Выбрать главу

Pani Quarendon westchnęła.

– Myślę, że zrozumiałam twój pomysł – powiedziała spokojnie. – Chcesz zmienić system reklamy i związać z nazwą twojego wydawnictwa rozmaite tajemnicze i mrożące krew w żyłach wypadki. To prawda, nikt tego dotąd nie robił. Ten pomysł z zamkiem, z groźną białą damą, z zebraniem tam grupki ludzi, którzy tyle napisali i tyle wiedzą o tajemniczych zbrodniach, to wszystko jest bardzo dobre. Na pewno będzie to sensacja. Czy zaprosiłeś prasę i telewizję?

– Niech mnie Bóg strzeże! – zawołał pan Quarendon. – Wszystko by przepadło! Potraktowano by to jako zwykły trick reklamowy znanej firmy wydawniczej. Nie, niech dowiedzą się o tym po fakcie, niech węszą i proszą o informacje! Dopiero wtedy to ich naprawdę zaciekawi! Pozwolę sobie jednak na jeden wyjątek, bo konieczny mi jest utalentowany świadek, który to wszystko rozgłosi. Zaprosiłem więc pewną recenzentkę, uznaną wyrocznię w sprawach literatury kryminalnej. Oczywiście, zaprosiłem ją jako gościa, a nie sprawozdawcę. Ale żadna rasowa dziennikarka nie może oprzeć się takiej sposobności.

No dobrze, ale skąd wiesz, że tajemnica tej białej damy zostanie rozwiązana?

Zawsze wierzyłem, że los jest po mojej stronie – powiedział beztrosko pan Quarendon i mrugnął porozumiewawczo.

I jeszcze jedno – pani Quarendon wzdrygnąła się – a co będzie, jeżeli ten duch naprawdę nienawidzi obcych, którzy chcą go odnaleźć; i ktoś zginie? Wiem, że mówię głupstwa, ale jestem trochę przesądna. Co byś zrobił, gdyby popełniono tam teraz jakieś tajemnicze morderstwo?

– Morderstwo! – Pan Quarendon wzdrygnął się mimowolnie, ale zaraz dodał z uśmiechem. – To byłoby zbyt piękne! Niestety, morderstwa nie da się zamówić za żadne pieniądze! Zaprosiłem samych godnych szacunku ludzi. A szkoda! – Roześmiał się znowu ale natychmiast spoważniał.

– Mam nadzieję, że nie wybierasz się tam? – spytała jego żona.

– Oczywiście, że się wybieram. Muszę to obejrzeć na własne oczy. Tyle spraw trzeba jeszcze przemyśleć, zanim ruszymy pełną parą. Żebyś się nie niepokoiła, zaprosiłem doktora Harcrofta. Będzie dbał o moje tłuste serce, kiedy nadejdą chwile napięcia. A mam nadzieję, że będzie ich aż nadto! Tristan i Izolda też pojadą.

Odwrócił się ku psom.

– Przyda się wam trochę morskiego powietrza, prawda? Psy uniosły głowy i odpowiedziały mu spojrzeniem pełnym bezgranicznej wierności.

II “Rozwiała się jako mgła i nie odnalazł jej nikt…”

– List z QUARENDON PRESS, proszę pana – powiedział Higgins podchodząc do stołu, przy którym siedział jego chlebodawca.

Joe wziął do ręki wielką, ciężką kopertę i odruchowo zważył ją na dłoni.

– Dziękuję.

Higgins skłonił głowę, wyprostował się i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał się z ręką na klamce.

– Czy będzie pan jadł lunch w domu?

– Tak. Będę pisał do wieczora, jeżeli nic mi nie przeszkodzi.

– Czy mam odpowiadać, że nie ma pana w domu, jeżeli ktoś zadzwoni?

– Tak. Z wyjątkiem panny Beacon, oczywiście.

– Oczywiście, proszę pana.

Drzwi zamknęły się cicho. Joe otworzył kopertę. Wewnątrz znajdował się duży, barwny folder z doczepioną spinaczem podłużną wąską, białą kopertą, w której lewym rogu widniał maleńki zielony nadruk:

QUARENDON PRESS

MELWIN QUARENDON,

PREZYDENT

Joe odłożył folder i otworzył kopertę.

“Drogi Mr. Alex,

Za dwa tygodnie ukaże się nakładem nasiej firmy nowa książka Pańskiej koleżanki Amandy]udd. W chwili ukończenia druku liczba egzemplarzy jej książek wydanych przez QUAREN DON PRESS osiągnie pięć milionów.

Chcielibyśmy uczcić ten “jubileusz” w sposób być może trochę niecodzienny, ale moim skromnym zdaniem, najstosowniejszy, zważywszy specyfikę naszego wydawnictwa. Nie wyobrażam sobie, aby pośród gości Zebranych podczas tej małej uroczystości mogło zabraknąć człowieka będącego od lat jednym z, filarów, na których wspiera się przyjazne Zainteresowanie czytelników powieści kryminalnych naszą firmą. Nie chcę rozpisywać się o szczegółach, gdyż Znajdzie je Pan w załączonym folderze wraz z absolutnie autentycznym zapisem jednego z kronikarzy hrabstwa Devon.

O tym wszystkim i o paru innych sprawach, które rozważam obecnie, chciałbym bardzo z, Panem porozmawiać i jeśli znajdzie Pan dla mnie nieco czasu, będę zaszczycony mogąc zjeść z Panem lunch któregoś z najbliższych dni. Byłoby mi także miło, gdy by udał się Pan wraz ze mną do zamku, gdzie pani Amanda Judd będzie nas już oczekiwała, gdyż to jej, oczywiście, przypadnie rola gospodyni podczas tego spotkania…”

Alex przesunął oczyma po kilku następnych zdaniach zawierających zwykłe uprzejmości i odłożywszy list sięgnął po folder.

Spojrzał na okładkę, którą stanowiły dwa barwne, leżące jedno nad drugim zdjęcia tego samego kamiennego zameczku. W słońcu lśniły niemal czarne, wyciosane z ogromnych głazów ściany, wąska ostrołukowa brama i szczeliny okien. Zamek połączony był z lądem niskim, skalistym półwyspem, a z dala na widnokręgu widać było morze podchodzące ku ostrym, poszarpanym zboczom cypla, którego powierzchnię mury zamku opasywały niemal w całości.

Dlaczego dali dwa jednakowe zdjęcia na tej okładce? – pomyślał odruchowo Joe i nagle zrozumiał. Druga fotografia była pozornie taka sama: przedstawiała zamek z tej samej strony, o tej samej porze dnia i roku. A przecież wszystko było zupełnie inne. Zamek nie stał na stałym lądzie. Półwysep zniknął, część skały zniknęła, a czarne mury i wieża wznosiły się na wysepce, otoczonej z wszystkich stron morzem.

Joe patrzył przez chwilę, zastanawiając się, czy chodzi o zwykły fotomontaż, czy o jakiś dowcip, którego sens powinien pojąć po przeczytaniu folderu. Nagle zrozumiał i pochylił się z zaciekawieniem nad okładką. Oba zdjęcia były prawdziwe, zrobione w pewnym odstępie czasu, podczas największego przypływu i największego odpływu.

Otworzył folder.

“Amanda Judd i QUARENDON PRESS mają zaszczyt Zaprosić Pana w dniu…”

Przewrócił kartkę. Stronę trzecią folderu zajmowała wielka fotografia kamiennej komnaty. Pomiędzy dwiema lśniącymi, bogatymi zbrojami, najwyraźniej z okresu wczesnego Renesansu, stała okuta, gotycka skrzynia. Środek komnaty zajmował ogromny stół, ciągnący się niemal przez całą jej długość ku dwu wąskim szczelinom strzelnic, przez które wpadało jaskrawe dzienne światło. Na przeciwległej ścianie wisiały dwie długie półki z grubego, poczerniałego dębu, wypełnione książkami w pergaminowych oprawach. Kilka wielkich tomów było przykutych do półek łańcuchami, najwyraźniej tak długimi, by można było księgi położyć na stole otoczonym drewnianymi ciężkimi ławami. W rogu fotografii dostrzec można było zarys obramowania i ciemną wnękę kamiennego kominka.

Pod zdjęciem biegł napis:

Wielka komnata zamkowa, zachowana w niezmienionym kształcie od czasu wybudowania zamku w XIII wieku. Tu, jak mówi tradycja, rycerz bernard De Vere przyjmował ucztą króla Ryszarda II, gdy ów monarcha objeżdżał granice swego królestwa.

Na czwartej stronie nie było żadnego zdjęcia. Zajmował ją gęsty, naśladujący siedemnastowieczne ręczne pisma, tekst pod nagłówkiem:

RZECZ O GWAŁTOWNEJ ŚMIERCI

SIR EDWARDA DE VERE

I JEGO MAŁŻONKI, NADOBNEJ LADY EWY

«W czasie, gdy zbliżała się ostateczna rozprawa między armią króla Karola a wojskami lorda Protektora, sir Edward De Vere pożegnał Ewę, swą młodą, świeżo poślubioną małżonkę i wierny przysiędze, zebrawszy wszystkich swych ludzi mogących dosiąść konia, ruszył w pomoc królowi, pozostawiając zamek niemal bez obrony. Ufał jednak, że nic złego spotkać nie może tych, których pozostawia, gdyż miejsce to sama Natura uczyniła tak warownym, że choćby załogę jego stanowiły jeno niewiasty i starcy, trzeba byłoby wielkich sił i długiego czasu, by je zdobyć. Zamek jego, zwany Zębem Wilka (pewnie z przyczyny wyglądu swego, jako że wieża jego jak kieł wilczy sterczy pośród morza), połączony jest groblą kamienną z brzegiem Hrabstwa Devon, wszelako nie zawsze, jeno godzin kilka dnia każdego, gdyż kryją ją przypływy morza, a wówczas nikt do zamku nie dotrze, choćby miał wiele łodzi i okrętów. Ostre, zjeżone skały, pośród których morze kipi i wre, nawet w najspokojniejszy, bezwietrzny dzień letni, nie pozwolą tam dotrzeć żadnemu żywemu stworzeniu, prócz ptactwa wodnego nie dbającego o takie przeszkody. Wszelako zamek, leżący z dala od miast i dróg bitych, między morzem a rozległym pustkowiem, bezpieczny był od band wałęsających się pośród żyźniejszych, wróżących większy łup okolic.