— Brońcie mostu! Używajcie muszkietów ile się da! Weźcie też mój i pokażcie tym pokurczom, że dla własnego dobra powinni trzymać się z daleka. I sprawdźcie, czy można poruszyć belki mostu.
Astronauci pobiegli, po drodze odczepiając sfery ciśnieniowe, w których znajdowały się zmieszane już porcje pikonu i halvellu. Toller stanął pod drzwiami statku i wyciągnął ręce po Sondeweere, która zbliżyła się bez chwili zwłoki. Objął ją w talii i z jej pomocą podniósł na ramiona. Sondeweere wyprostowała się i położyła ręce na progu.
W tym samym czasie zbiegająca ze zbocza pierwsza grupa Farlandczyków dostała się w pole rażenia i obrońcy otworzyli ogień. Pierwsza salwa powaliła tylko jednego obcego, ale huk muszkietów — wzmocniony przez naturalny amfiteatr krateru — zasiał wśród nich ziarno paniki. Ślizgając się i wpadając na siebie, próbowali zatrzymać się na pochyłości.
Toller odwrócił się i wsunął ręce pod stopy Sondeweere. Wyprostował ramiona i wepchnął ją do statku, całkowitą uwagę poświęcając długiej, targającej nerwy ciszy, jaka zapadła po huku. Opóźnienie, spowodowane koniecznością wykręcenia zużytych sfer i założenia nowych, było głównym powodem, dla którego darzył broń palną niewielkim zaufaniem.
Nim Sondeweere znalazła się w bezpiecznym wnętrzu statku, Farlandczykom /.aczęło świtać, że niezależnie od psychologicznej siły nieznanej broni, wyrządzone szkody są raczej niewielkie. Znów rzucili się do przodu, z krótkimi mieczami w dłoniach. Druga salwa, tym razem z bliższego zasięgu, zwaliła z nóg przynajmniej trzech, a nie po-wstrzymała pozostałych.
— Znajdź linę! — krzyknął Toller.
— Linę? Na tym statku liny nie są potrzebne.
— No to znajdź coś innego! — Toller odwrócił się w kierunku mostu i zobaczył, że przebiega po nim grupa Farlandczyków.
Ilven Zavotle, toczący własną wojnę przeciwko własnemu wrogowi, wybiegł im na spotkanie z muszkietem w lewej, a mieczem w prawej dłoni. Strzelił, przykładając lufę do wystającego brzucha obcego, i prawie natychmiast pochłonęła go fala wzniesionych ramion i mieczy. Toller załkał głośno, gdy zobaczył, jak jego najstarszy przyjaciel, cierpliwy „roz-gryzacz problemów”, jest roznoszony na ostrzach mieczy.
Po kilku sekundach muszkiety znów plunęły ogniem i tym razem, na wąskim froncie mostu, wywarły znaczny efekt. Farlandczycy cofnęli się, pozostawiając martwych i śmiertelnie rannych, ale nie dalej jak na drugi brzeg. Ktoś, kto wyglądał na dowódcę, przemówił do nich w szybkim, obcym języku. Trzej pozostali przy życiu Overland-czycy, patrząc na nich ponad czerwonym od krwi mostem, gorączkowo ładowali broń.
Toller pobiegł w ich stronę, jednocześnie zerkając na statek. W ciemnym prostokącie wejścia widniała Sondewe-ere, bezradnie obserwująca walkę.
„Niedługo będziemy razem”, pomachał do niej, odpierając nowego wroga: myśl, że klęska jest nieunikniona. Ta myśl mogła spowodować spustoszenie większe niż realny zewnętrzny nieprzyjaciel.
Bliższe oględziny potwierdziły jego pierwsze wrażenie, że most był prostą konstrukcją z grubych kłód, których końce spoczywały na murowanych półkach po obu stronach fosy.
— Berise! — krzyknął. — Weź muszkiety i strzelaj z nich po kolei! Bartan i Dakan, pomóżcie mi przy tych dechach!
Ukląkł przy moście, podłożył ręce pod belkę i naprężył się, by ją podnieść. Bartan i Wraker pomogli mu i wspólnym wysiłkiem udało im się zwalić nasiąkniętą wodą belkę do fosy. Farlandczycy wrzasnęli z wściekłością i rzucili się na most, gdzie pozostało jeszcze pięć bali. Berise wypaliła z czterech muszkietów, a w tym czasie Toller i jego pomocnicy, gnani paniką, podnieśli i przesunęli cztery belki, posyłając je wraz z ciałami — żywych i martwych — w brązową wodę. Toller nie patrzył na biało-purpurowe strzępy, szczątki przyjaciela, Ilvena Zavotle'a.
Podniósł szable, gdy zdesperowani Farlandczycy pełzli po ostatniej już belce. Wraker ciął prowadzącego po gardle. Gdy obcy z rozpostartymi ramionami spadał do wody, Berise strzeliła do następnego, a siła uderzenia pchnęła go na drugiego. Obaj zakołysali się, ale nim spadli z belki, ten nie zraniony zdążył cisnąć swój miecz. Krótka, ciężka broń poszybowała w powietrzu z niezwykłą celnością i worała się prawie po rękojeść w brzuch Wrakera. Wraker zacharczał okropnie, lecz nie upadł.
Toller minął go, rzucił się na kolana i złapał ostatnią belkę. Była oślizgła od porastających ją alg i dodatkowo , obciążona Farlandczykami, temu nie mogły sprostać nawet jego potężne muskuły. Niejasno zdał sobie sprawę z kolejnego wystrzału i z tego, że za jego plecami stanął Bartan. i Przesunął belkę, tym razem śliska powierzchnia okazała się i pomocna, i prawie zsunął ją z półki. Dwaj Farlandczycy \ dotarli do niego w chwili, gdy czynił ostateczny wysiłek, by zepchnąć belkę, i usłyszał szczęk zderzających się ostrzy, to Bartan zaczął walkę z obcymi. Czubek miecza ciął Tollera w ucho, gdy rzucił się w tył i zrywał na nogi.
Jeden z Farlandczyków zniknął wraz z belką, drugi skoczył na podmurówkę i teraz jego ramiona kreśliły koła v, w powietrzu, gdy próbował odzyskać równowagę. Wraker, nadal na nogach, wbił czubek miecza w jego twarz. I Bartan, blady i jakby nieobecny, stał w pobliżu, ściskając ranę na lewej ręce. Krew obficie spływała mu po palcach. l Berise klęczała, pochylona nad muszkietami; jej zimne palce błyskawicznie wymieniały ciśnieniowe sfery. Toller spojrzał na Farlandczyków po drugiej stronie fosy i zobaczył, że przez bramę na krawędzi krateru wlewają się posiłki. Akcja przy moście dała obrońcom nieco czasu, ale można go było zmierzyć w sekundach — a przy wchodzeniu na pokład statku mieli stać się przecież najbardziej bezbronni.
Toller skierował uwagę na Wrakera i zastanowił się, czy ten pilot o łagodnym charakterze rozumie, że umiera, że jego książka nigdy nie zostanie napisana. Plamy krwi szybko rozprzestrzeniały się na przemoczonym deszczem ubraniu, z brzucha sterczała rękojeść farlandzkiego miecza. Wraker stał niepewnie, ale mówił jeszcze wyraźnie.
— Toller, czemu tracisz cenny czas? Spiesz, dopóki dobrze idzie. Żałuję, że do was nie dołączę — ale mam do załatwienia pewien interes z naszymi szpetnymi małymi przyjaciółmi.
Odwrócił się i osunął na kolana na skraju fosy, kładąc obok siebie miecz. Berise wstała, położyła przy nich trzy załadowane muszkiety. Dakan rozejrzał się, jakby chciał coś powiedzieć, ich oczy spotkały się, ale ona już podniosła czwarty muszkiet i pobiegła do Bartana. Popchnęła go wytrącając z otumanienia i oboje popędzili do statku.
Toller zawahał się. Widział, jak dwaj Farlandczycy po drugiej stronie fosy przygotowują się do wskoczenia do wody. Ich krótkie kończyny młóciły powietrze, gdy nabierali rozpędu. Nawet gdyby obcy byli kiepskimi pływakami, wkrótce wpadną na pomysł, by do pokonania przeszkody użyć rozrzuconych belek — wszystko to przemawiało za zostawieniem Wrakera, który już i tak był skazany, i udaniem się na pokład statku.'Toller, nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia, że zdradza towarzysza, odwrócił się i pobiegł do Berise i Bartana czekających pod ogromną, enigmatyczną kulą.
— Nie ma lin! — krzyknęła z ciemności luku Sondewe-ere. — Co zrobicie?
— To co wcześniej! — odkrzyknął Toller. — Podniosę Berise i Bartana.
— A ty? Jak ty wejdziesz?
Bitewna gorączka ogarnęła Tollera, gdy usłyszał huk muszkietu Wrakera.
— Zniżycie mój pas, a ja go dosięgnę. — Odpiął szablę i wyciągnął ręce po Berise. — Chodź!
Potrząsnęła głową.
— Bartan jest ranny i bez pomocy nie wejdzie ci na ramiona. On musi iść pierwszy.