– A tu, czy znalazła pani dzisiejszego wieczora coś godnego uwagi?
– Och, masę! – Dorothy stuknęła smukłym wskazującym palcem w grzbiet odwróconego notatnika.
– Ma pani o wiele więcej wyobraźni niż ja. Nie zauważyłem niczego. Oczywiście, wychodzimy kolejno i wracamy, ale chyba nie to ma pani na myśli?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Zapisuję kolejność wychodzących, ale po prostu dlatego, żeby później w domu odtworzyć sobie całe to zabawne wydarzenie i maleńkie uboczne jego wątki – zniżyła głos.
– Niech pan weźmie, na przykład, doktora Harcrofta. Nie czuje się tu zupełnie pewnie, bo nie należy do tego środowiska i przyjechał jedynie jako lekarz pana Quarendona. Przed chwilą podeszłam do niego i zagadnęłam go o coś, po prostu dlatego, żeby z nim zamienić parę słów. Wydawało mi się, że jest tutaj trochę samotny. Od razu rozgadał się. Był najwyraźniej zdenerwowany. Okazało się, że Jordan Kedge przysiadł się do niego i przez dłuższy czas wypytywał go o działanie trucizn, tych najbardziej śmiercionośnych i działających piorunująco. Chciał wiedzieć, jak je można kupić albo uzyskać domowym sposobem. Harcroft najpierw dawał wymijające odpowiedzi, ale kiedy Kedge wyjaśnił, że wiedza o truciznach jest mu potrzebna do nowej powieści, skierował go do podręcznika toksykologii. Powiedział mi, że Kedge natychmiast zanotował tytuł i autora tego dzieła, jak gdyby nigdy przedtem nie przyszło mu do głowy, że wiedzę o truciznach można zdobywać nie nagabując o to lekarzy…
– Tak… – powiedział Alex bez przekonania – Rozumiem, ale…
– Nie jestem pewna, czy pan rozumie, co mam na myśli. A w każdym razie, jestem pewna, że nie domyśla się pan, co z tego zanotowałam.
Joe bez słowa uniósł brwi.
No właśnie – Dorothy wzięła do ręki notatnik, jak gdyby chciała z niego odczytać stosowny ustęp, ale odłożyła go na stolik.
– Myślę, że Kedge w ogóle nie chciał skorzystać z wiedzy doktora Harcrofta. Po prostu narzucił mu siebie jako znaną osobistość, autora powieści sensacyjnych, który serio traktuje swoje posłannictwo i szuka porady specjalisty, żeby nie popełnić najmniejszego nawet błędu. A podręcznik tosykologii, o którym wspomniał mu Harcroft, ma zapewne od dawna w domu, jeśli nie ten, to pięć innych. Temu starzejącemu się, tracącemu popularność człowiekowi musiało to sprawić prawdziwą przyjemność… A nawiasem mówiąc, czy po powrocie, kiedy okazało się, że dotarł jednak, tak jak pan, do tej Białej Damy, nie podszedł od razu do pana i nie powiedział czegoś, co w przybliżeniu mogłoby brzemieć: “My, prawdziwi profesjonaliści, to jednak nie to samo, co ci biedni amtorzy, którym wydaje się, że każdą taką zagadkę są w stanie rozwiązać bez trudności, a później są bezradni jak dzieci”?
– Dorothy – Alex z uśmiechem położył dłoń na jej drobnej dłoni, trzymającej odwrócony notatnik. – Jest pani wyjątkowo okrutną i chyba bardzo inteligentną osóbką. Ale pewnie zdziwi się pani słysząc, że dziś, patrząc na panią…
Urwał, bo drzwi otworzyły się i wszedł lord Frederick Redland.
Zanim Frank Tyler zdążył go zapytać, zatrzymał się na środku sali i obwieścił:
– Mogę pana zapewnić, mister Quarendon, że pański śliczny zegar nie stanie się moją własnością… czego bardzo żałuję.
Deszcz uderzył w szyby i równocześnie znad morza przybiegło i urosło wokół zamku wycie wichury, a później ucichło, odlatując w kierunku niewidzialnego lądu.
– Proszę państwa! – zawołał Frank Tyler – Los zrządził, aby teraz użył swej wypróbowanej po tysiąckroć umiejętności kojarzenia zjawisk pan Beniamin Parker, as Scotland Yardu!
– O Boże! – westchnął Parker i uniósł się z krzesła, na którym siedział od paru minut, przyglądając się obecnym – Błagam, niech pan nie drwi ze mnie! Za kwadrans wrócę, a wszyscy tu obecni znajdą przyczynę, by zwątpić w jakość opieki, którą brytyjska policja powinna otaczać obywateli.
Wyciągnął rękę, wziął kopertę, złamał pieczęć i wyjąwszy kartkę zaczął czytać.
– Pięć sekund… dwie… start! – powiedział Tyler. Parker ruszył ku drzwiom, w ostatniej chwili odnalazł oczyma Joe Alexa i nieznacznie rozłożył ręce. Zniknął.
– Znowu powie pan, że mam paskudny charakter – Dorothy Ormsby spojrzała na Alexa swymi niewinnymi oczami. – Ale czy nie zauważył pan, że biedny komisarz Parker boi się? Jest to z pewnością bardzo odważny i zahartowany człowiek, który musiał stawiać czoła wielkim niebezpieczeństwom. A wie pan, kogo się boi?
– Wiem – powiedział Joe.
Roześmieli się oboje, ale Dorothy nagle spoważniała.
– Nie zrobiłabym tego nigdy.
– Naprawdę? – Alex spojrzał na nią. – Dlaczego? Przecież w reportażu z przebiegu tej nocy w zamku Wilczy Ząb, byłby to bardzo efektowny fragment.
– Dlatego, że choćby Beniamin Parker nie dotarł do tej Białej Damy i wrócił pokonany, nie zasługuje on na ośmieszenie, przeciwnie. Wydaje mi się, że to wspaniały człowiek.
– Jestem o tym najgłębiej przekonany – Alex skinął poważnie głową.
– A ja nie jestem okrutną osóbką – powiedziała cicho Dorothy. – Po prostu, nie znoszę niezdolnych ludzi, którzy chcą zdobyć sławę i pieniądze uprawiając zawód, do którego się nie nadają.
– To trochę niesprawiedliwe. Przecież niezdolny człowiek nie wie o tym. Jest przekonany o swoim talencie i trudno go przekonać, że jest inaczej.
– Na tym właśnie polega mój zawód. Jeśli moja krytyka nie może dotrzeć do niego, dociera na pewno do wydawców i czytelników. Kiedy byłam młodsza, cierpiałam pisząc o kimś złą recenzję, teraz wiem na pewno, że…
Urwała. Frank Tyler podszedł i pochylił się nad nią.
– Za chwilę wróci pan Parker i zostanie już tylko was troje: pani, pani Wardell i doktor Harcroft. Jak się pani czuje przed wielką próbą? Żadnej tremy?
– Krytyk poezji nie musi pisać wierszy… – Dorothy uśmiechnęła się do niego promiennie. – Krytyk literatury sensacyjnej nie musi być detektywem… – Zwróciła się do Alexa: – Ale bardzo chciałabym ją znaleźć. Zdaje się, że jednak jestem trochę próżna.
– Zaraz wróci pan Parker – Frank zatarł ręce. Oczy mu błyszczały i był najwyraźniej podniecony. Joe pomyślał, że opieka nad stojącymi pod ścianą trunkami zapewne też miała na to wpływ. Tyler uśmiechnął się do nich i odszedł ku pani Wardell, uniósł jej stojący na stoliku, wypróżniony kieliszek i najwyraźniej zadał pytanie, bo stara dama potrząsnęła przecząco głową i coś powiedziała.
Tyler ruszył z pustym kieliszkiem w stronę stołu z napojami, obok którego Kedge, lord Redland, Edington i pan Quarendon otaczali Amandę Judd. Nieopodal doktor Harcroft, poważny i skupiony, lał z butelki ciemną irlandzką whisky na kostki lodu spoczywające na dnie szklanki.
– Jest! – zawołał Tyler. Wszyscy odwrócili się w jego stronę, a później przenieśli spojrzenia na stojącego w drzwiach człowieka, który ruszył w stronę Dorothy i Alexa, ale zatrzymał się i uniósł zaciśniętą pięść z wysuniętym zwycięsko ku górze kciukiem.
– Oczywiście! – powiedział pan Quarendon – Panu to nie mogło sprawić najmniejszego kłopotu!
Parker rozłożył przepraszająco ręce, jak gdyby chcąc powiedzieć, że to nie jego wina. Podszedł do Alexa i Dorothy.
– Czy można usiąść przy was?
– Już od rana fascynuje mnie pana obecność – szepnęła Dorothy. – Jest pan tysiąc razy ciekawszy niż ta armia papierowych detektywów, z którymi mam zwykle do czynienia i…
Nie dokończyła, bo Frank Tyler raz jeszcze spełnił swą powinność i wyciągnąwszy z wazonu papierek, rozwinął go:
– Miss Dorothy Ormsby, która umie dostrzec najmniejszy błąd w pracach innych ludzi, ma teraz sposobność zademonstrować nam, że sama jest bezbłędna!
– Wiedziałam, że powie coś podobnego – mruknęła wstając. Podeszła do Tylera, wzięła kopertę, złamała pieczęć i przesunęła oczyma po tekście.
– Start! – zawołał Frank, odwrócił się i zanotował czas na swojej karcie.