Выбрать главу

— My tak samo — odparł Toller, odwracając się i patrząc w czujne oczy Gotlona. — Zabieraj nas stąd.

Gotlon bez wahania przesunął przepustnicę. Silnik zadudnił z tyłu statku, jego ryk nieco stłumiły odległość i przepierzenia. Członkowie załogi wolno spłynęli w dół i stanęli na pokładzie. Toller wyjrzał przez najbliższy iluminator i zobaczył, jak magazyny i sektory mieszkalne suną w kierunku rufy. W pobliżu konstrukcji wisieli opatuleni robotnicy, którzy energicznie machali na pożegnanie.

— Miły akcent — powiedział Toller. — Wzruszająco entuzjastyczne pożegnanie.

Zavotle parsknięciem wyraził swój sceptycyzm.

— To tylko wyraz szczerej ulgi z powodu naszego odjazdu. Wreszcie będą mogli opuścić strefę nieważkości i wrócić do swych rodzin. Co i my byśmy zrobili, gdybyśmy mieli choć trochę rozumu.

— Zapomniałeś o jednym — wtrącił z uśmiechem Bartan Drumme.

— O czym?

— Ja wracam do swojej rodziny. — Chłopięcy uśmiech Bartana poszerzył się. — Jestem w najlepszej sytuacji: na F ar landzie czeka na mnie moja żona.

— Synu, po długim namyśle dochodzę do wniosku, że to ty powinieneś być i kapitanem tego statku — rzekł poważnie Zavotle. — Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby wypuszczać się w taką podróż, a ty z nas wszystkich jesteś największym wariatem.

„Kolcorron” był w drodze zaledwie godzinę, gdy Toller zaczął się niepokoić.

Przejrzał każdy przedział statku, sprawdzając, czy wszystko jest tak jak powinno, ale mimo że nie znalazł niczego złego, niepokój pozostał. Nie umiejąc wytłumaczyć go żadnym konkretnym powodem, postanowił nie mówić nic Zavotle'owi ani nikomu innemu — jako dowódca nie mógł pozwolić sobie na podminowywanie moralne załogi niewyjaśnionymi przeczuciami. W przeciwieństwie do niego, oni wydawali się odprężeni i coraz bardziej pewni siebie, o czym świadczyły ożywione, wesołe rozmowy na górnym pokładzie.

Toller uznał, że te rozmowy go rozpraszają, wrócił więc do drabiny i ulokował się przy iluminatorze na śródokręciu, w wąskim przejściu między dwoma wielkimi schowkami z zapasami. Podobnie postępował w dzieciństwie, gdy czuł potrzebę zamknięcia się przed światem, i teraz w samotności próbował umiejscowić źródło swoich złych przeczuć.

Czy mogły one wynikać z faktu, że niebo niespodziewanie stało się czarne? Czy mogły być echem jakiejś głęboko zakorzenionej obawy, instynktownego protestu organizmu związanego z narastaniem prędkości do niewyobrażalnej wartości tysięcy mil na godzinę? Główny silnik pracował prawie bez przerwy od początku podróży i tym samym — według Zavotle'a — prędkość statku musiała już daleko wykraczać poza wszelkie poprzednie ludzkie doświadczenia. Na początku słychać było wyraźny szum powietrza, ale gdy niebo pociemniało, dźwięk ten stopniowo ucichł. Światło słońca wpadające ukosem przez iluminatory utrudniało oglądanie zewnętrznego wszechświata, lecz zdawało się, że panuje w nim normalny wieczny spokój. Nie było niczego, co by świadczyło, że statek mknie przez kosmos z prędkością wieluset mil na godzinę.

Czy ten fakt mógł być odpowiedzialny za jego zdenerwowanie? Czy jakaś część jego umysłu była zaniepokojona sprzecznością między tym, co obserwował, a tym, wiedział?

Toller krótko rozważał to przypuszczenie i odsunął je na bok — nigdy nie był nadmiernie wrażliwy i podróżowanie w przestrzeni nie zmieniło jego podstawowej natury. Bardziej prawdopodobne, że powodem jego zdenerwowania prędzej stałaby się jakaś bardziej konkretna sprawa, taka jak przysunięcie się do iluminatora. Poszycie kadłuba „Kolcorronu” zostało wzmocnione dodatkowymi stalowymi obręczami na zewnątrz i warstwami smoły i płótna od wewnątrz, ale wokół iluminatorów i luków znajdowały się najsłabsze miejsca. W czasie jednego z próbnych lotów iluminator został wysadzony na zewnątrz i mimo że wypadek nie nastąpił w prawdziwej próżni, mechanikowi popękały bębenki.

Krótki syk z górnego pokładu wskazał, że ktoś zmieszał miarkę soli ognistej i wody, by zregenerować powietrze. Może minutę później do nozdrzy Tollera dotarł charakterystyczny zapach — przypominający woń wodorostów — mieszając się z ostrym odorem smoły, który jakby stał się silniejszy.

Toller wciągnął powietrze. Stwierdził, że zapach smoły rzeczywiście jest bardziej intensywny, i jego niepokój nagle przybrał na sile. Impulsywnie zdjął rękawicę i dotkną) czarnej powierzchni poszycia. Kadłub był ciepły. Temperatura była daleko niższa od tej wystarczającej do zmiękczenia smoły, niższa od temperatury jego skóry, ale kontrast z zimnem, jakiego się spodziewał, był uderzający. Odkrycie to jakby otworzyło bramę w jego umyśle i natychmiast wiedział, co wywołało te złe przeczucia…

Było mu gorąco!

Watowany skafanddr został zaprojektowany tak, by bronić użytkownika przed przenikliwym zimnem strefy nieważkości, a i tak z ledwością spełniał swe zadanie, a teraz miał wrażenie, że lada chwila obleje się potem.

„To nie może być prawdą! Nie możemy spadać w słońce!” Toller całą siłą woli starał się opanować narastającą panikę, gdy huk silnika ucichł i w tym samym momencie usłyszał, jak Zavotle woła go z górnej części statku. Znów kompletnie pozbawiony wagi, zanurkował w kierunku drabiny i wspiął się po niej ręka za ręką. Wciągnął się na pokład i stanął przed resztą załogi. Wszyscy, z wyjątkiem Gotlona, przywierali do swoich hamaków.

— Dzieje się coś dziwnego — zaczął Zavotle. — Statek coraz bardziej się nagrzewa.

— Zauważyłem. — Toller spojrzał na Gotlona, siedzącego w fotelu pilota. — Jesteśmy na kursie?

Gotlon z wigorem pokiwał głową.

— Od chwili startu jesteśmy dokładnie na kursie. Przysięgam, że celownik ani na chwilę nie oderwał się od Goli. — Gola, postać z kolcorroniańskiego mitu, pojawiała się przed zagubionymi marynarzami i prowadziła ich do bezpiecznych portów, i jej imię nadano gwieździe przewodniej wybranej dla pierwszej części podróży.

Toller zwrócił się do Zavotle'a.

— A może przesuwamy się bokiem? Spadamy w stronę słońca z dziobem wycelowanym w Golę?

— Dlaczego mielibyśmy spadać? A nawet jeżeli tak, jest zbyt wcześnie, by ciepło wzrosło aż w takim stopniu.

— Jeżeli wyjrzysz za rufę, zobaczysz Overland i Land we właściwych miejscach — dodała Berise. — Jesteśmy na kursie.

— To coś, co należy umieścić w mojej książce — powiedział Zavotle, prawie do siebie. — Musimy przyjąć, że to kosmos jest gorący. Prawdę mówiąc, zjawisko to nie powinno być niczym zaskakującym, ponieważ w przestrzeni wiecznie świeci słońce. Ale słońce również świeci w strefie nieważkości — a tam panuje straszliwe zimno. Jednak to kolejna tajemnica, Tollerze.

— Tajemnica czy nie — powiedział Toller, postanawiając zachowywać się stanowczo, by zwalczyć niepewność, która narodziła się przy pierwszym otarciu o nieznane — ważne, że możemy rozebrać się z tych przeklętych skafandrów, i powinniśmy być z tego zadowoleni. Możemy zażyć przynajmniej trochę wygody.

Trzeciego dnia lotu, ku satysfakgi Tollera, wykonywanie pokładowych czynności stało się rutyną. Toller rozumiał niebezpieczeństwa czekającej ich monotonii i nudy, ale były to dające się przewidzieć ludzkie problemy i czuł, że będzie w stanie rozprawić się z nimi. Dopiero wtedy, gdy sama kapryśna natura zadawała kłam najbardziej dopieszczonym ludzkim przekonaniom, on zaczynał czuć się jak dziecko wędrujące po niebezpiecznym lesie.

Od początkowo przerażającego — a teraz uznanego za zbawienne — odkrycia, że kosmos jest przyjemnie ciepły, następna zagadka wiązała się z obserwacją, że w międzyplanetarnej próżni nie ma meteorów. Ku zaskoczeniu Tollera, Ilven Zavotle uczepił się tej tajemnicy, najwidoczniej wierząc, że posiada ona jakieś doniosłe znaczenie, i uczynił ją tematem kolejnego długiego wpisu w księdze pokładowej.