Ja… — Toller rozejrzał się po pokoju i zamrugał, gdy wokół widzianych przez łzy płomieni lamp rozbłysły promieniste aureole. — Tak mi przykro, Ilvenie. Byłem zbyt pochłonięty własnymi kłopotami, by przypuszczać, że ty możesz być…
Zavotle uśmiechnął się i impulsywnie złapał go za rękę.
— Tollerze, czy pamiętasz próbny lot, jaki przed laty odbyliśmy? Razem lecieliśmy w nieznane i cieszyliśmy się, że to robimy. Odłóżmy na bok nasze osobiste smutki i bądźmy wdzięczni, że przed nami właśnie wtedy, gdy tego potrzebujemy, otwiera się możliwość wykonania jeszcze większego próbnego lotu i że czeka nas jeszcze większe Nieznane.
Toller skinął, patrząc na Zavotle'a ze wzruszeniem.
— Zatem uważasz taki lot za możliwy?
— Powiedziałbym, że to dałoby się zrobić. Farland leży w odległości wielu milionów mil i jest w ruchu — nie wolno nam o tym zapominać — ale mając do dyspozycji mnóstwo zieleni i purpury moglibyśmy go dogonić.
— O ilu milionach mil mówimy? Zavotle westchnął.
— Żałuję, że nikt nie zabrał z Landu naukowych traktatów, Tollerze. Zatraciliśmy większą część naszych zasobów wiedzy, a nikt nie ma czasu na ich odbudowanie. Muszę opierać się wyłącznie na własnej pamięci, ale mam wrażenie, że Farland znajduje się w odległości dwunastu milionów mil w punkcie najbliższym Overlandu, a czterdzieści dwa miliony, gdy jest po drugiej stronie słońca. Naturalnie, musielibyśmy zaczekać, póki nie znajdzie się najbliżej.
— Dwanaście milionów — sapnął Toller. — Czy możemy myśleć o pokonaniu takiego dystansu?
— Nie możemy! Pamiętaj, że Farland jest w ruchu. Statek musiałby lecieć na spotkanie pod odpowiednim kątem, więc musielibyśmy rozważać trasę wynoszącą może osiemnaście, może dwadzieścia milionów mil, a może więcej.
— Ale prędkość? Czy to możliwe?
— To nie pora na puste słowa. — Zavotle wyjął z sakiewki ołówek i skrawek papieru i zaczął bazgrać cyfry. — Załóżmy, że z powodu naszej ludzkiej słabości podróż musiałaby zakończyć się po nie więcej niż… hmm… stu dniach. To zobowiązuje nas do pokonywania może stu osiemdziesięciu tysięcy mil na dobę, co daje prędkość… zaledwie siedmiu i pół tysiąca mil na godzinę.