Przypominali ludzi, byli jednak znacznie niżsi i posiadali całkiem odmienne proporcje. Kaptury i wiele warstw odzieży, najwyraźniej do ochrony przed deszczem, nie maskowały faktu, że ich kręgosłupy były wygięte prawie w półkola, przez co chodzili kołysząc się z boku na bok, z wypiętymi brzuchami i twarzami zadartymi w górę. Mieli krótkie i klocowate nogi, ale nie tak skrócone jak ręce, które nie miały stawów i kończyły się tam, gdzie ludzie mają łokcie. Masywne dłonie, wyposażone w pięć palców, otwierały się i zamykały w czasie marszu. Pod kapturami trudno było zobaczyć twarze, ale zdawały się blade i pozbawione zarostu, pokryte fałdami tłuszczu.
— Eleganccy — skomentował Bar tan. — Co to za wróg!
— Nie bądź taki pewny siebie — rzuciła przez ramię Sondeweere. — Są silni i chyba nie boją się bólu czy ran. Są również fanatykami posłuszeństwa władzy.
Toller zobaczył, że Farlandczycy, prawdopodobnie w drodze do pracy, patrzyli na mijający ich pojazd z zainteresowaniem w głęboko osadzonych, migocących bielą i bursztynem oczach.
— Zauważyli cię?
— Możliwe, ale cała ciekawość, na jaką mogą zdobyć się ich tępe umysły, prawdopodobnie jest skierowana na ten wehikuł — transport zmotoryzowany nadal jest rzadkością. W pewien sposób jestem uprzywilejowana.
— A jak dobrze jest zorganizowana i wyekwipowana ich armia?
— Farlandczycy nie mają armii w twoim znaczeniu tego słowa, Tollerze Maraąuine. Mordercze konflikty wyszły z mody setki lat temu, dzięki symbonitom, i wtedy skończono z wojskiem, jego miejsce zajęło ogromne zrzeszenie, którego nazwę najlepiej można przetłumaczyć jako Siły Publiczne. Należący do nich osobnicy jednomyślnie i bez pytania wykonują każde przydzielone im zadanie: regulowanie rzek, trzebienie lasó^w, budowę nowych dróg…
— Nie są więc wyszkolonymi wojownikami?
— Brak umiejętności zastępuje liczba. I powtarzam: są niscy, niezgrabni, ale bardzo silni.
Zavotle oderwał się od kontemplacji trawiącego go bólu.
— Są inni, a jednak… Jak to powiedzieć? Mamy więcej podobieństw niż różnic.
— Nasze słońce znajduje się blisko środka galaktyki, gdzie gwiazdy leżą blisko siebie. Możliwe, że życie, jakie zostało posiane tysiące lat temu, może więcej niż raz, wywodzi się z jednego pnia… Międzygwiezdny podróżnik mógłby znaleźć ludzi czy ich kuzynów na wielu planetach.
— Co to jest galaktyka? — zapytał Zavotle, rozpoczynając długą sesję, w której pytania zadawali astronauci, a odpowiedzi udzielała Sondeweere. Wszyscy byli żądni wiedzy, którą kobieta uzyskała zarówno przez związek z symbonitami, jak i dzięki własnej umiejętności dedukgi, wzmocnionej do stopnia nieosiągalnego przez zwyczajnych ludzi. Dla Tollera zrozumienie, że każdy z setek mglistych wirów widocznych na nocnym niebie jest skupiskiem może setek tysięcy milionów słońc, było niczym mieszanka zdrowego, intelektualnego zadowolenia i bolesnego żalu. Jednocześnie był podniecony zakresem nowej wizji i przygnębiony — wydał się sobie tak nic nieznaczącym pyłkiem wobec ogromu kosmosu i czuł smutek, że jego brat, Lain, nie dożył chwili, w której mógłby zająć należne mu miejsce w intelektualnej uczcie, jaką była ta niezwykła wyprawa.
Gdy transporter z sykiem i prychaniem jechał przez gęstniejący łańcuch wiosek, Toller stopniowo zdał sobie sprawę, że Bartan Drumme nie bierze udziału w wymianie zdań. Młodzieniec wyglądał dziwnie apatycznie, nawet nie zmienił pozycji, by przestały na niego skapywać krople deszczu, sączące się przez dziurawą plandekę, i pijąc stosunkowo niewiele, tulił do siebie zabrany ze statku bukłak. Toller zastanowił się, czy przygnębiła go perspektywa bitwy, czy może zaczęło do niego wreszcie docierać, że kobieta, którą poślubił, i ta wszechwiedząca, przerażająco utalentowana istota spotkana na Farlandzie są dwiema całkiem różnymi osobami, oraz że wszelkie przyszłe stosunki miedzy nimi nigdy nie będą już podobne do tych minionych.
— …nie jak spalane w piecu paliwo — mówiła Sondewe-ere. — Atomy najlżejszego gazu występującego we wnętrzu słońca łączą się, tworząc cięższy gaz. W trakcie tego procesu powstają olbrzymie ilości energii i właśnie dlatego słońce świeci. Żałuję, że nie mogę przedstawić wam tego dokładniej, wyjaśnienie podstawowych zasad i koncepcji trwałoby zbyt długo.
— A nie mogłabyś wytłumaczyć nam tego swym niemym głosem? — zapytał Toller. — Jak wtedy, gdy byliśmy jeszcze w próżni?
Sondeweere zerknęła na niego.
— Niewątpliwie to byłoby pomocne, ale nie śmiem wchodzić w łączność telepatyczną. Mówiłam wam, że symbonici przez cały czas wiedzą, gdzie jestem, a im bliżej statku jestem, tym bardziej koncentrują na mnie swą uwagę, ponieważ to jedyne miejsce w kraju, do którego nie wolno mi się zbliżać. Gdyby wychwycili najlżejszy ślad aktywności telepatycznej, ich bierne zainteresowanie moimi ruchami natychmiast przekształciłoby się w bezpośrednie działanie.
— Powinni byli zniszczyć statek — skomentowała Berise; w jej głosie nadal pobrzmiewał ślad goryczy.
— Może — ale na razie nie wiedzą, ile zarodków symbonu pozostało na Overlandzie, by dać początek nowym ludzkim symbonitom. — Sondeweere obdarzyła Berise uśmiechem, który miał dawać do zrozumienia, że jest ponad osobiste rozgrywki. — Poza tym zbudowanie statku nie obyło się bez ofiar z ich strony.
— Ofiary wcale nie muszą być jednostronne.
— Wiem — powiedziała z prostotą Sondeweere. — Mówiłam wam to na samym początku.
Rozdział 18
Wehikuł skręcił gwałtownie w lewo i w ciągu kilku minut stosunkowo spokojna jazda przemieniła się w podskakiwanie i kołysanie, któremu towarzyszyły nieustanne jęki podwozia. Toller podniósł się i spojrzał ponad ramieniem odzianej w biel Sondeweere. Zobaczył, że zjechali z drogi i teraz podążają przez otwartą trawiastą równinę. Krajobraz widziany przez zmywaną deszczem szybę był płaski i monotonny, tylko gdzieniegdzie rosły stożkowate drzewa.
— Jak daleko? — zapytał.
— Niedaleko. Jakieś dwanaście mil — odpowiedziała Sondeweere. — To nie będzie dla was zbyt przyjemne, ale musimy jechać teraz jak najszybciej. Dotychczas symbonici nie mieli powodu do wszczynania alarmu, bo droga może prowadzić do wielu punktów przeznaczenia, lecz w tym kierunku znajduje się tylko… — Urwała, wciągając gwałtownie powietrze i na chwilę zwolniła pewny chwyt na rumplu, przez co pojazd zjechał i skręcił gwałtownie. Astronauci wyprostowali się, chwytając za broń.
— O co chodzi? — zapytał Toller, domyślając się, co się stało.
— Zostaliśmy odkryci. Ogłoszono alarm, dużo wcześniej, niż oczekiwałam. — Jej głos nie zdradzał niepokoju, ale Sondeweere przesunęła dźwignię i hałas silnika przybrał na sile. Protesty podwozia stały się głośniejsze, gdy pojazd zwiększył prędkość.
Toller poczuł znajome drżenie starego, paskudnego podniecenia.
— Możesz nam powiedzieć coś o tym, co leży przed nami? Fortyfikacje? Broń?
— Obawiam się, że bardzo mało. Informacje tego typu trudno jest zgromadzić. — Sondeweere dodała, że zgodnie z tym, czego zdołała się dowiedzieć, symbonicki statek jest trzymany w starym meteorytowym kraterze, pełniącym rolę naturalnych umocnień. Przypuszczała, że jest chroniony również przez wysokie ogrodzenie ustawione na krawędzi krateru oraz strażników uzbrojonych w miecze i może piki, ale nie potrafiła podać ich liczby.