Выбрать главу

Joe patrzył przez chwilę, później ruszył dalej, minął drzwi Dorothy Ormsby i wylot prowadzących w dół schodów wraz z podestem okolonym starą dębową balustradą.

Skręcił w lewo. Karta na pierwszych drzwiach głosiła, że jest to pokój pani ALEXANDRY WARDELL… Na ścianie przed następnymi drzwiami wisiał drugi sztych, najwyraźniej wyryty tą samą ręką, co pierwszy. Nad otwartym grobem stał młody człowiek trzymający czaszkę. Hamlet. I następne drzwi, JORDAN KEDGE, następny sztych: okryty zbroją człowiek z mieczem w dłoni stojący pośród martwych, splątanych ciał ludzi i koni… któryś z królów… Następne drzwi, karta: LORD FREDERICK REDLAND.

Jeszcze jeden zakręt korytarza. Joe podszedł do uchylonego okna, wychodzącego na dziedziniec i wyjrzał na tyle, na ile pozwalała, krata.

Naprzeciw niego i po obu stronach płonęły za szybami świeczniki, a w dole mrok powoli ogarniał kamienną powierzchnię dziedzińca. Paliła się tam tylko jedna słaba latarnia. Joe dostrzegł, że coś poruszyło się w miejscu, na które patrzył. Przylgnął twarzą do kraty.

Pies przeszedł leniwie przez środek dziedzińca i usiadł przed jasną, zbitą ze świeżych desek, wielką budą. Drugi pies wysunął z niej głowę i skrył się.

Alex ponownie skręcił w prawo. Na drzwiach karta: AMANDA JUDD… Znów sztych: rosły, ciemnolicy mężczyzna w ozdobionym klejnotami turbanie, pochylony nad kobietą śpiącą w szerokim łożu… Othello… Następne drzwi: FRANK TYLER… jeszcze jeden sztych na ścianie korytarza i nowe drzwi: Dr CECIL HARCROFT.

I jeszcze jeden zakręt, ale za nim były pozbawione kanty drzwi prowadzące do wielkiej komnaty. Zatrzymał się przed nimi i znów zerknął na zegarek. Jeszcze dwadzieścia pięć minut.

Wszedł i zamknął drzwi za sobą. Podszedł do wielkiego otworu kominka, obrzeżonego płytami z czarnego granitu. Położono je chyba przed wiekami podczas budowy zamku i jak się wydawało, nikt nigdy nie próbował dokonać tu jakichkolwiek zmian. Wewnątrz widać było spiętrzone krótkie, suche szczapy, a nad nimi wielki czarny garnek zawieszony na żelaznym poziomym pręcie wspartym na dwóch rozwidlonych, wysokich podporach.

Joe skrzywił się lekko, Nie lubił tego rodzaju inscenizacji. Niczego tu przecież nie gotowano od stuleci. Zerknął na wiszący nad kominkiem portret Ewy De Vere, odwrócił się powoli i ruszył ku półkom z księgami, ale nagle skręcił w stronę drzwiczek prowadzących ku wieży. Słońce zachodziło właśnie i z pewnością zbliżała się burza. Czuł ją w kościach. Widok z wieży mógł być piękny, a przynajmniej powinien być.

Wydostał się na kręcone schody i ruszył w górę. Kiedy znalazł się na szczycie, ciepły podmuch wiatru owionął go i ucichł nagle. Joe podszedł do obramowania. Na północy niebo było mroczne, chociaż ostatnie promienie słońca kładły się na powierzchnię morza i czerwieniły zbocza dalekich wzgórz. Wkrótce znikną. A zaraz potem przyjdą razem: burza, przypływ i noc.

Alex przeszedł kilka kroków wzdłuż obramowania i wychylił się. Grobla nadal była widoczna, ale wydawało się, że morze zbliżyło się ku niej. Małe fale wspinały się po skalistych krawędziach, ale nie sięgały jeszcze jej powierzchni.

Joe cofnął się i ruszył ku schodom, raz jeszcze spojrzawszy ku północy. W tej samej chwili wielki, bardzo daleki blask ogarnął północny widnokrąg i zgasł cicho.

Alex stał przez chwilę wytężając słuch, ale głos gromu nie dobiegł do wieży. Burza była jeszcze daleko nad Walią. Przeleciał nowy podmuch wiatru.

Ruszył ku wylotowi schodów i zatrzymał się spoglądając na stalową klapę. Wszyscy byli dziś tak zajęci, że mogą o niej zapomnieć, kiedy przyjdzie ulewa… jeśli przyjdzie, oczywiście.

Zdecydował się, uniósł klapę i schodząc opuścił ją z wolna na otwór wylotu schodów. Pasowała dokładnie i opadła prawie bezszelestnie. Dostrzegł w niej wąską zasuwę i pchnął ją lekko. Weszła gładko w otwór wyżłobiony w kamieniu… Wieża była zamknięta.

Potrząsnął głową.

– Dlaczego jestem taki niespokojny? Dlaczego od przyjazdu kręcę się bez sensu po tym zamku?…

Uśmiechnął się do siebie i zaczął schodzić bez pośpiechu. Wiedział, dlaczego tak się dzieje. Był już za stary i zbyt znużony, żeby uznać za zabawne takie spotkanie z przypadkowymi ludźmi, w przypadkowym miejscu i brać udział w dwudniowej inscenizowanej zabawie w zbrodnie i tajemnice… której inspiratorem był z pewnością jego wydawca, posługujący się jako pretekstem jubileuszowym egzemplarzem książki Amandy Judd.

Ogarnęło go nagłe zniechęcenie. Chciał być gdzieś daleko… na którejś z wysp greckich… leżeć na ciepłym, złotym piasku i dotykać ramieniem ciepłego ramienia Karoliny…

Otrząsnął się. Jeszcze tylko jeden dzień. Musiał przecież przyjechać. Sprawiłby zawód Amandzie, która była miła i zdolna. Nie można było odmówić.

Znalazł się ponownie przed drzwiczkami prowadzącymi do wielkiej komnaty. Za dziesięć ósma… Mógł zejść kręconymi schodami wprost do sieni, ale w nastroju, w jakim się znajdował, nie miał ochoty na dziesięciominutowe stanie tam i wymienianie zdawkowych, pogodnych słów ze schodzącymi się kolejno miłymi i przyzwoitymi ludźmi, którzy go w tej chwili w ogóle nie obchodzili.

Pchnął drzwiczki prowadzące do wielkiej komnaty i wszedł.

– Och!

Okrzyk był cichy i pełen przestrachu. Joe otworzył drzwi i zatrzymał się z ręką na klamce.

– To pan! – powiedziała Grace Mapleton z wyraźną ulgą. Powoli opuściła wyciągniętą rękę – Chciałam… chciałam wziąć za klamkę, kiedy drzwi otworzyły się… Myślałam, że nikogo tu nie może być. Wszyscy schodzą się na dole, a służba właśnie ma nas opuścić… Chyba przestraszyłam się jak dziecko, sama nie wiem dlaczego. Ten zamek ciągle jest dla mnie niesamowity, chociaż mieszkam tu już dwa miesiące.

Potrząsnęła głową i spróbowała się uśmiechnąć. Ubrana była w długą, obcisłą, białą suknię odsłaniającą szyję i ramiona, na które spływały jej rozpuszczone, jasne włosy. Joe patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością. Była śliczna i niewiarygodnie zgrabna.

– To moja wina – powiedział. – Nie powinienem był błąkać się po tych kręconych schodach, a być już tam, gdzie chcą nas za chwilę zobaczyć nasi gościnni gospodarze… Dawno nie widzieliśmy się, Grace. Co się z panią działo?

– Nic szczególnego. Po prostu zmieniłam pracę – tym razem uśmiech był niewymuszony. – Nie żałuję zresztą. Amanda jest bardziej moją przyjaciółką niż szefem. Nie mówiąc o napięciu nerwowym, którego się pozbyłam. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę z tego, co to znaczy być osobistą sekretarką szefa takiej ogromnej firmy jak QUARENDON PRESS? – znowu uśmiechnęła się, jak gdyby wspominając – Boże, cóż to było za piekło chwilami!

Joe potrząsnął głową.

– Czy mogę panią o coś zapytać, Grace? – i nie czekając jej odpowiedzi dokończył.

– Już wtedy, kiedy zachodziłem do biura pana Quarendona, zadawałem sobie pytanie, co pani tam robi? Wydawałoby się, że taka dziewczyna powinna marzyć o tym, żeby zostać gwiazdą filmową albo najwspanialszą modelką Wielkiej Brytanii… chcę powiedzieć, że dziewczyna o takich danych od Boga warunkach, marzy zwykle o tego rodzaju karierze i sławie.

– Nie, ja… Być aktorką czy modelką to takie samo piekło, albo gorsze – Grace spoważniała nagle i równie szybko twarz jej wypogodziła się. – Cieszę się, że jednak zauważył mnie pan wtedy. Zdawało mi się, że mnie pan w ogóle nie widzi. Oczywiście, był pan najznakomitszym autorem QUARENDON PRESS, a ja byłam nikim, ale… – dokończyła spuszczając oczy – inni nasi autorzy i panowie odwiedzający pana Quarendona w biurze, dawali mi aż zbyt wiele dowodów, że mnie dostrzegają… – Powiedziała to poważnie, ale nagle roześmiała się – Może dlatego tyle o panu myślałam wtedy i utkwił mi pan w pamięci. Cieszę się, że znów pana spotykam! – Nagle klasnęła w dłonie – Boże! Już pewnie ósma, a ja jeszcze muszę wbiec na wieżę i zamknąć tę przeklętą klapę. Nadchodzi burza i woda zaleje całe schody, jeżeli tego nie zrobię, a Frank jest zajęty i myśli tylko o tym konkursie. Czy zaczeka pan na mnie? Wrócę tu za dwie minuty! Ruszyła ku drzwiom.