Выбрать главу

Cisza spłynęła na grupkę pilotów, którzy oswajali się ze wstrząsającymi nowinami. Znów zerwał się wiatr, osypując oniemiałe postacie lodowatymi kropelkami deszczu, bez przeszkód przenikającymi przez lekkie koszule i spodnie. Chmury przysłaniające gwiazdy przypominały zamykające się drzwi więzienia. „Farland triumfuje”, pomyślał Toller, próbując pohamować drżenie.

Pierwsza odezwała się Berise, a w jej głosie brzmiała niewątpliwa nuta gniewu.

— Wydaje mi się, że trochę za bardzo porządziłaś się naszym statkiem. Gdybyś opowiedziała nam wszystko po wejściu na pokład, moglibyśmy wyrzucić cię i bez przeszkód wrócić na Overland.

— Ale czybyście tak zrobili? — Sondeweere spojrzała na nich z nikłym uśmiechem. — Czy wszystkie wasze decyzje były tak… logiczne?

— Nie mogę mówić za innych, ale jaz pewnością tak bym zrobiła — powiedziała Berise, a Toller natychmiast intuicyj-nie wyczuł, że jej wyzwanie było wyrazem nie tyle troski o losy statku i wynik ekspedycji, ile rywalizacji o uczucia Bartana. Mimo ekstremalnej sytuacji znalazł czas, by raz jeszcze pomyśleć z trwożnym szacunkiem o kobiecym umyśle i zacząć lekko bać się Berise. To druga Gesalla! Teraz, gdy się nad tym zastanowił, wszystkie kobiety zdawały się Gesalla-mi, jak nie pod jednym względem, to pod innym, i mężczyz-na nie dorównywał im na wybranej przez nie arenie.

— Statek powietrzny nie został nieodwracalnie uszko-dzony — podkreśliła Sondeweere. — Celowo sprowadziłam was na ten odległy obszar, na którym Farlandczycy prawdopodobnie was nie odkryją, więc starczy wam czasu na reperację.

„Zatem jaki sens miało psucie balonu?”, pomyślał Toller. „Ta kobieta ma coś więcej do powiedzenia…”

Bartan zrobił krok w stronę Sondeweere.

— Inni mogą odlecieć, jeżeli chcą — ja zostanę z tobą.

— Nie, Bartanie! Zapomniałeś, dlaczego zostałam tu sprowadzona? Symbonici raczej mnie zabiją, niż pozwolą, bym przestawała z pełnowartościowym samcem własnej rasy.

Toller, wykazując typowo żołnierskie zainteresowanie strategią, zmagał się z problemem, jaki sam sobie postawił. „Sondeweere zniszczyła balon, ponieważ chciała, by statek już nigdy nie wzbił się w powietrze. W takim razie…”

— Otwiera się przed wami alternatywne rozwiązanie — kontynuowała Sondeweere. — Przedstawię je wam, ale decyzję musicie podjąć sami. Jeżeli zadecydujecie przeciwko, pomogę wam naprawić statek i poprowadzę was z powrotem na Overland, a sama zostanę tutaj. Jeżeli postanowicie zrobić to, co powiem, macie prawo dowiedzieć się o wszystkich niebezpieczeństwach i…

— Jesteśmy za — uciął T oller. — Jak daleko stąd znajduje się symbonicki statek kosmiczny? I jak jest strzeżony?

Sondeweere odwróciła się ku niemu.

— Zaskoczyłeś mnie, Tollerze Maraąuine.

— Bez przesady. Nie jestem bystrym człowiekiem, ale nauczyłem się, że niektóre kwestie sporne, niezależnie od mądrości i wiedzy dyskutantów, można rozwiązywać w jeden sposób. Ja tak to rozumiem.

— Morderstwem.

— Uzasadnioną przemocą, blokowaniem wrogiego miecza własnym.

— Nie mów nic więcej, Tollerze. Nie jestem uprawniona do wydawania moralnych osądów. Chciałam zaproponować przejęcie statku, bowiem tylko on mi daje jedyną szansę ucieczki od tej okropnej egzystencji, ale to naprawdę niebezpieczne zadanie.

— Jesteśmy gotowi zmierzyć się z nim — powiedział Toller. Zerknięcie po twarzach towarzyszy utwierdziło go, że myślą tak samo.

— Ale dlaczego jesteście gotowi podejmować śmiertelne ryzyko z mojego powodu?

— Wszyscy mieliśmy własne, wystarczająco dobre powody, by wziąć udział w tej wyprawie.

Sondeweere przysunęła się do Tollera, przez cały czas patrząc mu w twarz, i po raz pierwszy od ich spotkania wyczuł, że zatrudniła nadzwyczajne moce swego umysłu.

— Twój powód nie był wystarczająco dobry — powiedziała ze smutkiem.

— Jak długo mamy stać w tym lodowatym bagnie? — zapytał Toller, przestępując z nogi na nogę w chlupocącej brei. — Prawdopodobnie umrzemy na zimnicę, o ile nie rozprostujemy kości. Jak daleko do statku?

— Dobre dziewięćdziesiąt mil — odparła z nowym ożywieniem Sondeweere, najwidoczniej przyjmując, że podjęto nieodwołalną decyzję. — Ale mam pojazd, który nas tam zawiezie.

— Wóz?

— Swego rodzaju.

— Dobrze. Ten teren raczej nie nadaje się do forsownego marszu. — Toller był zadowolony, że zaoszczędzono mu dalszych rozważań. Pobiegł z innymi do gondoli, by wyładować broń i zapasy jedzenia. Zabrał dla siebie jeden z pięciu muszkietów, ale bez wielkiego entuzjazmu. Sieć sfer ciśnieniowych prawdopodobnie będzie zawadą w bezpośredniej walce, a w dodatku czas konieczny do założenia nowej sfery przed każdym strzałem poważnie obniżał skuteczność broni.

— Popatrz, co znalazłem. — Zavotle, który dygotał nieopanowanie, wyciągnął rękę, w której trzymał drzewce z brakka owinięte błękitno-szarą flagą Kolcorronu.

Toller wziął flagę i cisnął ją w ziemię jak włócznię.

— I w ten sposób wypełniliśmy obietnicę daną Chakkel-lowi. Od tej chwili możemy zająć się własnymi sprawami.

Wyskoczył z gondoli i pakując zapasy uświadomił sobie, że Sondeweere zniknęła. Rozejrzał się niespokojnie i w tej samej chwili usłyszał dziwny dźwięk — ni to syk gigantycznego węża, ni to parskanie niebieskorożca, ni to grzechotanie i poskrzypywanie wozu. Chwilę później rozróżnił kwadratowy zarys wehikułu, powoli zbliżającego się do statku. Ciekaw, jakie to zwierzę jest odpowiedzialne za tę kakofonię, wyszedł na spotkanie Sondeweere i zatrzymał się zmieszany, gdy stało się jasne, że niezgrabny pojazd porusza się o własnych siłach.

Tył przypominał tradycyjny wóz okryty płótnem napiętym na podpórkach, ale z przodu znajdował się opasły cylinder, z którego wystawała rura, miotająca wyziewy w ponure niebo. Sondeweere była widoczna jako blada plama za szklanym ekranem nadbudówki, która tworzyła przednią część wehikułu. Pojazd miał szerokie koła o czarnych obręczach. Po chwili hałas ucichł i Sondeweere wyskoczyła z kabiny.

— Wóz jest napędzany siłą pary — powiedziała uprzedzając lawinę pytań. — Czasami używam go jako domu na kółkach, gdy wyprawiam się w dalszą podróż, więc jest dobrze wyposażony dla naszych celów.

Podróż przez ten region Farlandu była jedną z najbardziej osobliwych, jakie kiedykolwiek przedsięwziął Toller.

Niezwykłość po części wynikała z okoliczności i środowiska. Mimo ochrony zapewnianej przez płócienny dach pojazdu, astronauci musieli znosić wilgotny chłód, niepodobny do niczego, z czym się uprzednio zetknęli. Wkrótce nad niegościnną planetę zawitał świt, nie w postaci fontanny złotego światła i ciepła, jak na Overlandzie, ale jako drobna zmiana tonacji otoczenia, z głębokiej czerni do ołowianej szarości. Nawet powietrze pod płócienną plandeką było zabarwioną szaro mieszaniną pary oddechów i lepkiej, wciskającej się z zewnątrz mgły, która zdawała się krzepnąć wokół pasażerów i mrozić im krew w żyłach. Tylko Sondeweere, odziana w ciepłą tunikę i spodnie, nie narzekała na przenikliwy ziąb.

Astronauci, spragnieni widoku obcego świata i jego mieszkańców, częściowo rozchylili płótna, ale nie znaleźli niczego ciekawego w widoku błękitno-zielonych, przysłoniętych deszczem i mgłą trawiastych równin. Toller zwrócił uwagę, że droga jest brukowana i utrzymana dużo lepiej niż trakty na Overlandzie. Gdy stopniowo rozszerzała się, po raz pierwszy ujrzeli farlandzkie zabudowania.