Выбрать главу

— Bez łuków? Bez włóczni?

— Ich budowa raczej nie sprzyja używaniu łuków czy broni nadającej się do rzucania.

— A broń palna?

— W tym świecie nie ma drzew brakka, a chemiczna wiedza Farlandczykow nie jest jeszcze dostatecznie zaawansowana, by mogli wymyślić sztuczne materiały wybuchowe.

— To brzmi całkiem zachęcająco — wtrącił Wraker, szturchając łokciem Tollera. — Obrona wydaje się nieproporcjonalnie słaba.

— Normalnie obrona ma na celu jedynie powstrzymanie dzikich zwierząt — powiedziała Sondeweere. — W pojedynkę nie miałabym po co tu przybywać — a nikt logicznie myślący nie spodziewałby się przylotu statku z Overlandu przed upływem czterech czy pięciu stuleci. — Uśmiechnęła się i w jej głosie rozbrzmiała ciepła nuta. — W wybitnie racjonalnym symbonickim postrzeganiu rzeczywistości ludzie tacy jak wy po prostu nie istnieją. Wraker w odpowiedzi wyszczerzył zęby.

— Dowiedzą się o nas wkrótce. I drogo za to zapłacą. Toller zmarszczył brwi.

— Nie możemy pozwolić sobie na nadmierną pewność siebie. Ile czasu zajmie im wezwanie posiłków?

— Nie wiem — odparła Sondeweere. — Na północ od tego miejsca są prowadzone na wielką skalę roboty drogowe, ale nie umiem powiedzieć w jakiej odległości.

— Ale znałaś naszą dokładną pozycję, gdy znajdowaliśmy się wiele tysięcy mil stąd.

— Jedynie dzięki istniejącej między nami naturalnej i potężnej empatii, będącej wynikiem pochodzenia z tego samego pnia. Umysły Farlandczyków są dla mnie zamknięte.

— Rozumiem — powiedział Toller. — Oczywiście z góry i nie możemy uzgodnić taktyki, ale mam ostatnie pytanie… I odnośnie do samego statku.

— Czy będę umiała nim latać? Odpowiedź brzmi: tak.

— Mimo że nigdy go nie widziałaś?

— Tego również nie można wam wyjaśnić, nawet za pomocą telepatii, i bardzo mi przykro z tego powodu, ale ja tym statkiem nie kieruje się mechanicznie. Gdy ktoś rozumie wszystkie zasady działania, statek robi dokładnie to, co mu się każe, natomiast bez tego niezbędnego zrozumienia nie s przesunie się nawet o cal.

Toller zamilkł. Sondeweere znów przypomniała, że mimo j swego całkowicie normalnego wyglądu i zachowania w rzeczywistości jest obcą i zagadkową superistotą. To, że oni pozostali mogli porozumiewać się z nią na równych l warunkach, prawie całkowicie zależało od jej chęci — na takiej samej zasadzie szacowny filozof potrafi zabawić i dwuletnie dziecko.

Zerknął na Bartana, na nowo świadom niezwykłej i godnej współczucia sytuacji młodego człowieka, który z zadumanym, prawie ponurym wyrazem twarzy wpatrywał się w tył głowy Sondeweere. Czując, że jest obserwowany, zdobył się na krzywy uśmiech i podniósł do ust bukłak. Toller wyciągnął rękę, by go powstrzymać, zobaczył rodzące się w oczach Bartana wyzwanie i odruchowo odwrócił dłoń. „Robię się miękki”, pomyślał, przyjmując bukłak i pociągając porządny łyk, „ale może nie przedwcześnie”.

— A ty, Sondy? — powiedział Bartan nieco wyzywająco. — Chcesz na rozgrzewkę kropelkę brandy?

— Nie. To ciepło jest fałszywe, a poza tym nie odpowiada mi smak brandy.

— Myślałem, że może się napijesz. — W głosie Bartana dała się słyszeć wyraźna nuta smutku i goryczy. — Czym się tutaj żywisz? Nektarem i rosą? Kiedy wrócimy na farmę, będziesz miała tego pod dostatkiem, ale ufam, że nie zabronisz mi poprzestać na porcjach czegoś mocniejszego.

Sondeweere rzuciła mu błagalne spojrzenie.

— Bartanie, masz prawo mieć pretensje. Wolałabym z tobą porozmawiać na osobności, ale…

— Nie mam nic do ukrycia przed swymi przyjaciółmi, Sondy. Mów! Wyjaśnij nam wszystkim, że dla księżniczki pójście do łóżka z chłopem byłoby wysoce niestosowne.

— Bartanie, proszę, nie przysparzaj sobie niepotrzebnego bólu. — Sondeweere z powodu hałasu pędzącego wehikułu musiała prawie krzyczeć, w jej głosie brzmiała jednak pełna troski czułość. — Chociaż zmieniłam się tak bardzo, nadal chciałabym być twoją żoną, ale tak nigdy nie będzie… bo…

— Bo co?

— Bo spoczywa na mme nadrzędny obowiązek w stosunku do wszystkich mieszkańców Overlandu. Nie godzę się na odebranie mojej rasie prawa do jej ewolucyjnego dziedzictwa przez założenie dynastii symbonitów, która zdominowałaby zwyczajnych ludzi i ostatecznie doprowadziłaby do ich wymarcia.

Bartan, który najwyraźniej usłyszał coś całkowicie wykraczającego poza jego oczekiwania, wyglądał na zbitego z tropu, lecz nadal był na tyle bystry, by odpowiedzieć:

— Nie musimy mieć dzieci. Są inne sposoby… na przykład nałożnice… Nigdy nie chciałem być obarczony gromadą hałaśliwego potomstwa.

Sondeweere zdobyła się na cichy śmiech.

— Nie uda ci się mnie okłamać, Bartanie. Wiem, jak bardzo chcesz mieć dzieci, prawdziwych spadkobierców — nie obce hybrydy. Jeżeli będziesz miał szczęście wrócić na Overland, twoją jedyną szansą będzie związanie się z normalną młodą kobietą, która urodzi ci normalne dzieci. Wierz mi, ta przyszłość warta jest zachodu.

— To przyszłość, którą odrzucam.

— Decyzja nie należy do ciebie, Bartanie. — Sondeweere umilkła na chwilę, gdy pojazd wpadł na wyboisty kawałek gruntu i dudnienie uniemożliwiło rozmowę. — Czyżbyś zapomniał o symbonitach z tego świata? Jeżeli uda nam się ukraść ich statek i wrócić nim na Overland, zbudują następny i przylecą po mnie. Nie będą ryzykować, nie pozwolą, bym żyła wśród swoich i urodziła dziecko.

Przypuszczam, że na pokładzie drugiego statku będzie znajdowała się broń, straszliwa broń, a symbonici nie będą i wzdragać się przed jej użyciem.

— Ale… — Bartan przeciągnął ręką po zmarszczonym czole.

— To okropne, Sondy. Co zrobisz?

— Zakładając, że przeżyję następną godzinę… Otwiera f się przede mną tylko jedno wyjście: zabiorę statek i polecę do jakiejś galaktyki, może do wielu, poza zasięg sym-bonitów. Będzie to samotna egzystencja, ale zaoferuje mi coś w zamian. Wiele zobaczę przed śmiercią.

— Pojadę z… — zaczął impulsywnie Bartan, po czym urwał, a w jego oczach pojawiło się cierpienie. — Nigdy nie mógłbym tego zrobić, Sondy. Umarłbym ze strachu.

Toller wiedział, że słucha normalnego głosu Sondeweere, ale jej słowa przeszywały go prawie tak, jakby mówiła telepatycznie. Było w nich echo snów, jakich nigdy nie ośmielał się śnić, echo wizji, które niegdyś widział w przelocie — mknąc na myśliwcu w kłujących promieniach słońca… Zawsze marzył, by robić to aż do śmierci, paść oczy, umysł i duszę widokiem rzeczy, których nigdy wcześniej nie widział, nowych światów, nowych słońc, nowych galaktyk, zawsze czegoś nowego, nowego, nowe g o… To była perspektywa, jaką architekt wszechświata zaplanował specjalnie dla niego; wędrówka w mrocznej próżni zapełniłaby dręczącą go mroczną, wewnętrzną pustkę twardym światłem, radosnym światłem; musiał tego zażądać, bez względu na to jak niewielkie były szansę wygranej…

— Ja chciałbym z tobą polecieć — mruknął, a słowa z trudem przechodziły przez ściśnięte gardło. — Proszę, zabierz mnie.

Sondeweere na wpół obróciła się ku niemu, siła jej umysłu omiotła go niczym snop światła latarni, a on czekał jak sparaliżowany na jej odpowiedź.

— Tollerze Maraąuine, mówiłam ci, że twój powód przylotu na Farland nie był wystarczająco dobry, ale powód, dla którego chcesz odlecieć, posiada swego rodzaju wartość. Niczego nie obiecuję. Być może wszyscy zginiemy za kilka minut. Ale jeżeli uda nam się przejąć statek symbonitów, wszechświat będzie należał do ciebie.