— Nigdy nie czułem się zaniedbywany, bo wierzyłem, że będziesz nas zawsze kochał — powiedział powoli Cassyłl. — Teraz moja matka jest sama.
— Ma ciebie.
— Jest sama.
— Nie bardziej niż ja, ale na to nie ma lekarstwa. Twoja matka rozumie to lepiej ode mnie. Jeżeli ty nauczysz się to rozumieć, może również nauczysz się wybaczać.
Toller miał wrażenie, że w tej chwili Cassyłl na powrót jest dzieckiem.
— Prosisz mnie, bym zrozumiał, że miłość umiera?
— -Może umrzeć albo może nie chcieć umrzeć; albo mężczyzna lub kobieta mogą się zmienić, albo któreś z nich pozostaje niezmienne; a kiedy ktoś nie zmienia się z upływem czasu, to efekt z punktu widzenia osoby, która się zmienia, jest taki, jakby właśnie to ta nie zmieniająca się osoba była tą, która podlega największej przemianie… — Toller urwał i spojrzał bezradnie na syna. — Skąd mogę wiedzieć, co masz zrozumieć, skoro sam tego nie rozumiem?
— Ojcze… — Cassyłl zrobił krok w stronę Tollera. — Dostrzegam w tobie tyle bólu. Nie zdawałem sobie sprawy…
Toller próbował pozbyć się łez, które napłynęły mu do oczu.
— Nie mam nic przeciwko bólowi. I tak jest go za mało jak na moje potrzeby.
— Ojcze, nie…
Toller otworzył ramiona. Ojciec i syn zastygli w uścisku, a Toller w trakcie tej ulotnej chwili prawie przypomniał sobie, co to znaczy być pełnowartościowym człowiekiem.
— Przewróć statek na bok — rozkazał Toller. Biały obłok jego oddechu przetaczał się w mroźnym powietrzu. Bartan Drumme, który obsługiwał urządzenia sterujące — młody człowiek wykorzystywał każdą okazję, by przećwiczyć technikę kierowania statkiem powietrznym — skinął i zainicjował serię krótkich wybuchów paliwa w bocznym silniku. Gdy siła odrzutu stopniowo pokonywała inercję gondoli, Overland przesunął się po niebie i zza brązowej krzywizny balonu wyłonił się wielki dysk Landu. Bartan zatrzymał obrót statku za pomocą silnika umieszczonego po drugiej stronie i ustabilizował go w nowym położeniu. Po obu stronach gondoli widać było teraz obie planety. Słońce wisiało nisko nad wschodnią krawędzią Landu, oświetlając cienki sierp na powierzchni planety. Pozostała część była pogrążona w cieniu.
Na tym mrocznym tle oddalony o niecałą milę unosił się statek kosmiczny, widoczny w postaci maleńkiego prążka światła. Otaczało go kilka mniejszych pyłków: stacji mieszkalnych i magazynów, które król Chakkell pozwolił pozostawić w strefie nieważkości, by obsługiwały niedawno zmontowaną jednostkę. Statek w bezkresie nieba zdawał się drobiną bez znaczenia, ale jego widok sprawił, że serce Tollera zabiło szybciej.
Od czasu uzyskania zgody króla minęło sześćdziesiąt dni i teraz Toller odkrył, że trudno mu się pogodzić z tym, że właśnie nadeszła chwila startu. Próbując rozproszyć lekkie poczucie nierzeczywistości, podniósł lornetkę i zaczął przyglądać się statkowi kosmicznemu.
Do projektu Zavotle'a, naszkicowanego w czasie spotkania w Błękitnym Ptaku, wprowadzono jedną główną poprawkę. Początkowo zakładano, że składający się z pięciu segmentów moduł, który w odpowiednim momencie miał zostać odłączony od statku-matki, będzie znajdował się z przodu, ale taki układ uniemożliwiał widoczność przed dziobem. Po kilku niezadowalających eksperymentach z lustrami zadecydowano, że modułem lądującym będzie sekcja rufowa. Jej silnik miał zapewnić przelot na Farland, powrót zaś statku-matki na Overland — drugi, odsłaniający się po oddzieleniu statku powietrznego.
Toller zniżył lornetkę i zerknął na innych członków załogi, opatulonych w pikowane skafandry, pogrążonych we własnych myślach. Poza Zavotle'em i Bartanem była tam Berise Narrinder, Tipp Gotlon i inny były pilot, cichy, młody człowiek o łagodnym głosie, Dakan Wraker. Toller był zaskoczony wielką liczbą ochotników, jacy zgłosili chęć wyruszenia na tę wyprawę, a Wrakera wybrał z powodu jego spokojnego usposobienia i rozległej znajomości mechaniki.
W ciągu minionej godziny wśród załogi panowała ożywiona rozmowa, ale obecnie ogrom czekającego ich zadania wywarł w końcu potężny wpływ i unieruchomił im języki.
— Zaoszczędźcie mi widoku tych ponurych twarzy — rzekł Toller z jowialnym uśmiechem. — Po co się martwić? Być może Farland tak nam się spodoba, że żadne z nas nie będzie chciało wrócić!
Rozdział 14
„Kolcorron” rozpoczął podróż ze strefy nieważkości miedzy bliźniaczymi planetami na Farland. Toller liczył się z tym, że jako dowódca statku kosmicznego będzie musiał polubić obsługiwanie przyrządów napędowych i sterowniczych, jednakże w czasie treningów stało się jasne, że gdy chodzi o nowy rodzaj latania, jest najmniej utalentowanym członkiem załogi. Długość statku pięciokrotnie przekraczała jego średnicę, w związku z czym utrzymanie go w stabilnej pozycji wymagało precyzyjnego i delikatnego używania bocznych silników odrzutowych, zdolności wykrywania odchodzenia od kursu i korygowania go. Gotlon, Wraker i Berise, wyzwalając trwające ułamki sekund wybuchy w komorach spalania, zdawałoby się bez najmniejszego wysiłku potrafili utrzymać krzyż sterującego teleskopu na namierzanej gwieździe. Zavotle i Bartan Drumme okazali się kompetentni, chociaż obaj mieli nieco ciężką rękę, ale Toller miał skłonności do wprowadzania nadmiernych poprawek, które wplątywały go w nieskończoną serię mniejszych, co wywoływało na twarzach pozostałych pilotów szerokie uśmiechy.
Toller z tego względu przekazał Tippowi Gotlonowi, najmłodszemu członkowi załogi, zaszczyt wyprowadzenia statku z atmosfery bliźniaczych planet.
Gotlon był przypasany do siedzenia umieszczonego w pobliżu środka okrągłego, najwyższego pokładu. Patrzyli w pryzmatyczny okular teleskopu niskiej mocy, który wychodził prostopadle do burty na dziobie statku. Jego ręce spoczywały na dźwigniach, które łączyły się z prętami biegnącymi w dół przez różne pokłady do głównego silnika i bocznych odrzutowych. Zawziętość widoczna w jego uśmiechu wskazywała, że jest gotów na wszystko i czeka na rozkaz rozpoczęcia lotu.
Toller rozejrzał się po sektorze dziobowym, który był nie tylko stanowiskiem pilota, ale również kwaterą mieszkalną i sypialnią. Zavotle, Berise i Barton unosili się w różnych pozycjach i pod różnymi kątami, trzymając się poręczy. W przedziale panował półmrok, jedynego oświetlenia dostarczał iluminator od strony słońca, ale Toller widział ich twarze na tyle dobrze, by wiedzieć, iż podzielają jego nastrój.
Lot miał trwać przynajmniej dwieście dni — zniechęcająco długi okres nudy, deprywacji i niewygody — i bez względu na to, jak bardzo kto był zdecydowany poświęcać się dla sprawy, w takiej chwili przeżywanie niepokoju było rzeczą naturalną. Uruchomienie głównego silnika miało położyć kres tym odczuciom, ale do czasu wykonania tego pierwszego manewru o ważnym znaczeniu psychologicznym, Tollerem i załogą będą targały wątpliwości i niepokój.
Toller zniecierpliwiony przyciągnął się do szybu drabiny i spojrzał w dół. Cylindryczną przestrzeń przecinały wąskie smugi światła, wpadającego przez iluminatory i tworzącego splątane wzory jasności i cienia wśród wewnętrznych rozporek i koszy, w których przechowywano zapasy żywności i wody oraz soli ognistej i kryształów energetycznych. Daleko w dole w tym dziwnym świecie dał się zauważyć ruch i u stóp drabiny pojawił się Wraker, który sprawdzał paliwowe leje samowyładowcze i pneumatyczny system zasilania. Mimo krępującego ruchy kombinezonu wspiął się po szczeblach zwinnie i skinął głową, gdy zobaczył czekającego Tollera.
— Jednostka zasilania jest w porządku — zameldował cicho.