– Wiedziałam, że znajdzie mnie pan… – powiedziała cicho – Sama nie mogę tego zrozumieć… Kiedy pan przyjechał dziś rano, wszystko wróciło, jak gdybym znów była tam w ARENDON PRESS, siedziała za biurkiem i bała się odezwać do pana, kiedy pan wchodził do mojego szefa… A teraz boję się…
Uniosła nagie ramiona i uczuł na tyle głowy jej splecione dłonie. Przyciągnęła go powoli ku sobie. Oczy miała zamknie i rozchylone wargi.
Pocałunek, jak gdyby znał te usta, ale wszystko było nierzeczywiste, odległe jak daleki śpiew syren,.któremu nie oprze się żaden żeglarz.
Odsunęła go łagodnie.
– Musisz iść… – leżała na wznak z zamkniętymi oczyma Piersi jej unosiły się i opadały, a wraz z nimi ta straszna, czerwona plama – Boże, jak mi dobrze… – oczy miała nadal zamknięte
– To przecież nie będzie trwało wiecznie i wszyscy pójdą spać… Zamek uśnie, a ja będę czekała, nie zasnę, póki mnie znowu nie znajdziesz… Później zapomnimy o tym… A jeżeli spotkam cię kiedyś w Londynie, będziesz mógł znów powiedzieć “Dawno pani nie widziałem, Grace. Co się z panią działo?” a ja odpowiem, że nic nadzwyczajnego i powodzi mi się doskonale… Ale to będzie kiedyś w Londynie…
Stojąc w nogach łoża Joe patrzył przez chwilę na nią. Uniosła powieki i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, ale nie odezwała się już. Nie uśmiechnęła się, nie drgnęła.
Bez słowa odwrócił się i ruszył powoli ku drzwiom. Otworzył je i wyszedł.
Blask świeczników w wielkiej komnacie oślepił go na chwilę, ale sen nie mijał. Wyjął klucz z zamka, odniósł do kominka i wrzucił do czarnego garnka, z którego wcześniej go wyjął.
Spojrzał na zegarek. Czternaście minut. Czy to możliwe?
Przez chwilę stał pośrodku komnaty, zupełnie nieruchomo. Z bolesnym wysiłkiem starał się pomyśleć coś rozsądnego. Skąd brały się te zdumiewające stworzenia, którym nikt nie mógł się oprzeć? A przecież ani na sekundę nie zapomniał o Karolinie. Twarz jej mignęła mu w myślach, kiedy całował tamte miękkie, chłodne usta, do których tęsknił. “Będę czekała, nie zasnę…”
– A ja? – powiedział Joe półgłosem. Z wolna schodził po kamiennych schodach, a kiedy stanął przed drzwiami jadalni, zatrzymał się. Gdzieś wysoko rozległ się rozpaczliwy wrzask niewieści, znów zaszczekały łańcuchy, cicho i długo dogasał płacz potępionej duszy. A za murami zamku nadal grzmiało wzburzone morze i lekkie drżenie przebiegało posadzkę. Ale choć słyszał, nie docierał do niego żaden dźwięk. Wreszcie uśmiechnął się, potrząsnął głową i nacisnął klamkę.
Powitały go zmieszane, zaciekawione głosy. – Miałem szczęście… – powiedział Alex podchodząc do stołu z napojami – ale czy uda mi się zwyciężyć, nie wiem?
Nalał sobie pół szklaneczki i wyjął szczypcami z pojemnika dwie kostki lodu. Wrzucił je i czekał w milczeniu, póki whisky nie ochłodziła się.
Tymczasem Frank Tyler wyciągnął następną karteczkę z wazonu.
– Sir Harold Edington! – obwieścił tryumfalnie. – Czy nie sądzi pan, że ten eschatologiczny zegar mógłby stanowić stosowną ozdobę pańskiego gabinetu?
– Obawiam się – powiedział pogodnie sir Harold – że w ministerstwie nie należy przypominać wchodzącym o znikomości spraw tego świata. Staramy się, żeby odnieśli wręcz przeciwne wrażenie. Ale skoro stanąłem do boju, uczynię wszystko, żeby zginąć z honorem.
Wziął zapieczętowaną kopertę i na znak dany przez Franka Tylera ruszył ku drzwiom.
XVII “Bóg zlitował się nad tobą, Ewo!”
Kiedy drzwi zamknęły się za sir Haroldem Edingtonem, Frank Tyler podszedł do Alexa.
– Błagam o jedno – powiedział składając ręce jak do modlitwy – jeżeli znalazł pan Białą Damę, proszę nie zdradzić nikomu z obecnych nawet najdrobniejszego szczegółu pańskiej wędrówki. Musimy do końca zachować zasadę fair play. Żadnej pomocy. Wszyscy polegają na sobie i swojej spostrzegawczości!
Zwrócił się do obecnych.
– Bardzo prosimy, aby nikt z państwa, nie powiedział po powrocie, nawet żartem, niczego, co mogłoby innym dać do myślenia.
– Nie leży to w naszym interesie – Dorothy Ormsby wskazała drobną dłonią zegar. – Ktokolwiek z nas chce otrzymać Śmierć na własność i zyskać pewność, że odmierzy mu ona własnoręcznie ostatnią godzinę, nie powinien okazywać współczucia rywalom, nie mówiąc o udzielaniu im pomocy!
Uniosła swój notatnik i coś w nim zapisała.
Frank Tyler ujął Alexa pod ramię i odprowadził go na bok.
– Nie było to trudne, prawda? – zapytał półgłosem.
– Nie – Joe potrząsnął głową – ale sama inscenizacja jest świetna, przez chwilę czułem ciarki na skórze.
– Jak pan sądzi, czy jeszcze ktoś ją znajdzie? Byłoby fatalnie, gdybyśmy przecenili naszych gości i okazałoby się, że pan jeden odgadł naszą zagadkę.
– Dogadzałoby to mojej próżności…
Alex uśmiechnął się i poklepał go przyjaźnie po ramieniu. Ruszył w kierunku Parkera, którego dostrzegł w kącie sali, pochylonego nad siedzącą w fotelu panią Wardell i rozmawiającego z nią przyciszonym głosem. Stara dama uniosła głowę, zainteresowana najwyraźniej tym, co mówił.
Lord Redland, Melwin Quarendon i Amanda Judd wsparta na ramieniu Franka Tylera, który właśnie podszedł do nich, mówili chyba o czymś zabawnym, bo Quarendon roześmiał się głośno, a Redlan rozłożył ręce.
– Jeżeli znajdzie się jakiś fragment biżuterii, sprzączka paska jej sukni, spinka do włosów… a nie śmiem nawet marzyć o takim szczęściu jak znalezienie narzędzia zbrodni… będę szczęśliwy mogąc umieścić w moim skromny zbiorze, oczywiście ze stosownym napisem a określającym dramatis personae, miejsce i dzień zdarzenia, a także przyczynę, bo znamy ją przecież.
– Ale czy mamy jakiekolwiek szansę po upływie trzech stuleci? Tylu ludzi szukało jej od pierwszego dnia, aż do dziś. Poprzedni właściciel tego zamku, który kupił go i przerobił na coś w rodzaju hotelu, kuł w tych murach, instalując nowoczesną kuchnię, przeprowadzając przewody centralnego ogrzewania, pełne oświetlenie elektryczne i budując łazienki. Nie znalazł nawet śladu ukrytego pomieszczenia, w którym Edward de Vere mógł ukryć swoją żonę. A nie mógł także wyrzucić jej przez okno na skały lub do morza, gdyż już wtedy wszystkie strzelnice zamku były potężnie okratowane tak jak dzisiaj. Zakładając hotel pozostawiono je, żeby stworzyć klimat niesamowitości, a ja nie widziałem teraz powodu, żeby zmieniać cokolwiek. Ale ona… to znaczy, jakiś ślad po niej, musi przecież gdzieś tu być. Gdybyście państwo znaleźli jutro, choćby miejsce, w którym ją ukrył, byłoby to już zwycięstwem, gdyż innym nie udawało się to przez trzy stulecia.
– A co pan ma zamiar zrobić z tym zamkiem po zakończeniu obchodu urodzin pięciomilionowego egzemplarza książki naszej uroczej młodej koleżanki?
Jordan Kedge, którego Joe dostrzegł przedtem z dala, siedzącego pod oknem z doktorem Harcroftem, podszedł ku nim i zadawszy pytanie zatrzymał się za plecami pulchnego wydawcy. Pan Quarendon na pół obrócił się ku niemu.
– No właśnie! – powiedział pogodnie – chce pan wiedzieć, że łatwiej kupić zamek z duchem, niż się go pozbyć. Na szczęście, wcale nie chcę się go pozbyć! – uniósł nieco na palcach i powiódł po zebranych radosnym spojrzeniem jak chłopiec, który nie może doczekać się rozgłoszenia swej tajemnicy.
– Z pewnością, dotyczy to bezpośrednio kilku osób spośród zgromadzonych tutaj… – zastanawiał się jeszcze przez chwilę, szukając odpowiednich słów. – Firma nasza chce stworzyć na wszystkich kontynentach kluby miłośników QUARENDON PRESS, a zamek ten stanie się główną kwaterą i miejscem zjazdów dla ich przewodniczących i członków, których będziemy chcieli specjalnie uhonorować… Jest jeszcze parę innych spraw z tym związanych, ale nie chcę o nich mówić, póki nie obleką się w ciało. W każdym razie, będą to czytelnicy waszych książek i mam nadzieję, że od czasu do czasu zechcecie się pojawić pomiędzy nami…