Выбрать главу

– Psy! – powiedział Parker.

– Co?

– Te psy Quarendona! Są przecież w budzie na dziedzińcu. Mogą się przydać. Musimy przeszukać cały zamek… Ten człowiek przecież gdzieś jest, jeżeli nie uciekł… bo wszystko tu wydaje się możliwe, nawet w czasie tej burzy i przypływu.

Jak gdyby w odpowiedzi usłyszeli daleki grom za wąską szczeliną okna.

– Ta burza wraca i odchodzi… – Joe podszedł do okna i spróbował wyjrzeć. Światło ampli padało na potężną czarną kratę i odbijało się od szyby. Krople deszczu rozpryskiwały się na szkle. – Tędy w każdym razie nie uciekł.

– Muszę tu jeszcze wrócić z doktorem, bo nie wolno mi uznać jej za zmarłą, jeżeli lekarz jest na miejscu – Parker zmarszczył brwi. – I zatelefonuję do policji Hrabstwa Devon, a później do Yardu. To nie potrwa długo. Ale najpierw przeszukajmy zamek. Ten morderca może być szaleńcem… Czeka nas upiorna noc, Joe, tak czy inaczej. Wspaniały weekend! Wiedziałem, że odpocznę tu jak nigdy! Czy to nie piękna noc do prowadzenia śledztwa, podczas którego będę dziękował Bogu, że panna Dorothy Ormsby musi mi, chcąc nie chcąc, wystawić alibi, a poza tym, ja sam będę musiał wystawić alibi jej i wszystkim pozostałym osobom, nie pozostawiając sobie żadnej, na którą mógłbym rzucić choćby cień podejrzenia.

– Bądź dobrej myśli – powiedział Alex próbując się uśmiechnąć, co nie okazało się jednak możliwe, gdyż skurcz w gardle nie mijał – tam gdzie jest zamordowany, musi być i morderca. Tylko duchy rozpływają się i nikną, ludzie pozostają.

– Właśnie – zapomnieliśmy o niej.

– O kim?

– O lady Ewie De Vere. Ktoś powiedział dzisiaj, że może zemścić się za to, że jej tragiczna śmierć posłużyła nam do tej głupiej zabawy. – Parker także spróbował uśmiechnąć się, ale dał za wygraną.

Nagle spoza drzwi wychodzących na korytarz dobiegł ich potępieńczy okrzyk kobiecy i rozpaczliwe, ciche łkanie.

– Trzeba mu powiedzieć, żeby wyłączył te idiotyczne urządzenia! – mruknął Alex.

Ruszyli.

XX To wspaniałe!

Kiedy weszli do jadalni wszystkie oczy zwróciły się ku nim, tylko pani Wardell, leżąca na kanapce z głową opartą o zwinięty żakiet Beniamina Parkera, nie odwróciła głowy. Leżała nieruchomo, wpatrzona w jakiś nieuchwytny punkt na ścianie, a na ustach jej błąkał się łagodny uśmiech.

Parker chrząknął.

– Proszę nam wybaczyć długą nieobecność, ale naprawdę wydarzył się bardzo poważny wypadek… Panna Mapleton… niestety nie żyje.

Siedzący przy stoliku pod ścianą pan Quarendon zerwał się na nogi i przycinał ręką serce. Harold Edington, który dzielił z nim stolik, także wstał i położył dłoń na ramieniu pulchnego wydawcy.

– Spokojnie, Melwin… – powiedział półgłosem. Amanda Judd uniosła ręce i opuściła je gwałtownie, a Frank Tyler objął ją ramieniem. Ukryła twarz na jego piersi.

Dorothy Ormsby zamarła z ołówkiem uniesionym nad otwartym notatnikiem.

Jordan Kedge zmarszczył brwi. Joe, stojący w progu, niemal za plecami Parkera, dostrzegł, że twarz jego okryła się trupią bladością. Zrobił krok ku przodowi i zatrzymał się.

Doktor Harcroft odstawił na pół wypełnioną szklaneczkę whisky i podszedł do Parkera.

– Czy jest pan pewien? – powiedział – bo jeśli…

– Oczywiście! – Parker skinął głową. – Właśnie chciałem pana prosić, żeby…

Odwrócił głowę i wskazał oczyma drzwi.

Harcroft skinął głową i zawróciwszy wziął swoją czarną walizeczkę, stojącą nieopodal kanapki, na której leżała pani Wardell. Pochylił się nad starą damą.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał łagodnie. Spojrzała na niego. Uśmiech nadal błąkał się na jej wargach.

– Jestem zmęczona… – powiedziała cicho – czy będę mogła położyć się u siebie w pokoju?

Harcroft wyprostował się i spojrzał pytająco na Parkera, który znowu chrząknął. Był najwyraźniej zakłopotany.

– Niestety… są pewne okoliczności… Jeśli to możliwe, wolałbym, żeby pozostała tu pani jeszcze przez kilka minut… Później, oczywiście, nie widzę żadnych przeszkód.

Lord Frederick Redland, który do tej pory stał nieruchomo pod oknem, zbliżył się do stojących w drzwiach mężczyzn. Stanął przed komisarzem.

– Czy zamordowano ją? – zapytał spokojnie, ale w oczach jego zapalił się dziwny, ciepły blask. Alex pomyślał, nie pojmując dlaczego przyszło mu to do głowy, że tak właśnie mógłby patrzeć mały chłopiec na upragnioną zabawkę widoczną za szybą wystawową.

Parker chrząknął po raz trzeci.

– Wkrótce wszystko będzie jasne… Jeśli pozwolicie państwo, odejdę teraz na chwilę z panem doktorem.

Amanda Judd oderwała się od swego męża i zapytała:

– Jeżeli to możliwe, chciałabym w takim razie pójść po poduszkę i koc dla pani Wardell. Nie może przecież tak tu leżeć.

– Oczywiście! – Parker ruchem ręki wskazał jej drzwi

– Pójdę z panią!

Wyszli oboje. Pan Quarendon wstał i podszedł do Alexa.

– Czy to prawda? – zapytał drżącym z napięcia głosem

– Czy to prawda, że ona…?

Joe nieznacznie skinął głową. Quarendon otworzył usta, ale nie powiedział ani słowa więcej.

– Boże! – powiedział półgłosem Frank Tyler – Kto…?

– Ona, Ewa – głos pani Wardell był cichy, ale wyraźny.

– Nie mogło być inaczej.

Było w tych słowach tyle spokojnej, wykluczającej sprzeciw pewności, że Alexa przeszedł dreszcz. Potrząsnął głową, jak gdyby chcąc przebudzić się ze snu. Kedge usiadł powoli, później wstał i wsunął drżące ręce do kieszeni.

Drzwi otworzyły się, weszła Amanda, a za nią Parker niosący poduszkę i koc. Podeszli do kanapki. Frank Tyler uniósł głowę leżącej i wysunął spod niej czarny żakiet Parkera, który z kolei położył na tym miejscu poduszkę. Amanda otuliła panią Wardell kocem.

– Dziękuję, moje dziecko. Teraz jest mi naprawdę bardzo wygodnie. Dziękuję, panie komisarzu – stara kobieta zwróciła głowę ku Parkerowi, który szybko włożył żakiet i wyprostował zagięcia materiału kilkoma ruchami rąk. Skłonił się jej z daleka. Alex patrzył na nią i po raz drugi przeszedł go dreszcz. Ciągle ten uśmiech, łagodny, spokojny uśmiech. To ona odkryła ciało Grace Mapleton. Musiała stać tam u wezgłowia łoża i przy nikłym płomyku świeczki patrzeć na ten miecz i…

– Chodźmy, panie doktorze – powiedział Parker półgłosem i ruszył ku drzwiom, a Harcroft za nim. Zniknęli.

Joe podszedł powoli do stolika, przy którym siedziała Dorothy.

– Czy można?

– Och, oczywiście! – zamknęła notatnik i odwróciła go grzbietem do góry. – Biedaku – powiedziała półgłosem – wygląda pan, jak gdyby zobaczył pan ducha. Czy przynieść panu odrobinę whisky?

– Ależ! – bąknął Joe i chciał się podnieść, ale Dorothy była już na środku sali i po chwili wróciła.

Wszyscy milczeli.

– Czy… czy ktoś chciałby może filiżankę mocnej kawy? – powiedziała Amanda starając się mówić spokojnie. – Jest bardzo późno i dobrze nam to wszystkim zrobi.

Kilka osób miało ochotę na kawę.

Dorothy pochyliła się nad stolikiem i szepnęła: