Dziś jednak nastąpiła istotna zmiana. Śniadanie podano o dwie godziny wcześniej. Spojrzała na stolik. Kawa, grzanki i sok zniknęły, ale jajko czekało nadal.
– Nie – powiedziała pani Bramley półgłosem. – Nie należy przejadać się przed podróżą…
Wstała i podeszła do małego biureczka zajmującego przestrzeń pomiędzy dwoma wielkimi oknami, przez które wlewało się łagodne światło świtu. Na biureczku stały trzy fotografie w jednakowych ciemnych srebrnych ramkach: siwy, spoglądający w obiektyw mężczyzna z lekko podkręconymi wąsami nie osłaniającymi wąskich warg, uśmiechnięta młoda kobieta o jasnych, krótko przyciętych włosach i młody mężczyzna o wielkich, poważnych oczach. Ostatnie zdjęcie ukazywało także wąskie klapy czarnej marynarki, wysoko zapiętą czarną kamizelkę i poprzeczne białe pasmo koloratki.
Pani Bramley uniosła fotografię siwego mężczyzny i uśmiechnęła się do niej.
– Cóż sądzisz o tym wszystkim, Johnie? – powiedziała nie podnosząc głosu. – Prawda, że nie powinnam jeść za wiele przed podróżą, szczególnie w moim wieku? – pokiwała głową. – Czy wiesz, że przedwczoraj skończyłam siedemdziesiąt lat? Na szczęście, nogi nie odmawiają mi jeszcze posłuszeństwa tak. jak mojej biednej mamie, kiedy doszła do tego wieku. Ale muszę na siebie uważać. Szczególnie teraz.
Przez chwilę wpatrywała się w fotografię, jak gdyby oczekując odpowiedzi, później postawiła ją na biurku i wzięła stojące pośrodku zdjęcie młodej kobiety.
– Nie martw się o mnie, Amy. Wiesz przecież, że muszę jechać. Kiedy się zobaczymy, opowiem ci dokładnie o wszystkim.
Do widzenia, córeczko!
Dotknęła lekko wargami szkła okrywającego zdjęcie i odstawiła ramkę, biorąc do ręki ostatnią fotografię.
– Wiem, co chcesz powiedzieć, George – westchnęła. – Ale nie próbuj mnie przekonać. Ja też wierzę, że dusze ludzi są nieśmiertelne. Ale wierzę także, że istnieje sprawiedliwość nie tylko wobec ludzi, ale wobec ich dusz po rozstaniu z ciałem. Czy dziwisz się, mój maleńki, że świat was trojga jest dla mnie ważniejszy, skoro pozostałam sama po tej stronie krawędzi? Wiesz przecież, jak bardzo czekam dnia spotkania z wami, z tobą, mój maleńki wnuczku…
Przymknęła oczy i przytuliła fotografię do ust, a później odstawiwszy ją stała przez chwilę patrząc w okno. Wstawał bezchmurny dzień.
Pani Bramley wyprostowała swoją drobną postać i podeszła do wielkiej oszklonej szafy bibliotecznej. Przez chwilę przesuwała oczyma po wypełnionych książkami półkach, później sięgnęła po gruby tom oprawny w zieloną skórę. Tytuł na grzbiecie był już nieco wytarty: Camille Flammarion Nawiedzone domy.
Odłożyła książkę na stolik i sięgnęła po następną: James Turner. Duchy południowo-zachodniej Anglii.
Stos książek na stoliku rósł z wolna. W pewnej chwili pani Bramley potrząsnęła głową i odniosła kilka z nich do szafy. Później weszła do sypialni i nacisnęła dzwonek. Czekała przez chwilę, wyprostowana, patrząc w okno.
– Czy pani dzwoniła?
– Tak, Jane. Weź te książki, zapakuj je do osobnej torby i zanieś do auta. Zaczekaj…
Podeszła znów do szafy i z dolnej półki wyjęła dwa identyczne egzemplarze książek. Zawahała się. Później podała je dziewczynie. Obie opatrzone były jej imieniem i panieńskim nazwiskiem, którym zawsze posługiwała się podpisując swe książki: Alexandra Wardell. Czy i dlaczego duchy pojawiają się.
– Zabierz i te. Tak, proszę pani.
Dziewczyna zbliżyła się do stolika i uniosła książki.
– Czy wszystko już spakowane?
– Tak, proszę pani. Walizki zniesione do samochodu, a Gregory czeka na podjeździe. ‘
Pani Bramley skinęła głową.
– Zadowolona jesteś z tego, że cię zabieram?
– Tak, proszę pani. Nigdy nie byłam w Devon. Podobno jest tam bardzo pięknie.
– Będziesz miała trochę więcej czasu niż zwykle – powiedziała pani Bramley z uśmiechem. – Program odwiedzin mówi, że goście będą przebywali w zamku na wyspie, zupełnie sami, przez czterdzieści osiem godzin, a wszystkie osoby towarzyszące pozostaną na stałym lądzie.
– A kto zajmie się panią w tym czasie?
– Och, dam sobie radę, Jane. Nie jestem jeszcze aż tak stara, żeby nie można było mnie zostawić bez pomocy przez dwa dni. Zresztą, nie będę tam przecież sama.
– Tak, proszę pani – powiedziała pokojówka Jane. – Z pewnością. Ale lubię doglądnąć, żeby wszystko było w porządku.
– Idźmy! – pani Bramley uśmiechnęła się ponownie. – Nie zapomnij książek.
– Na pewno nie zapomnę, proszę pani.
W kwadrans później szary, lśniący rolls-royce ruszył cicho parkową aleją ku bramie. Siedząc samotnie z tyłu, odgrodzona szybą od kierowcy i Jane, pani Bramley przymknęła oczy. A choć ludziom biednym wydaje się, że byliby bardzo szczęśliwi mając wiele pieniędzy, pani Bramley była bardzo bogata i bardzo smutna.
Lecz po chwili rysy jej wygładziły się. Spotkanie, które ją czekało, niosło z sobą przeczucie szczęścia.
IX Czy naprawdę coś mu dolega?
Doktor Cecil Harcroft uniósł dużą czarną torbę podróżną i zważył ją w dłoni.
– Nie jest ciężka – powiedział z ulgą. – Na szczęście, to tylko dwa dni.
Podszedł do stołu i otworzył małą, także czarną walizeczkę zamykaną na szyfrowane zameczki.
– Zabierasz ją? – Agatha Harcroft uśmiechnęła się.
– Myślałam, że ma to być pogodny weekend z bankietem na cześć pani Amandy Judd i spotkaniem z domowym duchem o północy.
– Myślę, że tak będzie…
Doktor Harcroft przesunął oczyma po zawartości walizeczki, kiwnął z zadowoleniem głową i zamknął wieczko.
– Ale lekarz nigdy nie przestaje być lekarzem. Zresztą, pan Quarendon jest moim pacjentem i szczerze mówiąc myślę, że to jedyny powód tego zaproszenia,
– Czy naprawdę coś mu dolega? Harcroft uśmiechnął się.
– Trudno odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie. Na pewno stan jego serca nie jest alarmujący, ale kłopot z ludźmi takimi jak Quarendon polega na tym, że przywykli do rozkazywania, a nie do wysłuchiwania rad, nawet profesjonalnych. – Znowu uśmiechnął się. – Ma już ponad sześćdziesiąt lat i bardzo przytył ostatnio. Ciśnienie także mu się podniosło. A ponieważ pracuje więcej i intensywniej niż niejeden młody człowiek, więc zaczyna się rysować pewien problem. A Quarendon jest człowiekiem tak bogatym, że pragnie, aby problem ten wziął na siebie zaufany lekarz. To znaczy, sądzi, że powinien przejadać się i pracować tak jak dotychczas, a ja powinienem wziąć na siebie ochronę jego bezcennego organizmu. Na razie ma na to coś w rodzaju mojej cichej zgody. Ale badam go dość często i jeżeli zauważę w jego elektrokardiogramie albo samopoczuciu jakąś wyraźną zmianę, wkroczę stanowczo i… zobaczymy, czy mnie posłucha. – Znów się uśmiechnął.
Ujął torbę i walizkę w ręce. Jego żona wstała z fotela, podeszła i pocałowała go lekko w policzek. Był wysokim, atletycznym mężczyzną, ale niemal dorównywała mu wzrostem.
– Ucałuj ode mnie chłopców, gdyby zadzwonili! – powiedział idąc w stronę drzwi. – Powiedz im, gdzie jestem i dodaj trochę szczegółów. Mam nadzieję że będą mi zazdrościli.
– Na pewno! Kiedy mam się ciebie spodziewać?
– W poniedziałek, oczywiście. Ale nie mam pojęcia, o której.
– Odwiedzę tatusia – powiedziała – i może zostanę u niego na noc. Więc, jeżeli miałbyś telefonować, zadzwoń najpierw do niego.
Odprowadziła go do drzwi, a kiedy wkładał torbę i walizeczkę do auta, nadal stała na ganku spokojna i uśmiechnięta. Zapuścił silnik i skinął jej ręką, Odpowiedziała ruchem głowy. Nie lubiła gwałtownych objawów uczucia. Widział ją przez chwilę w lusterku, później zwrócił oczy ku jezdni. Ulica była jeszcze niemal pusta. Zapowiadał się ciepły, słoneczny dzień.