Выбрать главу

— Dobrze — powiedział Toller, sięgając po Bartana, który zataczał się niczym pijany. Bartan chciał się wymknąć, ale rozległ się kolejny strzał i Tollera opuściła reszta cierpliwości. Warcząc z wściekłości jak wilk, otoczył biodra młodzieńca rękami i dźwignął go w górę. Berise przytrzymała Bartana w pionie i wsunęła ramię pod jego stopę, a z góry przyłączyła się Sondeweere, i tak wspólnymi siłami wywindowali protestującego młodzieńca na próg drzwi.

Cała operacja trwała kilka sekund, w tym czasie Toller zarejestrował dwa kolejne wystrzały. Zerknął w kierunku fosy i zobaczył, jak Wraker z mieczem w dłoni atakuje Farlandczyków, którym udało się wejść po pochyłych balach mostu. Bicie serca przemieniło się w serię głuchych wewnętrznych eksplozji, gdy Toller zrozumiał, że cenny zapas sekund wyczerpuje się w zatrważającym tempie.

Berise zarzuciła muszkiet na plecy i wyciągnęła ręce. Toller złapał ją w talii i płynnym ruchem podniósł na ramiona. Nawet wtedy nie dosięgała dolnego skraju luku i kołysała się ryzykownie przez chwilę, nim Sondeweere i Bartan wychylili się, złapali ją za ręce i wciągnęli na pokład.

W tym czasie Wraker zniknął z pola widzenia — dołączył do Zavotle'a. Nad krawędzią fosy pojawiły się połyskujące bielą głowy czterech Farlandczyków. Obcy rzucili broń przed siebie i zaczęli wdrapywać się na podmurówkę. Stok po drugiej stronie przypominał teraz pole, które obsiadły niespokojne brązowe owady.

Toller spojrzał w tajemnicze wnętrze statku, teraz tak odległe jak gwiazdy, do których miał go zanieść, i po chwili, która dla niego trwała tak długo jak całe życie, zobaczył skórzany pas Bartana. Pas był zapięty w ten sposób, że tworzył pętle. Zaciskały się na nim trzy pary dłoni.

Dwaj Farlandczycy, widać zwinniejsi od pozostałych, zerwali się na nogi i biegli z mieczami w dłoniach.

Toller ocenił czas, jaki mu został, i wiedział, że starczy go tylko na jedną próbę. W jego głowie zadźwięczał głos Sondeweere: Szybciej, Toller, szybciej! Spiął się — słysząc parskanie i tupot zbliżających się Farlandczyków — wybił się w górę i złapał pas prawą ręką. Nagły ciężar okazał się zbyt wielki dla trzymających. Berise, najlżejsza z całej trójki, do połowy została wyciągnięta z luku i spadłaby na ziemię, gdyby nie puściła pasa i nie przytrzymała się skraju drzwi.

Toller puścił pas w tej samej chwili.

Mając na wpół wyciągniętą szablę padł na ziemię między dwoma Farlandczykami, ale niewiele mógł zrobić, by zmniejszyć ich przewagę. Dobył szabli, tym samym ruchem ciął pierwszego obcego i jednocześnie chciał rzucić się w bok, by nie dać się zaskoczyć z tyłu. Niestety, konieczność powstania na nogi spowolniła jego poczynania.

Opóźnienie trwało jedynie ułamek sekundy, ale zdawało się wiekiem w gorączce bezpośredniego starcia z przeciwnikiem. Toller stęknął, gdy ostrze Farlandczyka wbiło mu się w plecy na wysokości pasa. Zawirował, jego szabla zafurkotała w powietrzu, ciął napastnika w szyję i odrąbał mu głowę. Obcy upadł w pulsujących bluzgach purpury.

Toller, nie zaprzestając obrotu, stawił czoło drugiemu, ale ten cofnął się. Wiedział, że czas jest po jego stronie — przynajmniej dziesięciu następnych wojowników pędziło po kamieniach podmurówki i miało otoczyć Tollera w czasie, jaki serce potrzebuje na wykonanie kilku uderzeń. Uśmiech triumfu pojawił się na ginącej w fałdach tłuszczu twarzy obcego, ale prawie natychmiast przekształcił się w puste zdumienie, gdy Berise — która znajdowała się bezpośrednio nad nim — strzeliła mu w czubek głowy. Wojownik usiadł gwałtownie, zmywany fontanną krwi.

— Toller, złap muszkiet! — wrzasnął Bartan. — Jeszcze możemy cię wciągnąć!

Ale Toller wiedział, że jest już za późno.

Farlandczycy byli tuż przy nim i nawet gdyby mógł wspiąć się z pomocą muszkietu, jego bezbronne ciało zostałoby posiekane na kawałki. Pragnąc zaoszczędzić swoim przyjaciołom oglądania tego, co musiało się zdarzyć, cofał się pod kulę statku.

Choć rana w plecach nie sprawiała mu bólu, szybko tracił siły. Zatrzymał się, gdy najniższy punkt metalowej krzywizny prawie muskał mu głowę, i próbował zająć ostatnią pozycję, której zdobycie miało drogo kosztować Farland-czyków. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, przewrócił się pod naporem zgodnego, gwałtownego ataku wrogów.

Sondeweere, zawołał bezgłośnie, gdy brązowe postacie przysłoniły szare światło, a obce ostrza zaczęły trafiać w cel. Nie pozwól, by te pokurcze miały satysfakcję. Proszę, startuj… dla mnie…

Kochamy cię, Tollerze, usłyszał głos Sondeweere. Żegnaj.

Nieoczekiwanie, w ciągu ułamków sekundy, jakie mu pozostały, nim jego ciało rozpadło się na atomy — doświadczył ostatecznego triumfu.

Odkrył, że naprawdę żal mu umierać.

I to odkrycie niosło z sobą radość.

Zrozumienie, że człowiekowi daleko gorzej jest żyć, gdy wolałby umrzeć, niż umierać, gdy wolałby żyć, przywróciło mu pełną miarę człowieczeństwa. jeszcze jedno, Sondy, pomyślał, gdy wokół niego zapadała ostateczna głęboka noc. Nikt nigdy nie powie, że była to pospolita śmie…

Rozdział 19

Bartan i Berise wciąż zerkali za siebie, i gdy byli w odległości prawie dwóch furlongów od statku, ten nagle zniknął. W jednej sekundzie był — matowoszara kula przycupnięta na szczycie niskiego wzniesienia, a w następnej został po nim tylko rozszerzający się krąg wirujących jaskrawych kuleczek. Nie rozległ się żaden dźwięk, ale nawet słońce wydało się lampką zaledwie w porównaniu z oślepiającym światłem towarzyszącym startowi. Statek wzbił się pionowo w niebo, w miarę nabierania prędkości zmieniając kształt. Przez chwilę Bartan widział czteroramienną gwiazdę, z wierzchołków ramion tryskały fontanny pryzmatycznych barw. W jej jądrze roiły się plamki w wielu odcieniach jasności, ale gdy próbował skoncentrować na niej wzrok, piękna gwiazda zmniejszyła się i, zgrabnie omijając wielki dysk Landu, zniknęła z pola widzenia.

Chaos w myślach feartana nasilił się i zmienił w ból, nieporównywalny z tym, który sprawiało mu zranione ramię. Niecałą godzinę wcześniej był jeszcze na zmywanym deszczem Farlandzie, patrząc, jak giną jeden po drugim jego przyjaciele — Zavotle, Wraker, na końcu Toller Maraąuine. W pewien sposób nawet w tych ostatnich strasznych sekundach Bartan nie wierzył, że ten wielki człowiek umrze. Wydawał się niezniszczalnym gigantem skazanym na nieskończone prowadzenie swoich wojen. Dopiero w chwili, gdy poprosił Sondeweere o zabranie go w kosmiczną pustkę — ta niewyobrażalna perspektywa zmroziła Bartanowi krew z żyłach — zrozumiał, że Toller był kimś więcej niż tylko gladiatorem. Teraz było za późno, by go poznać, za późno, by choć podziękować mu za dar życia, za Sondeweere.

Do tego bólu dołączył inny — świadomość, że jego żona już nigdy nie będzie jego żoną. Wiedział, że Sondeweere jeszcze nie odleciała do swojej galaktyki, miała spędzić kilka dni na odprowadzaniu Tippa Gotlona do domu — ale w pewien sposób stała się bardziej odległa niż najsłabiej widoczne gwiazdy. Jego Gola zgasła, odbierając mu cel, ku któremu kierował swe życie.

— Chyba nie musimy iść dalej — powiedziała Berise. — Wygląda na to, że zostaniemy podwiezieni do miasta.

Bartan ocienił dłonią oczy i spojrzał w kierunku Prądu, którego przedmieścia leżały jakieś dwie mile dalej. Patrzył przez ruchliwy ekran poblasku, ale był w stanie rozróżnić chmury pyłu wzbijanego pr/ez koła wozów i kopyta niebieskorożców pędzących po krętej drodze. Kilku pracowników rolnych, bez wątpienia przyciągniętych fantastycznym widowiskiem, jakie towarzyszyło startowi symbonic-kiego statku, biegło przez pobliskie pola.