Выбрать главу

— A co z pieniędzmi? Nigdy nie zawracasz sobie głowy takimi przyziemnymi problemami, prawda?

— Jeden statek, Wasza Wysokość, i załoga nie większa niż sześć osób.

— Wielkość załogi jdst wymówką, a ty doskonale o tym wiesz. Ten twój plan będzie kosztował mnie fortunę ze względu na utrzymanie wspierających stacji operacyjnych w strefie nieważkości.

— Ale skoro otwiera drogę do nowego świata…

— Nie zaczynaj znów grać na tę samą nutę, Maraqui-ne — przerwał mu Chakkell. — Pozwolę ci rozpocząć to niebywałe przedsięwzięcie, bo na wojnie zasłużyłeś sobie na odrobinę mojej pobłażliwości, ale pod jednym warunkiem: Zavotle z tobą nie poleci. Nie mogę sobie pozwolić na jego utratę.

— Przykro mi to mówić — wtrącił spiesznie Zavotle, nim Toller zdążył otworzyć usta — ale niezależnie od wyprawy, Wasza Wysokość wkrótce i tak zostanie pozbawiony moich usług.

Chakkell zmrużył oczy i przyjrzał się Zavotle'owi tak, jakby podejrzewał podstęp.

— Zavotle — rzekł w końcu — masz zamiar umrzeć?

— Tak, Wasza Wysokość.

Chakkell wyglądał raczej na zakłopotanego niż zatroskanego.

— Wolałbym, żeby to nie było prawdą.

— Dziękuję, Wasza Wysokość.

— Teraz muszę zająć się innymi sprawami — powiedział szorstko Chakkell, ruszając w stronę drzwi — ale w takich okolicznościach nie będę sprzeciwiał się twojemu wyjazdowi na Farland.

— Jestem wdzięczny, Wasza Wysokość.

Chakkell zatrzymał się w drzwiach i przeszył Tollera wzrokiem.

— Gra toczy się dalej, co, Maraąuine? — Wyszedł na korytarz, nim Toller zdołał coś rzec w odpowiedzi. W pokoju zapadła cisza.

— Powiem ci coś, Ilven — rzekł wreszcie Toller półgłosem. — Udało nam się przestraszyć króla. Czy zauważyłeś, że wykręcił wszystko tak, że teraz wygląda na to, iż to on robi nam łaskę pozwalając na zorganizowanie ekspedycji? Ale prawdziwym powodem jest to, że on chce, by jego sztandar załopotał nad Farlandem. Zagwarantowane miejsce w historii jest kiepskim rodzajem nieśmiertelności, ale wygląda na to, że pragną jej wszyscy królowie, a my właśnie przypomnieliśmy Chakkellowi, jak próżne są takie ambicje.

— Dziwnie mówisz, Tollerze — powiedział Zavotle; jego spojrzenie błądziło po twarzy przyjaciela. — Ja nie wrócę z Farlandu, ale ty z pewnością tak.

— Nie przejmuj się, przyjacielu — odparł z uśmiechem Toller. — Wrócę z Farlandu albo zginę, próbując to zrobić.

Toller nie był pewien, czy jego syn zgodzi się na spotkanie, więc z zadowoleniem powitał widok samotnego jeźdźca podążającego traktem wiodącym na południe do Heevern. Wybrał miejsce spotkania trochę z powodu bliskości pożyłkowanej złotem iglicy skalnej i sadzawki, elementów bardzo charakterystycznych w tej okolicy, lecz również dlatego, że leżało ono na pomocnym stoku ostatniego wzniesienia na drodze do domu. Gdyby przejechał jeszcze milę, na grzbiet, w oddali zobaczyłby swój dom. Świadomość, że Gesalla jest w obrębie znajomych ścian, sprawiałaby mu ból, ale nie dlatego nie pojechał dalej. Zatrzymał się, bowiem przysiągł, że ich ścieżki rozchodzą się na zawsze, a w pewien sposób, który był dla niego ważny, chociaż nie potrafił racjonalnie tego osądzić, zbliżanie się zanadto do domu byłoby złamaniem danego słowa.

Zsiadł z niebieskorożca i zostawił pasące się zwierzę, obserwując zbliżającego się jeźdźca. Jak wcześniej, mógł z daleka poznać, że to Cassyll po wyraźnym kremowym kolorze przednich nóg wierzchowca. Cassyll podjechał bez większego pośpiechu i ściągnął wodze niebieskorożca w odległości dziesięciu kroków. Pozostał w siodle, mierząc Toller a melancholijnymi szarymi oczami.

— Byłoby lepiej, gdybyś zsiadł — powiedział łagodnie Toller. — Łatwiej się rozmawia.

— A mamy o czym?

— Gdyby było inaczej, po co miałbyś tu przyjeżdżać? — Toller uśmiechnął się krzywo. — Śmiało. Ani twój honor, ani twoje zasady nie ucierpią, jeżeli porozmawiamy stojąc twarzą w twarz.

Cassyll wzruszył ramionami i z gracją akrobaty zeskoczył z niebieskorożca. Owalną twarz i strzechę połyskliwych włosów zawdzięczał swojej matce, ale jego szczupłą sylwetkę cechowała muskularna siła ojca.

— Dobrze wyglądasz.

Cassyll zerknął na swoje ubranie — koszulę i spodnie z samodziału, które pasowały raczej do pospolitego robotnika.

— Pracuję w odlewni i fabrykach, a część roboty naprawdę jest ciężka.

— Wiem. — Toller, któremu grzeczna odpowiedź syna dodała otuchy, postanowił przejść prosto do rzeczy. — Cas-syllu, ekspedycja na Farland zaczyna się za kilka dni. Pokładam wiarę w obliczeniach i planach Ilvena Zavotle'a, ale tylko głupiec nie brałby pod uwagę czekających nas niebezpieczeństw. Mogę nie wrócić i byłbym spokojniejszy, gdybyśmy uzgodnili sprawy dotyczące przyszłości twojej i matki.

Cassyll nie okazał żadnych emocji.

— Wrócisz. Jak zawsze.

— Mam taki zamiar, niemniej chcę, żebyś przed rozstaniem dał mi słowo w związku z pewnymi kwestiami. Jedna z nich jest związana z faktem, że król potwierdził, iż mój tytuł jest dziedziczny, i chcę, żebyś go przyjął, gdy zostanę uznany za martwego.

— Nie chcę tego tytułu. Nie interesują mnie takie błahostki.

Toller pokiwał głową.

— Wiem i szanuję cię za to, ale ten tytuł daje władzę i przywileje. Władzy możesz użyć do zabezpieczenia pozycji swojej matki w świecie, z władzy możesz zrobić dobry użytek podejmując warte zachodu zabiegi. A nie muszę ci przypominać, jak ważne dla naszego społeczeństwa jest zastąpienie drewna brakka metalem, przysięgnij więc, że nie odrzucisz tego tytułu.

Cassyll przybrał zniecierpliwiony wyraz twarzy.

— To przedwczesne. Będziesz żył sto lat, o ile nie dłużej.

— Przysięga, Cassyllu.

— Przysięgam, że przyjmę tytuł tego odległego w czasie dnia, kiedy w końcu spadnie na mnie ten obowiązek.

— Dziękuję — powiedział szczerze Toller. — Teraz sprawa posiadłości. O ile to możliwe, chciałbym zachować system symbolicznego czynszu dla naszych dzierżawców. Dochody z kopalni, odlewni i zakładów metalowych nadal rosną i wystarczą na zaspokojenie potrzeb rodziny.

— Rodziny? — Cassyll uśmiechnął się lekko, by pokazać, że uważa to słowo za niestosowne. — Moja matka i ja jesteśmy finansowo zabezpieczeni.

Toller pozwolił, by to niedomówione wyzwanie przeszło bez echa i zajął się omawianiem innych spraw związanych z posiadłością i zakładami przemysłowymi, ale przez cały czas był świadom, że odkłada moment, w którym będzie musiał wyznać, co było najważniejszym motywem spotkania. Wreszcie, po pełnej napięcia chwili milczenia, która zdawała się trwać w nieskończoność, przemówił nieco drżącym głosem.

— Cassyllu, swego ojca po raz pierwszy spotkałem zaledwie na kilka minut przed tym, nim zadał sobie śmierć własną ręką. Obaj tak wiele straciliśmy… ale przed ostatecznym końcem byliśmy zjednoczeni. Ja… nie chcę zostawiać cię bez próby naprawienia tego, co między nami zaszło. Czy możesz wybaczyć mi zło, jakie wyrządziłem tobie i twojej matce?

— Zło? — Cassyłl mówił lekkim tonem, udając zaskoczenie. Pochylił się i podniósł kamyczek gęsto pożył-kowany złotem, przyjrzał mu się uważnie i cisnął go do sadzawki. Odbicie Landu na wodzie rozbiło się na liczne ruchliwe, koncentryczne kręgi. — O jakim źle mówisz, ojcze?

Toller nie dał się zbyć.

— Zaniedbywałem was oboje, ponieważ nigdy nie byłem zadowolony z tego, co miałem. To proste. Moje oskarżenie można zawrzeć w kilku słowach, żadne z nich nie jest bezpodstawne czy niejasne.