– Tu były zapewne zapasy żywności… – powiedział Frank cicho. – Zamek nie miał lochów. Pewnie woda przesiąkała do nich. Tu można było umieścić wszystko, co było konieczne do przetrzymania oblężenia…
Światło latarek ukazało wysoko w górze czarny kolisty strop.
– Oczywiście… – szepnął Alex – to jest właśnie wnętrze wieży.
Psy wbiegły w półmrok. Pan Quarendon świecił odszukując ich smukłe kształty w ruchu, to tu, to tam. Powróciły.
– Chodźmy… – Alex ruszył w górę. Kiedy znaleźli się pod klapą zamykającą schody, przystanął i zaświecił sobie pod nogi. Stopnie były absolutnie suche. Przeniósł światło latarki w górę. Zasuwa była zasunięta. W górze bił nieustanny, donośny werbel deszczu.
– Nikt nie podniósł tej klapy dziś wieczór… Te stopnie nie mogłyby wyschnąć tak absolutnie. Nie ma na nich śladu wilgoci.
Zawrócił i ruszyli w dół, mijając wejście do biblioteki. Wynurzyli się w sieni. Psy czekały na dole.
– To już chyba wszystko… -powiedział Parker i spojrżał na bramę.
– Właśnie – Joe stanął pośrodku sieni przesuwając z wolna promieniem latarki po potężnej kracie.
– Powiedzmy, że ktoś… wiesz kto… miał tu ukrytego wspólnika, a później zbiegł z nim do tej bramy, razem podnieśli kratę na tyle, żeby móc otworzyć furtę, morderca wyszedł, a ta osoba, która pozostała, opuściła kratę na miejsce… To nieprawdopodobne, Ben. Ale to, co nam pozostało, jest jeszcze bardziej nieprawdopodobne.
Zwrócił się do Franka Tylera.
– Czy próbował pan kiedyś podnieść albo opuścić tę kratę bez niczyjej pomocy?
Frank potrząsnął głową.
– To niemożliwe. Musi ją równocześnie podnosić dwóch ludzi stojąc przy dwóch kołowrotach. Inaczej nie drgnie. Zresztą, kiedy zamek stoi pusty, mieszka tu zwykle stary dozorca z żoną. Oboje są z wioski. Ale im wystarcza zasuwa na furcie. Nikt z zewnątrz, złodziej ani włóczęga, nie mógłby się tu wśliznąć.
– W dół także nie opadnie?
– Nie, nikt sam nie opuści tej kraty, nawet gdyby był Herkulesem. To bardzo przemyślna konstrukcja.
Joe spojrzał na Parkera. Spojrzenia ich spotkały się. Prawda była prosta: nikt nie mógł zabić Grace Mapleton.
XXII “W moim łóżku śpi szkielet…”
Doktor Harcroft i Amanda Judd pomogli pani Wardell dojść do pokoju.
W progu Amanda odwróciła się.
– Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, panie doktorze, posiedzę u niej, póki nie zaśnie…
– Oczywiście – Harcroft skinął głową. – Gdyby dostrzegła pani jakieś niepokojące oznaki, proszę zapukać do mnie. Na pewno nie usnę dzisiaj łatwo.
– Ani ja… – Amanda uśmiechnęła się blado i weszła cicho do pokoju pani Wardell, zamykając za sobą drzwi.
W tej samej chwili doktor Harcroft dostrzegł Dorothy Ormsby i Alexa, wynurzających się z wylotu schodów.
– Jak się czuje pani Wardell? – zapytał Joe półgłosem.
– Lepiej, jak sądzę – lekarz skinął głową – ale przeżyła ciężki wstrząs. Sądząc z tego, co widziałem, nie chciałbym, żeby… – zamilkł widząc, że Dorothy pozostała przed drzwiami swego pokoju.
– Pan Parker telefonuje teraz, ale zaraz skończy i będziemy obaj czuwali, aż do przyjazdu policji… – Alex spojrzał na zegarek.
– Za trzy godziny zacznie świtać i chyba będą mogli się przedostać do zamku. Burza i przypływ nie mogą trwać wiecznie. Zresztą, będziemy jeszcze przed ich przyjazdem chcieli zamienić z wszystkimi tutaj po kilka słów. Prosta formalność, ale oszczędzi to obecnym konieczności zrywania się, kiedy przyjedzie policja. Będziemy mogli przesunąć te formalne sprawy na później.
– Oczywiście, rozumiem – Harcroft skinął głową.
– Wątpię, czy ktokolwiek z nas uśnie prędko. Pani Judd chce posiedzieć przy pani Wardell, więc spóbuję teraz zdrzemnąć się trochę, jeżeli mi się uda…
Skłonił się lekko Dorothy i kiwnął przyjaźnie głową Alexowi, a później ruszył bezgłośnie po grubym chodniku i zniknął za zakrętem.
– Dodzwoniłem się… – Parker wynurzył się ze schodów.
– Będą tu o świcie, a nawet wcześniej, ale superintendent, z którym rozmawiałem, zna Wilczy Ząb i powiedział, że po prostu zajadą przed groblę i jeśli nie da się tu wejść, będą czekali aż do skutku.
Alex skinął głową i spojrzał na Dorothy, która słuchała słów komisarza, ściskając w lewej ręce swój notatnik.
– Niech pani spróbuję się teraz przespać i proszę pamiętać, że jestem za ścianą. To bardzo grube mury, ale będziemy obaj czuwali do przyjazdu tych ludzi z hrabstwa. Usłyszę pani pukanie w ścianę, ale myślę że nic tu już dziś nie nastąpi.
– Jeżeli nie będzie nas w pokojach, znajdzie nas pani w bibliotece. Pójdę się przebrać, Joe, i wpadnę do ciebie. Czy wszyscy są już u siebie?
– Chyba tak? W każdym razie weszli na górę. Amanda jest u pani Wardell i zapowiedziała, że zostanie przez pewien czas. Innych prosiłem, żeby byli u siebie i chyba posłuchali mnie.
Parker skinął głową.
– Dobrze. Idę się przebrać i za chwilę przyjdę do ciebie. Zostaw uchylone drzwi.
Uśmiechnął się do Dorothy Ormsby i otworzył drzwi swego pokoju.
– Nie zgubiła pani klucza? – szepnął Joe. Dorothy potrząsnęła głową.
– Zawstydziłam się wtedy i zostawiłam je otwarte.
Joe uśmiechnął się i wszedł do siebie. Otworzył szafę i wyjął z niej flanelową koszulę i sweter.
Usłyszał cichuteńkie skrzypnięcie drzwi.
– Już się przebrałeś, Ben? – powiedział półgłosem – Wejdź…
Nikt nie odpowiedział i nikt nie wszedł. Joe rzucił koszulę i sweter na poręcz fotela i odwrócił się.
Dorothy Ormsby była śmiertelnie blada. Otworzyła usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Chwiejąc się zrobiła krok do przodu i próbując się opanować, szepnęła drżącymi ustami:
– Tam…
– Co, tam?
Joe wyjrzał. Korytarz był pusty. Szybko zamknął drzwi.
– Co się stało? – powiedział nieco głośniej.
Dorothy osunęła się na fotel, mimowolnie strącając sweter i koszulę z poręczy. Nie zauważyła tego. Zamknęła oczy i otworzyła je zaraz.
– Ja… tam… ona tam jest… Głos załamał się jej.
W tej samej chwili rozległo się cichutkie pukanie. Dorothy Ormsby zakryła usta obu dłońmi, tłumiąc rozpaczliwy okrzyk. Parker cicho otworzył drzwi.
– Jeszcze się nie… Zamikł i spojrzał na Alexa.
– Co się stało, Dorothy? – zapytał Joe. Podszedł do niej i łagodnie położył jej dłonie na ramionach. – Proszę się opanować.
Dorothy uniosła oczy, z których wciąż jeszcze nie zniknął wyraz przerażenia. Odetchnęła głęboko.
– U mnie w pokoju… – urwała, ale nagle zebrawszy wszystkie siły powiedziała niemal normalnym głosem – W moim łóżku śpi szkielet!
Joe wymienił nad jej głową szybkie spojrzenia z Parkerem.
– Dobrze – powiedział łagodnie. – Pójdę i sprawdzę, a komisarz Parker zostanie tu z panią.
Ruszył ku drzwiom i wyszedł na korytarz.
Drzwi pokoju Dorothy były otwarte. Wszedł zamykając je cicho za sobą.
Łóżko stało pod ścianą, która dzieliła ich pokoje.
Joe zamarł i patrzył nie mogąc oderwać oczu od pustych oczodołów postaci leżącej na łóżku i nakrytej kołdrą, na której spoczywały jej złożone, kościane ręce!
Zrobił krok ku przodowi i zatrzymał się, jak gdyby czekając, że szkielet zwróci ku niemu głowę. Jeszcze jeden krok. Stanął przy łóżku.
Czaszka miała wszystkie zęby, równe i białe. Alex powoli wyciągnął rękę i odkrył kołdrę.
Szkielet nie miał kości miednicowych ani nóg. Joe pochylił się niżej. Odetchnął głęboko i ujął kościste palce. Nie rozsypały się. Dopiero teraz spostrzegł, że żebra i kręgosłup miały jednakową, szarą barwę i były gładkie.
Pochylił się niżej i wsunął dłoń pomiędzy żebra. Dotknął wąskiego stalowego pręta, łączącego kręgosłup z podstawą czaszki i odetchnął głęboko.