Choroba małego człowieczka nasilała się zgodnie z jego przewidywaniami. Chociaż nie wydał słowa skargi, chudł w zastraszającym tempie i przez większość czasu przyciskał pięści do brzucha. Poza tym, co odbiegało od charakteru dawnego Zavotle'a, stał się nerwowy i zgryźliwy w stosunku do młodszych członków załogi, a szczególnie Bartana Drumme. Inni żywili rirzekonanie, że Bartan padł ofiarą obłędu i byli wobec niego tolerancyjni, natomiast Zavotle często czynił go celem szyderczych uwag. Bartan przyjmował obraźliwe słowa ze spokojem, bezpieczny w fortecy iluzji, ale w kilku przypadkach Berise Narrinder brała jego stronę i jej stosunki z Zavotlem stały się napięte.
Toller wiedział, że przyjacielem kieruje demon gorszy niż jego własny, w związku z czym nie wtrącał się. Prócz tego był przekonany, że Berise nie pozwoli, by Zavotle posunął się za daleko. Jego własne stosunki z dziewczyną — od czasu pięciu dni spędzonych w czarownym świecie spadającego statku — były ciepłe i całkowicie beznamiętne. Natknęli się na siebie w szczególnym czasie, w czasie, w którym ich potrzeby doskonale się uzupełniały, w czasie, który już nigdy nie miał się powtórzyć, i teraz podążali w przyszłość własnymi, odrębnymi ścieżkami bez zobowiązań czy żalu. Tollerowi nawet nie przyszło na myśl, by wyrazić sprzeciw, gdy Berise upomniała się o miejsce w ekspedycji. Wiedział, że dziewczyna zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, że jej pobudki muszą być co najmniej tak ważne, jak jego.
Pomijając stosunki międzyludzkie, Toller przewidział, że największe problemy będzie sprawiało jedzenie i picie — czy to ich przyjmowanie, czy też wydalanie. Na statku nie można było rozpalać ognia, wobec tego menu ograniczało się do ściśle racjonowanych porq'i zimnych potraw z solonego mięsa i ryb, suszonych owoców, orzechów i sucharów, popijanych wodą i jedną miarką brandy na dzień.
Główny silnik pracował prawie bez przerwy, tym samym nadając wszystkiemu pewien ciężar, toaleta była więc mniej uciążliwa niż w warunkach zerowej grawitacji, ale nadal pozostawała doświadczeniem wymagającym od wszystkich niewyczerpanych rezerw stoicyzmu. W łazience na śródokręciu znajdowało się skomplikowane cylindryczne urządzenie z jednokierunkowymi rurami. Było to jedyne miejsce, w którym kadłub można było otwierać bezpośrednio w przestrzeń. Za każdym razem, gdy korzystano z urządzenia, uciekała pewna ilość powietrza, ale kompensowano ją szybko gazem wytwarzanym z soli.
Początkowo zakładano, że każdy z sześciu członków załogi kolejno będzie odbywał wachtę na stanowisku pilota, jednak względy praktyczne szybko wpłynęły na zmianę planu. Berise, Golton i Wraker bez problemu potrafili utrzymać statek na kursie, a Bartan szybko im dorównał, lecz dla Tollera i Zavotle'a zadanie to okazało się niezwykle denerwujące i męczące. Tołler został zmuszony do zmiany rozkładu wacht w ten sposób, że czwórka młodych ludzi trzymała statek na kursie zbieżnym z kursem Farlandu, podczas gdy on i Zavotle mieli więcej czasu na zajmowanie się tym, co uznali za stosowne. Zavotle zagłębił się w studia astronomiczne i spędzał godziny nad oprawną w skórę księgą, dla Tollera rozpoczął się okres nużącej bezczynności.
Czasami myślał o swojej żonie i synu, zastanawiając się, co robią, kiedy indziej gapił się ponuro przez iluminator na zamrożoną, niezmienną panoplię gwiazd, srebrnych wirów i komet. Statek wydawał się wtedy unieruchomiony i niezależnie od tego, jak bardzo Tołler się starał, nie był w stanie zaakceptować faktu, że porusza się z prędkością konieczną do wykonania przelotu międzyplanetarnego.
— Jesteś gotowa? — Bartan zwrócił się do Berise. Kiedy skinęła w odpowiedzi, wyłączył silnik, uniósł się z siedzenia pilota i przytrzymał pasy, podczas gdy ona zajmowała jego miejsce.
— Dziękuję — powiedziała, obdarzając go serdecznym uśmiechem. On skłonił się uprzejmie, acz obojętnie, podszedł do drabiny i zszedł na dół, pozostawiając Berise z Tollerem i Zavotle'em. Gotlon i Wraker byli zajęci ładowaniem lejów samdwyładowczych w sekcji rufowej.
— Myślę, że ktoś tu zagiął parol na młodego Bartana — skomentował Tołler, zwracając się ot, tak, do nikogo w szczególności.
Zavotle parsknął głośno.
— Jeżeli tak jest, to ten ktoś tylko traci czas. Nasz Pan Drumme zarezerwował wszystkie uczucia dla „spi-ritusa” takiego czy innego rodzaju, butelkowanego albo bezcielesnego.
— Nie obchodzi mnie, co mówicie. — Dłonie Berise spoczywały lekko, a zarazem pewnie na przyrządach kontrolnych. — Musiał bardzo kochać swoją żonę. Gdybym umarła czy też zniknęła wkrótce po ślubie, chciałabym, żeby mój mąż leciał szukać mnie do innego świata. Myślę, że to bardzo romantyczne.
— Jesteś prawie tak samo szalona jak on — powiedział Zavotle. — A miałem nadzieję, że nie zarazisz się tą umysłową zarazą, tą ptertozą mózgu. Co na to powiesz, foller/e?
— Bartan wykonuje swoją pracę. Może na tym powinniśmy poprzestać?
— Tak. — Zavotle przez kilka sekund patrzył w ilumi-fiator, przybierając zagadkowy wyraz twarzy. — Może nawet wykonuje swoją robotę lepiej niż ja swoją.
Zainteresowanie Tollera wzbudziły nie tylko słowa, ale Sposób, w jaki Zavotle je wypowiedział.
— Coś jest nie tak? Zavotle skinął.
— Wybrałem gwiazdę przewodnią, która miała wprowadzić nas na kurs zbieżny z Farlandem. Obliczenia wykonałem poprawnie, gwiazdę wybrałem właściwie, powinniśmy więc zobaczyć, jak ona i Farland stopniowo zbliżają się do siebie.
— I?
— Lecimy zaledwie kilka dni, ale już w tej chwili widać, że Farland i Gola odsuwają się. Nie mówiłem ci o tym, bo miałem nadzieję, głupią, jak sądzę, że albo ten stan rzeczy ulegnie zmianie, albo będę w stanie wymyślić jakieś wyjaśnienie. Nie stało się ani jedno, ani drugie, muszę więc przyznać, że zawiodłem w wypełnianiu swych obowiązków.
— Ale można to naprawić, prawda? — powiedział Toller. — Musimy jedynie zmienić kurs. Nic nam nie grozi.
— Jedyne zagrożenie stanowi brak kompetencji. — Za-votle uśmiechnął się ze smutkiem. — Widzisz, Tolerze, n i c nie przebiega tak, jak się spodziewałem. Farland wydaje się zbyt jasny, a jego obraz w teleskopie jest zbyt wielki. Mógłbym przysiąc, że jest dwa razy większy niż wtedy, gdy wyruszaliśmy. Może instrumenty optyczne pracują inaczej w próżni. Nie wiem. Nie potrafię tego wyjaśnić.
— To mogłoby znaczyć, że pokonaliśmy połowę drogi — podsunęła Berise.
— Nie proszę cię o zdanie — skarcił ją cierpko Zavot-le. — Mówisz o rzeczach daleko wykraczających poza twoją zdolność pojmowania.
Berise ściągnęła brwi.
— Rozumiem, że kiedy coś wydaje się dwukrotnie większe, to odległość do tego czegoś musi być o połowę mniejsza. Według mnie to całkiem proste.
— Dla prostego umysłu wszystko jest proste.
— Przestańcie sobie dogadywać — wtrącił Toller. — Trzeba…
— Ale ta idiotka sugeruje, że pokonaliśmy dziewięć czy dziesięć milionów mil zaledwie w ciągu pięciu dni — zaperzył się Zavotle, masując żołądek. — Dwa miliony mil na dobę! Wychodzi ponad osiemdziesiąt tysięcy mil na godzinę — to niemożliwe. Prawdziwa prędkość…
Prawdziwa prędkość waszego statku przekracza obecnie sto tysięcy mil na godzinę, powiedziała złotowłosa kobieta, której postać nagle zmaterializowała się w przedziale tuż obok nich.