– Ten opis jest prawdziwy… – powiedziała spokojnie pani Wardell. – Znajdzie go pan tutaj… – ostrożnie przewróciła kartę – wraz z paroma innymi i opisaniem zamku. Zresztą, pisałam kiedyś o tym w mojej książce o duchach południowej Anglii. Zabójstwo Ewy De Vere i jej częste pojawianie się wiarygodnym świadkom przez następne stulecia, aż do naszych czasów, jest dobrze udokumentowane. Biedna, udręczona dziewczyna.
W ostatnich słowach zadźwięczała nutka szczerego współczucia. Joe rzucił jej mimowolne, szybkie spojrzenie, ale na twarzy pani Wardell nie było uśmiechu.
– Sądzi pani więc, że każdy może ją napotkać, powiedzmy, idąc korytarzem, czy też na szczycie wieży albo gdziekolwiek w zamku?
– Oczywiście. Duchy istnieją tak jak pan i ja, chociaż nieco inaczej. Spotykano ją wielokrotnie…
Pani Wardelł wstała i podeszła do wielkiego, obramowanego gładkim kamieniem kominka, nad którym wisiał stary portret w ciężkiej złocistej ramie.
– Niech pan spojrzy na nią.
Joe podszedł. Obrazu chyba nigdy nie odnawiano, bo płótno nie było mocno napięte, a drobna siateczka pęknięć łamała światło na jego powierzchni. Ale głowa młodej kobiety widoczna była wyraźnie, a oczy jej patrzyły tak jak w owym dniu przed trzystu laty, kiedy pozowała malarzowi.
– Śliczna, prawda? – powiedziała po chwili stara kobieta.
– Tak, śliczna – potwierdził Joe szczerze. – Jest w niej coś, co musiało przykuwać uwagę każdego mężczyzny wtedy i przykułoby uwagę każdego mężczyzny dzisiaj.
– Co najmniej do dwu z nich te oczy przemówiły… Tak przynajmniej mówią przekazy. Ta księga… – odwróciła się i wskazała ręką lekką i tak szczupłą, że zdawała się unosić w powietrzu – jest czymś w rodzaju kroniki zamku od czasu tego zabójstwa. Na szczęście, żaden z kolejnych właścicieli nie zniszczył jej. Ale dla kogoś, kto nie wierzy, żadne świadectwa nie mają znaczenia. Pan zapewne także jest nieuleczalnym racjonalistą i nie wierzy pan, że Ewa De Vere mogłaby w tej chwili otworzyć te drzwi… – wskazała ręką przeciwległą stronę komnaty – i wejść tutaj?
– Przyznaję ze wstydem, że byłbym bardzo zaskoczo… Joe nie dokończył, bo klamka obróciła się lekko i drzwi uchyliły się.
Alex drgnął mimowolnie. Ale ciemna, ładna główka dziewczęca, która pojawiła się w nich, nie przypominała młodej kobiety z portretu.
– Przepraszam bardzo, czy nie przeszkadzam, proszę pani?
– Nie, Jane. Wejdź.
Dziewczyna weszła, stanęła w półotwartych drzwiach i lekko dygnęła na widok Alexa.
– Chciałabym tylko powiedzieć, że przygotowałam pani wszystko na wieczór. Czy weźmie pani sweter na wycieczkę po morzu?
– Tak, ale lekki, ten biały.
– Tak, proszę pani. Będę czekała na przystani, na pani powrót. Kucharka tu na dole powiedziała mi, że o ósmej wieczór wszyscy, prócz gości pani Judd, muszą opuścić zamek. Więc gdyby pani jeszcze czegoś potrzebowała… – urwała i spojrzała przelotnie na Alexa.
– Nie, kochanie, to chyba będzie wszystko… Może tylko podejdź do stołu, weź tę księgę na łańcuchu i wsuń ją z powrotem na półkę… – zwróciła się do Alexa – To bardzo ciężka książka. Łatwiej mi było ją zdjąć, niż unieść teraz i wsunąć tak wysoko… Dziękuję, Jane!
Dziewczyna dygnęła raz jeszcze i ruszyła ku drzwiom.
– Zaczekaj, – powiedziała pani Wardell – pójdę z tobą. Boję się, że zabłądzę tutaj. Na szczęście, gospodarze przypięli nasze nazwiska na drzwiach pokojów. Do zobaczenia na jachcie, mister Alex.
Joe skłonił się, odprowadził obie kobiety do drzwi i zamknął je za nimi. Z wolna podszedł do kominka.
Młoda kobieta na portrecie powitała go spokojnym spojrzeniem wielkich błękitnych oczu. Dopiero teraz zauważył uśmieszek, niedostrzegalny niemal, w kąciku jej pełnych ust.
– Co bym zrobił, gdybyś nagle przemówiła? – powiedział półgłosem nie spuszczając z niej wzroku. Czekał przez chwilę w zupełnej ciszy.
Drzwi skrzypnęły leciuteńko. Odwrócił głowę. Jordan Kedge wszedł do komnaty i zamknął je za sobą.
– A, to ty? – powiedział z wyraźną ulgą i sięgnął do kieszonki swej koszuli o barwie świeżej krwi. Rozglądając się wyjął papierosy i zapalniczkę.
– Zapalisz?
– Przeszedłem na fajkę – powiedział Joe – i tylko po posiłkach.
Kedge bez słowa zapalił i schował papierosy.
– Spotkałem teraz na korytarzu tę damę piszącą o duchach. Szła z pokojówką. Ładne stworzenie. To znaczy, ta pokojówka, nie jej pani. Ona powinna była przylecieć na miotle sądząc z tego, czym się zajmuje, a przyjechała rolls-royce’m. Czy to możliwe, żeby książki o duchach dawały autorce tyle pieniędzy? – I nie czekając odpowiedzi Alexa, dokończył – w dodatku, nie nazywa się Wardell, ale jakoś inaczej. Wardell to chyba pseudonim, którym podpisuje swoje dzieła. A szofer ubrany był w liberię jak postać z filmu.
Joe spojrzał na zegarek.
– Mój Boże! Za pięć pierwsza. Byłbym zapomniał. Obiecałem, że obudzę Parkera punktualnie o pierwszej… Czy tędy dojdę do mojego pokoju? – wskazał drzwi, którymi wszedł Kedge.
– Do wszystkich pokojów. Z wyjątkiem wieży, zamek jest po prostu kwadratowy. Za drzwiami zaczyna się korytarz i obiega mały dziedziniec w dole. Wszystkie pokoje wychodzą na ten korytarz. W jednym miejscu są schody z sieni, którymi nas wprowadzono, a poza tym jest ta komnata. Jednego tylko nie rozumiem: jak się wchodzi na tę wieżę?
– Tędy – powiedział Joe wskazując drzwiczki w rogu komnaty. Ruszył ku drzwiom.
Korytarz biegł w obie strony. Alex poszedł w prawo, minął drzwi z napisem SIR HAROLD EDINGTON, później drugie, oznaczone MELWIN QUARENDON i trzecie GRACE MAPLETON.
Korytarz skręcał pod kątem prostym. Następne pokoje: JOE ALEX, BENIAMIN PARKER…
Zatrzymał się i uniósł dłoń, żeby zapukać. Przybył pół minuty przed czasem… Zerknął w głąb korytarza: jeszcze jedne drzwi i krawędź podestu schodów prowadzących z dołu. Ktoś pojawił się tam i ruszył w jego stronę.
– Widzę, że jesteśmy sąsiadami! – powiedziała Dorothy Ormsby biorąc za klamkę od drzwi swojego pokoju. Nacisnęła. Drzwi nie ustąpiły.
– Czy może mi pan pomóc? Coś się w nich zacięło. Joe podszedł szybko. Pchnął.
– Czy nie zamknęła ich pani na klucz?
– O Boże! – sięgnęła do kieszeni spódnicy i wydobyła zwykły współczesny klucz. Wsunęła go w zamek i przekręciła.
– Przepraszam! – roześmiała się – Zwykle nie bywam taka roztrzepana. Już się to nie powtórzy… Dziękuję!
Pchnęła drzwi i weszła zamykając je za sobą.
Joe ruszył w stronę pokoju Parkera. Uniósł rękę, żeby zapukać, ale przez chwilę trzymał ją w powietrzu. Po raz drugi doznał dziś tego uczucia. “Zwykle nie bywam taka roztrzepana”… “Już się to nie powtórzy”… Zwykłe, banalne słowa.
Zapukał głośno.
– Nie śpię już – powiedział Parker otwierając drzwi.
– Spóźniłeś się… o minutę! Joe wszedł i zamknął drzwi.
– Czy zdarza ci się – zapytał spokojnie – usłyszeć parę zwykłych codziennych zdań, wypowiedzianych w zwykłych okolicznościach… i…
– Tak – powiedział Parker. – Bardziej wierzę w to niż w odciski palców i całą nowoczesną technikę śledztwa. Fałszywa nutka, jedna, mała… a cała orkiestra gra bezbłędnie… i gdyby nie ta jedna nutka… Po co mnie pytasz, Joe? Wiesz przecież tak samo jak ja, że to mówi lęk… prawie zawsze lęk.