Sięgnął do kieszeni, wyjął nieskalaną białą chusteczkę i otarł z własnego czoła maleńkie krople potu.
Cofnął się i wyszedł, zamykając drzwi i nie gasząc światła.
Dorothy nadal siedziała w fotelu z dłońmi zaciśniętymi na poręczach. Zakłopotany Parker stał obok.
Uniosła głowę i lęk znowu pojawił się w jej oczach.
– Czy zwariowałam? – zapytała cicho. Joe potrząsnął głową.
– Nie – uśmiechnął się. – Mnie też w pierwszej chwili włosy stanęły dęba.
– Jak to? – wyszeptała Dorothy zbielałymi ustami – więc on tam jest?
– Tak, ale to nie jest prawdziwy szkielet.
– Nie prawdziwy?…
– To model anatomiczny wykonany z plastiku. Zresztą, tylko połowa, bo pod kołdrą nie ma nic.
– To znaczy… to znaczy, że to był… był żart? – Dorothy wyprostowała się w fotelu. Nagły rumieniec pojawił się na jej pobladłych policzkach. – Żart… – Zacisnęła usta…
– Czy domyśla się pani, kto jest tym żartownisiem? – zapytał poważnie Parker – Bez względu na to, jak oceniamy tego rodzaju dowcipy, wieczór dzisiejszy nie jest zwykłym wieczorem, jak pani wie.
– Czy domyślam się? – Dorothy Ormsby spojrzała najpierw na jednego, później na drugiego z mężczyzn.
– Zapewne tak. Ale… ale byłam przekonana, że ten człowiek nie jest zdolny do takich żartów… Gdybym na przykład była chora na serce, mogłabym… Zresztą, mniejsza o to! – zacisnęła usta. Później spojrzała na Alexa: – Czy mógłby pan zrobić coś dla mnie, Joe? Wiem, że panowie nie możecie teraz zajmować się głupstwami, bo popełniono tu dzisiaj zbrodnię, ale…
– Słucham? – powiedział Joe spokojnie, nie spuszczając z niej wzroku.
– Czy mógłby pan wziąć… – rozejrzała się szybko – ten koc, zawinąć to paskudztwo i wynieść z mojego pokoju? Powinna to zrobić sama, ale nie chciałabym znowu na to spojrzeć… – spuściła oczy – Przestraszyłam się… Może to przez tę zbrodnię i legendę o tym duchu… Nie wierzę w duchy, ale dziś wszystko jest jakieś inne…
– To prawda – powiedział Parker. – Zostań z panią, Joe, a ja się tym zajmę. Chciałbym się przyjrzeć temu kościotrupowi.
Zdjął z łóżka kapę i wyszedł.
Alex pochylił się i oparł dłonią o plecy fotela.
– Kto to zrobił, Dorothy?
W milczeniu postrząsnęła głową.
– To dziwna zbrodnia – powiedział Joe. – Nie rozumiem jej, Wszystko tu może być ważne.
Ormsby uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Nie chciałabym mówić o tym przy pańskim przyjacielu, chociaż to podobno wspaniały człowiek. Czy mogę panu zaufać, Joe?
– Może pani. I wyjaśnimy przy tym jedną sprawę. Rano wyczułem, że pani się czegoś boi… Dlatego zamknęła pani drzwi na klucz. Była pani przestraszona. Czy chodziło o tego samego człowieka?
Dorothy skinęła głową.
– W dniu, kiedy rozstawaliśmy się, powiedział do mnie, że może kiedyś zatrzyma mnie na zawsze… jako eksponat w swoim muzeum!
– W muzeum zbrodni?
Dorothy wzruszyła lekko ramionami.
– Już pan wie, prawda? Chciał, żebym została jego żoną. A ja nie chcę być żoną, ani jego, ani kogokolwiek innego… Pociągnęło mnie do niego to, że jest taki niesamowity… Zaprosił mnie kiedyś z paroma innymi osobami na przyjęcie… wie pan, on robi takie przyjęcia dla rozmaitych ludzi, którzy mają podobne zainteresowania…
Joe w milczeniu przytaknął ruchem głowy.
– A później to trwało przez pewien czas… i skończyło się… Lękam się go w jakiś sposób. Nie wiem, czy żartował mówiąc o tym, że chciałby mnie zatrzymać w swojej kolekcji. Ale nie spodziewałam się po nim takiego nikczemnego żartu… Jeżeli to miała być zemsta… Myślałam, że jest gentelmanem!
Alex dostrzegł ze zdziwieniem, że Dorothy ma łzy w oczach.
Wszedł Parker.
– Wszystko jest już w porządku – powiedział. – Jeżeli boi się pani tam spać, możemy zamienić się pokojami. Mamy wszyscy tak mało rzeczy, że zajmie nam to trzy minuty.
– Dziękuję – uśmiechnęła się do niego i odwróciła głowę, żeby nie dostrzegł łez w jej oczach. – Dałam się zaskoczyć, co mi się rzadko zdarza, ale to już minęło.
Wstała z fotela.
– Jeszcze chwileczkę – powiedział Joe. – Skoro pani już tu jest, chciałbym zadać dwa małe pytania…
– Tak?
Czy przypomina sobie pani te chwile, kiedy weszła pani do Grace Mapleton?
– Co? Tak, oczywiście… Wyjęłam ten klucz z kominka i otworzyłam drzwi. Paliła się tylko mała świeczka na pół przysłonięta firankami łoża, na którym leżała Grace. Ręce miała złożone, krew na sukni, a w nogach, w poprzek, leżał ogromny miecz… Przeżyłam nieprzyjemną chwilę przez ten miecz i te plamy na sukni, ale otworzyła oczy i zapytała, czy się nie przestraszyłam… Wtedy spojrzała na zegarek, zapisała czas, a ja zapytałam, czy się nie nudzi… Powiedziała, że trochę i zapytała, ile jeszcze osób pozostało? Powiedziałam, że dwie, a ona szepnęła “Chwała Bogu” i ziewnęła. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam.
– A teraz proszę dobrze uważać, Dorothy… – Alex uniósł wskazujący palec i wymierzył nim w jej pierś – czy jest pani absolutnie pewna, że w pośpiechu nie zapomniała pani włożyć z powrotem klucza do garnka w kominku?
– Absolutnie – powiedziała stanowczo Dorothy Ormsby – A wiem dlatego, że chciałam jak najprędzej zbiec na dół i rzuciłam klucz z góry do garnka… Nie trafiłam i musiałam uklęknąć, żeby go znaleźć. A później wsunęłam rękę do środka wkładając go razem z tą kartką, która była do niego doczepiona.
– Dziękuję – Joe uśmiechnął się do niej. – Nie będziemy już pani więcej dręczyli. Pójdę z panią, raz jeszcze sam zajrzę do szafy, do łazienki i pod pani łóżko, a później poproszę, żeby zamknęła się pani na klucz i pod żadnym pozorem nie otwierała, jeżeli ktoś zapuka. Z wyjątkiem pana Parkera i mnie, oczywiście.
– Zamknęłabym te drzwi nawet wtedy, gdyby pan o to nie poprosił – powiedziała Dorothy Ormsby. Była wciąż jeszcze blada, ale opanowana. Ruszyli ku drzwiom.
XXIII Schludna i pedantyczna
Joe wsunął na nogi lekkie treningowe pantofle i zawiązał je. Później wstał. W swetrze, flanelowej koszuli i jeansach poczuł się o wiele lepiej.
– Gdzie schowałeś tego kościotrupa?
– Wrzuciłem go do szafy.
Parker wzruszył ramionami. Siedział na krawędzi łóżka Alexa i przypatrywał mu się z ponurym wyrazem twarzy. Zniżył głos niemal do szeptu, wskazując oczyma ścianę pokoju.
– Czy myślisz, że ten idiotyczny żart może mieć jakieś znaczenie?
– Dla niej najwyraźniej ma – szepnął Joe – ale wątpię, czy ma związek ze śmiercią Grace Mapleton. Choć może mieć, bo tam gdzie nie zna się rozwiązania, wszystko jest możliwe.
– Przeciwnie – mruknął Parker – nic nie jest możliwe. Na razie dysponujemy dwoma pewnikami: nikt obcy nie zakradł są do zamku. A drugi pewnik jest jego uzupełnieniem: nikt z przebywającycb w zamku nie mógł zabić Grace Mapleton. Czy możesz to podważyć?
– Jeżeli nie popełnił tej zbrodni, zgodnie z przepowiednią, duch Ewy De Vere, muszę to podważyć. Grace nie żyje i do twoich dwóch pewników musimy dodać trzeci: nie popełniła samobójstwa. Czy zgadzasz się?
Parker westchnął.
– Trudno by jej było położyć się na wznak i wbić sobie w serce miecz tej długości.
– Ale te trzy pewniki… – Joe sięgnął po tytoń i leżącą na stole fajkę – nie mogą żyć zgodnie obok siebie. Prócz tego, nie wierzę w duchy.
– Ani ja – Parker znów wzruszył ramionami – ale za mniej więcej trzy godziny zamek stanie się dostępny, wstanie świt i zostanę skonfrontowany z moimi miłymi kolegami, policją hrabstwa Devon. Wezwałem ich. Cóż im powiem? Że byłem tu przez cały czas i pragnę wystawić niepodważalne alibi wszystkim, których mogliby podejrzewać? To znaczy, powiem im, że co prawda mogą sobie zawieźć zwłoki zamordowanej do kostnicy, ale wykluczam istnienie mordercy, ja, zastępca szefa Dochodzeń Kryminalnych Stołecznej Policji!