— Nadal jesteś moją żoną?
Tak, Bartanie, ale próżno marzyć o takich rzeczach. Jestem więźniem i próba zmiany tego stanu byłaby dla ciebie i twoich towarzyszy samobójstwem.
Bartan roześmiał się niepewnie.
— Twoje słowa dają mi siłę tysięcy, Sondy! Mam zamiar zabrać cię do domu…
Szansę niepowodzenia są zbyt wielkie.
— Chcę wiedzieć pewne rzeczy — wtrącił Toller. Musiał się wtrącić, chociaż czuł się jak intruz. — Jeżeli nie jesteś sprzymierzeńcem tych… sybonitów — dlaczego przyłączyłaś się do nich na Farlandzie? I jak to się stało?
Skoro zarodnik wszedł do mego organizmu, zostałam skazana na przekształcenie się w symbonita, ale im bardziej zaawansowany w rozwoju jest żywiciel, tym dłużej trwa proces przemiany. Wewnętrzna metamorfoza trwała ponad rok, który spędziłam w stanie półśpiączki, i w tym czasie moja zdolność telepatyczna nie była pod kontrolą. Na pewnym etapie tej przemiany symbonici z Far landu otrzymali wiadomość o moim istnieniu i natychmiast zrozumieli, co się stało.
Nie są rasą wojowników ani zdobywców, g\vałtowne podboje nie leżą w ich naturze i przestraszyli się rozwoju ludzkich symbonitów na Overlandzie. Zbudowali statek kosmiczny działający na zasadach, których nigdy nie potrafiłabym wam wyjaśnić, i polecieli na Overland.
Porwali mnie spośród mego ludu, pragnąc zrobić to, nim zajdę w ciążę. Taki postępek ich zdaniem był konieczny, ponieważ dzieci moich dzieci również byłyby symbonitami i z czasem zaludniłyby ^całą planetę. Startując z wyższego poziomu ewolucyjnego, przewyższyłyby symbonitów z Far-landu. Mimo łączenia się z ludnością niezmutowaną, prawie pewne jest, że zachowaliby ludzkie zamiłowanie do eksploracji i ekspansji — i nieuchronnie pojawiliby się na Farlandzie. Dlatego znalazłam się tutaj i dlatego oni są zdecydowani mnie tu zatrzymać.
— Czy nie byłoby prościej cię zabić? — zapytał Zavotle, wypowiadając myśl, która wpadła do głowy nie tylko jemu.
Tak, i widzisz: mówiąc to, reprezentujesz typowo ludzkie podejście, a właśnie ono pchnęło symbonitów do porwania mnie. Nie są rasą morderców, więc zadowolili się odizolowaniem mnie od mego gatunku i czekaniem, aż umrę z przyczyn naturalnych. Jednakże popełnili błąd, ponieważ nie docenili mej siły telepatycznej. Nie przypuszczali, że skontaktuję się z Bartanem, próbując ukoić jego ból.
A ja z kolei nie spodziewałam się straszliwego wyniku, w przeciwnym wypadku zachowałabym milczenie. Twarz Sondeweere, zarazem bliska i odległa, wyrażała żal. Muszę ponieść odpowiedzialność za to, co wam się przydarzyło.
— Ale dlaczego miałoby stać nam się coś złego? — zapytała Berise Narrinder, po raz pierwszy odzywając się do Sondeweere. — Jeżeli twoi porywacze są tak bojaźliwi, jak mówisz, nie będą w stanie stanąć nam na drodze.
Gotowość do zabijania nie jest wyznacznikiem odwagi. Chociaż symbonici czują odrazę do odbierania życia, zrobią to, jeżeli uznają za konieczne. Lecz nie z nimi będziecie mieć do czynienia. Narzędziami symbonitów są rodowici Farland-czycy… bardzo liczni… i oni nie będą mieć skrupułów z powodu rozlewu krwi.
— My też, jeśli do tego dojdzie — zapewnił Toller. — Czy symbonici będą wiedzieli o nas przed wylądowaniem?
Prawdopodobnie nie. Żaden umysł, telepatyczny czy inny, nie może funkcjonować, o ile nie chroni się przed sferycznym bombardowaniem informacji. Ja odkryłam was tylko ze względu na uczucie łączące mnie z Bartanem.
— Czy masz swobodę ruchów?
Tak. Bez przeszkód poruszam się po planecie.
— W takim razie — powiedział Toller, ciągle tępo zdumiony swą zdolnością do łączności duchowej — z pewnością potrafisz doprowadzić statek do jakiegoś odległego, nie zamieszkanego miejsca, w nocy, jeżeli będzie trzeba, gdzie mogłabyś spotkać się z nami i wejść na pokład. Kilka sekund powinno wystarczyć, być może statek nawet nie musiałby lądować, po czym wyruszylibyśmy w drogę powrotną na Overland.
Zdumiewa mnie twoja pewność siebie, Tollerze Maraąuine. Czy śmiesz wyobrażać sobie, że twoja dokonana bez namysłu analiza możliwości jest lepsza od mojej?
— Jestem tylko…
Nie zawracaj sobie głowy odpowiedzią. Zamiast tego pozwól, że zadam ci pytanie — po raz ostatni: czy wasza decyzja jest nieodwołalna, czy naprawdę nie dacie namówić się na zawrócenie z drogi?
— Lecimy dalej.
Jeżeli tak ma być, obraz Sondeweere zaczął się zacierać, spotkamy się na waszych warunkach. Ale ręczę, że wszyscy pożałujecie dnia, w którym opuściliście Overland.
Rozdział 16
„Kolcorron” dwukrotnie okrążył planetę na wysokości ponad dziesięciu tysięcy mil, bez szkody płynąc w rozrzedzonych partiach atmosfery. Sondeweere doszła do wniosku, że wzięła w rachubę wszystkie możliwe warianty, i wtedy wydała instrukcje, które miały na celu zlikwidowanie orbitalnej prędkości statku.
„Kolcorron” zaczął opadać pionowo w kierunku powierzchni Farlandu.
Z początku prędkość była nieznaczna, ale w miarę upływu godzin wzrosła i ludzie na pokładzie zaczęli słyszeć szum powietrza trącego o poszycie kadłuba. Przy sterach był Tipp Gotlon. Pod przewodem wszechwiedzącej Sondeweere ustawił statek pionowo, ogonem w dół, i spowodował długi wybuch mieszanki w silniku, co nie tylko zahamowało spadanie, ale zapewniło pewien ruch w górę. Na tej wysokości powietrze, choć rozrzedzone, nadawało się do podtrzymywania życia przez stosunkowo długi okres. Ruch statku w górę wkrótce miał ustać i zostać odwróconym przez grawitację Farlandu, ale przez czas trwania zewnętrzne warunki pracy przypominały te panujące w overlandzkiej strefie nieważkości. Rozpoczęto operację] rozdzielania statku.
Przed wyjściem na zewnątrz Toller wszedł na górny pokład zamienić ostatnie kilka słów z Gotlonem. Wspiął się na drabinę z niejaką trudnością, z powodu grubego skafandra i dodatkowego brzemienia spadochronu oraz osobistej jednostki napędowej. Do przedziału wpadała ukośna smuga światła. Twarz pilota, na której malował się wyraz ponurego niezadowolenia, rozjaśniał cytrynowy żar.
— Jak Zavotle — powiedział Gotlon na widok Tol-lera — radzi sobie z robotą na zewnątrz?
— Bardzo dobrze — odparł Toller, doskonale rozumiejąc, o co chodzi młodemu pilotowi. Gotlon był straszliwie rozczarowany, gdy dowiedział się, że musi pozostać na statku i dowodził, że tylko sprawni fizycznie członkowie załogi powinni wziąć udział w ciężkiej i niebezpiecznej misji ratunkowej. Toller sprzeciwił się mówiąc, że „Kolcorron” posiada doniosłe znaczenie w całym projekcie, tym samym logika wymaga, by u sterów pozostał najlepszy pilot. Ten hołd oddany jego umiejętnościom raczej nie poprawił nastroju Gotlona.
— Zadanie, jakim zostałem obarczony, z łatwoścą może wykonać chory człowiek — powiedział, wracając do swego pierwszego argumentu.
Toller zdecydowanie potrząsnął głową.
— Synu, Zavotle nie jest po prostu „chorym człowiekiem”. Nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, że ci to mówię, ale pozostało mu mało czasu. Myślę, że chciałby zostać pogrzebany na Farlandzie.
Gotlon stracił rezon.
— Nie wiedziałem. To dlatego ostatnio był taki zgryźliwy.
— Tak. I gdyby został sam na statku i umarł, co by się stało z nami?
— Nie pożegnałem się z nim. Czułem się urażony.
— On nie będzie tym się przejmował. Najlepszą rzeczą, jaką możesz dla niego zrobić, jest dopilnowanie, by jego księga wróciła bezpiecznie na Overland. Jest w niej wiele danych, łącznie z tym, czego dowiedział się od Sondeweere, które okażą się bezcenne dla przyszłych kosmicznych podróżników, i obarczam cię osobistą odpowiedzialnością za dostarczenie jej w ręce króla Chakkella.