— Wasza Wysokość — odezwał się Karkarand zadziwiająco melodyjnym głosem, salutując królowi.
— Przeddzień dobry, Karkarandzie. — Ton głosu Chak-kella był równie lekki, niemal towarzyski. — Lord Toller Maraąuine, o którym bez wątpienia słyszałeś, zadurzył się w śmierci. Bądź tak dobry i spełnij natychmiast jego życzenie.
— Tak jest, Wasza Wysokość. — Karkarand zasalutował i pociągnąwszy dalej ten gest, z gracją dobył szabli. W miejscu zwykłych oznaczeń regimentu gładką czerń drzewa brakka czerwieniła szkarłatna emaliowana intarsja w kształcie kropelek krwi, oznaka, że właściciel broni jest królewskim faworytem. Karkarand niespiesznie obrócił się w stronę Tollera, podczas gdy na jego twarzy trwał wyraz spokoju i lekkiego zaciekawienia, po czym uniósł szablę. Chakkell usunął się kilka kroków w tył.
Serce waliło Tollerowi w piersiach, gdy przygotowywał się do walki, próbując zgadnąć, jaką formę ataku wybierze Karkarand. Na wpół świadomie oczekiwał nagłej szarży, która zakończyłaby pojedynek w kilka sekund, ale jego przeciwnik najwyraźniej obrał inną taktykę. Poruszając się wolno do przodu Karkarand wysoko podniósł szablę i opuścił ją, jak gdyby wykonywał proste, bezpośrednie cięcie, jak dziecko podczas zabawy. Toller automatycznie sparował cios i omal nie krzyknął głośno, gdy wstrząs przebiegł po klindze, wykręcił mu rękę i osłabił uchwyt palców na rękojeści, wywołując gejzer bólu w dłoni.
Pierwszy niedbały cios Karkaranda niemal wyrwał mu szablę z dłoni!
Zacisnął odrętwiałe palce na wciąż drgającej szabli w sam czas, by odparować dokładne powtórzenie pierwszego uderzenia. Tym razem był lepiej przygotowany na siłę ciosu i szabla bezpiecznie pozostała w uchwycie dłoni, lecz ból okazał się bardziej dojmujący niż za pierwszym razem, napływając falą do nadgarstka. Karkarand nadal parł naprzód niespiesznym krokiem, powtarzając bez zmian uderzenie w dół, aż w końcu Toller zrozumiał taktykę swojego przeciwnika. Miał ponieść śmierć z rąk wcielenia pogardy. Karkarand słyszał oczywiście o lordzie Tollerze Maraąuine i postanowił powiększyć swą sławę przechodząc po Królobójcy niczym automat, unicestwiając go prostacką, brutalną siłą. „Nie wymagało to żadnych szczególnych umiejętności” — takie miało być przesłanie dla widzów i reszty świata. „Wielki Toller Maraąuine stał się łatwą ofiarą pierwszego prawdziwego wojownika, jakiego spotkał”.
Toller odskoczył daleko od Karkaranda, by odetchnąć trochę od wyczerpujących zbliżeń z czarną szablą oraz by zyskać czas do namysłu. Przekonał się, że broń Karkaranda jest grubsza i cięższa od zwykłej szabli, stosowniejsza do oficjalnych egzekucji niż dłuższej walki, i tylko ktoś dysponujący nadludzką siłą mógł posługiwać się nią w pojedynku. Kłopot leżał w dziwnym stylu walki, jaki przyjął Karkarand. Bezlitosny deszcz pionowych ciosów stanowił i przecież najlepszy sposób, aczkolwiek wybrany nieświadomię, na zneutralizowanie dodatkowej sekretnej mocy stalowej szabli. Jeśli Toller chciał żyć i udowodnić słuszność swoich racji, musiał narzucić radykalną zmianę stylu walki. Utwierdzając się w swoim postanowieniu poczekał, aż szabla Karkaranda ponownie znajdzie się w górze, i wów-Ą czas podbiegł w mgnieniu oka do przeciwnika i zablokował spadający cios zwierając szable u rękojeści. Taki ruch zaskoczył Karkaranda, gdyż mógł się powieść tylko przeciwnikowi o większej sile fizycznej, którą w sposób oczywisty Toller nie dysponował. Karkarand zamrugał oczami, po czym sapnąwszy naparł w dół całą siłą potężnego prawego Tramienia. Toller opierał się, by ustąpić po chwili, a gdy napór przeciwnika nabrał rozpędu, zatoczył się w tył haniebnie, co o mały włos nie skończyło się upadkiem.
Widzowie ściśnięci w krąg przyjęli to z ironicznym aplauzem, w którym Toller wyłowił nutkę zapadającego wyroku. Skłonił się nisko Chakkellowi, który dał niecierpliwy sygnał, by kontynuować pojedynek. Z satysfakcją i ulgą Toller przypuścił gwałtowne natarcie na przeciwnika, wiedząc, że górne części szabli złączyły się na czas wystarczająco długi, by broń Karkaranda hojnie powlekła się żółtym płynem.
— Dość tych aktorskich popisów, Królobójco! — ryknął Karkarand wymierzając jeszcze jeden świszczący w powietrzu, morderczy pionowy cios.
Zamiast odbić go w prawo, Toller, używając szabli niczym rapieru, owinął swoją klingę wokół szabli Karkaranda, i zakończył cios uderzeniem przez oś klingi. Szabla Karkaranda pękła tuż pod rękojeścią i czarne ostrze pokoziołkowało po żwirze. Podbiegając kilka kroków w stronę zniszczonej broni, Karkarand wydał okrzyk bolesnego zdziwienia, który zabrzmiał wyraźnie w ciszy, jaka spowiła tłum.
— Jak ty to zrobiłeś, Maraąuine?! — zaryczał król Chakkell i ruszył do przodu zamaszystym krokiem, falując tłustym brzuchem. — Co to za sztuczki?
— Żadne sztuczki! Niech Wasza Wysokość sam sprawdzi! — zawołał Toller, poświęcając tylko część uwagi królowi. Pojedynek dobiegłby teraz końca lub został odroczony, gdyby obowiązywały normalne kolcorroniań-skie zasady, ale Toller wiedział, że Karkarand jest człowiekiem, dla którego kodeksy postępowania nic nie znaczą, i który zabija imając się wszelkich sposobów. Tylko przez chwilę patrzył na króla, szacując ile ma czasu, po czym wykonał szybki półobrót trzymając płasko błyszczącą klingę szabli. Karkarand, pędzący na Tollera z pięściami niczym maczugi uniesionymi w górze, zatrzymał się z poślizgiem, z czubkiem szabli Tollera w swojej przeponie. Szkarłatna plama rozlała się szybko po szorstkim, szarym materiale munduru. Ale Karkarand nie upadł. Oddychając ciężko, zdawał się przeć naprzód nie bacząc na metal, który przenikał mu ciało.
— Wybieraj, potworze — rzekł Toller łagodnym głosem. — Życie albo śmierć.
Karkarand patrzył na niego bez słowa, nadal nie odstępując. Oczy osadzone w spłaszczonej twarzy zmieniły się w blade, jadowite szparki i Toller gotował się na posuniecie, które już dawno stało się obce jego naturze.
— Rusz głową, Karkarandzie! — zawołał Chakkell. — Nie będę miał z ciebie wiele pożytku z przetrąconym kręgosłupem. Wracajcie natychmiast do swoich zajęć. Tę sprawę możemy dokończyć innego dnia.
— Rozkaz. — Karkarand uczynił krok w tył, zasalutował królowi, nadal nie spuszczając wzroku z twarzy Tollera. Obrócił się i pomaszerował w kierunku koszar, przechodząc przez pierścień widzów, którzy rozstąpili się przed nim pospiesznie. Chakkell, z ochotą folgując swoim poddanym póki sądził, że Toller nie wyjdzie z pojedynku żywy, uczynił odpędzający gest dłonią i tłumek w mgnieniu oka się rozproszył. Po chwili Toller i Chakkell stali sami na zalanej słońcem arenie.
— No dobrze, Maraąuine! — Chakkell wyciągnął rękę. — Pokażcie mi tę szablę.
— Oczywiście, Wasza Wysokość. — Toller otworzył schowek w rękojeści, odsłaniając strzaskaną fiolkę skąpaną w żółtej mazi. Ostry capach, przypominający smród białej paproci, rozszedł się w ciepłym powietrzu. Trzymając szablę za koniec klingi podał ją Chakkellowi.
Chakkell zmarszczył nos z obrzydzeniem.
— Śluz z drzewa brakka.
— Rafinowany. W tej postaci daje się łatwiej usunąć ze skóry.