Выбрать главу

– Dokąd się potoczy? – westchnął Parker. – Zapukaj do Kedge’a i powiedz mu, że czekam na niego w bibliotece. Bliskość umarłej zrobi na nim wrażenie.

Joe bez słowa skinął głową. Wyszli, zamykając cicho drzwi za sobą. Alex wskazał sąsiedni pokój i ruchem ręki przynaglił przyjaciela. Parker oddalił się szybko na palcach. Gruby chodnik tłumił jego kroki. Joe odczekał jeszcze chwilę i zapukał lekko.

– Kto tam? – zapytał Kedge półgłosem przez drzwi.

– Alex.

Drzwi uchyliły się. Kedge był nadal w wieczorowym stroju.

Najwyraźniej nie spał ani chwili.

– Co się stało? – zapytał przestraszonym głosem.

– Beniamin Parker chce mówić z tobą. Przesłuchuje tu wszystkich przed przyjazdem policji z hrabstwa. Chodzi o to, żeby osoby, które nie mają nic wspólnego z… no wiesz z czym… mogły odjechać jak najprędzej.

– Za chwilę tam będę… – Kedge zawahał się, ale po sekundzie namysłu cofnął się i zamknął drzwi. Joe ruszył krużgankiem, doszedł do końca korytarza i skręcił w prawo.

Zatrzymał się przed drzwiami doktora Harcrofta, zapukał cicho i wszedł.

Kiedy wyszedł stamtąd po dziesięciu minutach, na korytarzu nadal panowała cisza. Ruszył w prawo i zajrzał do sali bibliotecznej. Była pusta. Parker najprawdopodobniej rozprawił się z nieszczęsnym Kedge’m i był teraz u Dorothy.

Joe ruszył w kierunku drzwi pokoju pana Quarendona, kiedy otworzyły się one i ukazał się w nich pulchny wydawca we własnej osobie. Na widok Alexa uniósł gwałtownie ręce, później cofnął się do pokoju przyzywając go do siebie.

Zdumiony Joe wszedł. Pan Quarendon stał z uniesioną ręką, zwrócony ku obu swoim psom, które uniosły się na widok wchodzącego.

– Leżeć! – powiedział cicho i dobitnie.

Położyły się i znieruchomiały, ale oczy ich wpatrzone były w twarz nowo przybyłego.

– Niech pan siada, błagam! – pan Quarendon wskazał Alexowi krzesło. – Proszę sobie wyobrazić, że wyszedłem, żeby zapukać do pana! Co za zbieg okoliczności!

– Tym większy – powiedział spokojnie Joe – że ja także szedłem właśnie do pana.

– Doprawdy? – Pan Quarendon uniósł brwi i zamilkł nagle. Później znów ożywił się – Czy już panowie ustaliliście, kto…?

– Nie.

Joe potrząsnął przecząco głową.

– Nie ustaliliśmy, ale mamy rozmaite mniej lub bardziej prawdopodobne teoryjki, z których jedna zapewne okaże się prawdziwa. Co nie oznacza, że śledztwo nie może być drobiazgowe i ciągnąć się bardzo długo. Wiem, że to będzie nieprzyjemne dla osób niewinnych, tym bardziej, że prasa rzuci się pewnie na to zdarzenie jak sfora wilków. Same nasze nazwiska wystarczą, żeby dodać temu wszystkiemu ponurego blasku… Żal mi pańskiego przyjaciela sir Harolda Edingtona. Chciał pan ozdobić nasze skromne zebranie obecnością ministra, tymczasem nieszczęśnik będzie musiał długo znosić widok własnej twarzy na pierwszych stronach wszystkich brukowych pism Wielkiej Brytanii. Nie mówiąc już o grzebaniu się w jego życiu prywatnym, obyczajach, słabostkach i tak dalej. Właśnie dlatego chciałem teraz odwiedzić pana. Powinienem był zapukać do niego, ale prawie go nie znam. A istnieje pewne pytanie, które powinienem mu zadać.

– Pytanie?! Nie przypuszcza pan chyba…

– Nie wolno mi niczego przypuszczać. Tam, gdzie w grę wchodzi morderstwo, trzeba wiedzieć. Ale oczywiście, śledztwo musi dążyć do likwidowania wszelkich niejasności…

– Niejasności? A cóż niejasnego…? Joe uniósł rękę i powstrzymał go.

– Może to głupstwo… – powiedział z lekkim wahaniem – ale wczoraj rano, po przyjeździe, doznałem wrażenia, że sir Harold jest albo czymś bardzo przejęty, albo znajduje się pod naciskiem jakiejś myśli, która wytrąciła go z równowagi. Kiedy mijaliśmy się w furcie zamku, gdy wyprowadzał pan na spacer swoje psy, sir Harold sprawiał wrażenie człowieka znajdującego się w transie… Oczywiście, mogę się mylić. Być może sir Harold wygląda tak czasami bez żadnej przyczyny, albo po prostu jest przepracowany? A może wstał zbyt wcześnie lub nie znosi podróży powietrznej? Znam bardzo odważnych ludzi, którzy przeżywają ciężko każdą podróż samolotem. Z helikopterem może być podobnie… W każdym razie dręczy mnie to pytanie. Zna go pan od wielu lat i jest pan jego przyjacielem. Czy według pana zachowanie jego wczoraj rano było najzupełniej normalne?

– Jestem pewien, że… – zaczął pan Quarendon i znowu zamilkł. Przez chwilę siedział wpatrując się w Alexa. Później poruszył się niespokojnie. Psy zwróciły oczy ku niemu.

Alex także milczał.

– Czy może mi pan dać słowo, że to co powiem, nigdy nie zostanie powtórzone żadnemu człowiekowi? – Pan Quarendon pochylił się do przodu.

Alex rozłożył bezradnie ręce.

– Kilka godzin temu zamordowano tu młodą kobietę, pańską byłą sekretarkę i prowadzimy śledztwo w tej sprawie. Jakże może mnie pan prosić, abym zobowiązywał się do milczenia nie wiedząc nawet, co pan chce powiedzieć?

– Ja mogę z kolei dać panu słowo, że to, co powiem, nie dotyczy… – zawahał się – nie dotyczy tego morderstwa.

– A czy dotyczy innego morderstwa? Pan Quarendon nie odpowiedział.

Alex czekał.

– To bardzo trudne… – powiedział wreszcie ochrypłym szeptem pan Quarendon.

– Może pomogę panu – Joe nie spuszczał z niego oczu. – Grace Mapleton była bardzo piękną kobietą.

Pulchny wydawca drgnął gwałtownie.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

– Bardzo piękną i bardzo niebezpieczną, tak niebezpieczną, że być może niejeden ucieszy się przeczytawszy w jutrzejszych dziennikach, że osoba o tym imieniu i nazwisku została zamordowana.

– Tak pan sądzi?

Joe przytaknął ruchem głowy.

– Pytanie brzmi bardzo prosto, panie Quarendon: czy wiadomość ta ucieszyła pana i pańskiego przyjaciela, sir Harolda? A może tylko jednego z was?

– A dlaczego miałaby nas ucieszyć?

– Ponieważ Grace Mapleton była niebezpieczną i bezwzględną szantażystką.

– Skąd pan wie? Czyżby pan także…?

Quarendon urwał.

– Och nie – powiedział Alex leniwie, czując nie wiadomo dlaczego, że nie mówi całej prawdy. – To nie moje osobiste doświadczenie. Nazwijmy to umownie “wiadomością zdobytą w śledztwie”.

– Boże! – powiedział Quarendon. – Co robić? Joe spojrzał na zegarek.

– Za kilkadziesiąt minut, jeśli nie za chwilę, wejdzie tu wielka ekipa policyjna, pełna gorliwych, natarczywych funkcjonariuszy… ponieważ morderca nie został schwytany, ani nawet nie znamy jego nazwiska, rozpoczną drobiazgowe grzebanie w życiu wszystkich tu dziś obecnych. Ani komisarz Parker, ani tym bardziej ja, nie będziemy mogli się temu przeciwstawić, bo śledztwo rządzi się swymi prawami nie zważając na majątek ani stanowisko osób podejrzanych… a przyzna pan, że nawet w tej chwili mówi pan do mnie jak człowiek, który ma coś na sumieniu. Nie mogę panu przyrzec, że nie powtórzę nikomu tego, co mógłby mi pan powiedzieć, ponieważ nie mówi mi pan prawdy. Mogę przyrzec jedynie, że jeśli powie mi pan całą prawdę, a nie będzie ona związana z zabójstwem Grace Mapleton, zachowam ją dla siebie, jeśli to będzie możliwe. To wszystko. Mam dwie minuty czasu i jeśli nie zechce pan powiedzieć mi tego, co pan kryje przede mną, pozostawię pana i pańskiego przyjaciela z waszymi problemami. A ponieważ znam pana od wielu lat i łączą nas dobre i przyjazne stosunki, będzie mi bardzo przykro, bo chcę wam obu oszczędzić kłopotów.

Pan Quarendon nie odpowiedział. Po chwili Joe spojrzał na zegarek.

– Dobrze – powiedział cicho wydawca. – Powiem panu. Ale muszę pana uprzedzić, że w grę wchodzi szczęście dwóch rodzin i los dwóch przyzwoitych ludzi.

– Więc pan także… – szepnął Alex i pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Nie! – zaprzeczył gwałtownie pan Quarendon. – Przed wielu laty przysiągłem sobie, że nigdy żadna sekretarka, pokojówka… Mój Boże, wie pan, o co mi chodzi. Żaden mężczyzna nie jest święty, ale nie wolno na nic pozwalać sobie w pracy ani w domu… To zawsze jest groźne i często źle się kończy… Dlatego nie o mnie tu chodzi. Powiem panu, powiem panu wszystko i niech mnie pan ratuje, mnie i sir Harolda! Mam córkę, a jej mąż jest młodym, świetnie zapowiadającym się członkiem Izby Gmin… mają dwoje dzieci… A moja córka jest bardzo zazdrosna i gdyby przeczytała na przykład w gazecie, że mąż ją zdradza, myślę, że oznaczałoby to koniec jej małżeństwa. Jest bardzo dumna. Dla niego także byłby to koniec kariery. Publiczny skandal to ostatnia rzecz, którą darowałaby mu Partia Konserwatywna! Sir Harold jest moim najbliższym przyjacielem, często odwiedzał mnie w wydawnictwie i razem szliśmy na lunch do klubu… A ten piękny szatan w spódnicy siedział w pokoju, przez który musiał przejść każdy, kto chciał się do mnie dostać… – Odetchnął głęboko i grzbietem dłoni otarł pot z czoła. – Sir Harold jest człowiekiem żonatym, ma troje dzieci i tyleż wnuków. Pamięta pan aferę Profumo? Taka właśnie dziewczyna zniszczyła kompletnie bardzo zdolnego i skądinąd uczciwego człowieka, członka rządu… Nie wspominam nawet o jego rodzinie i wstydzie, który spłynąłby na nią z tych koszmarnych brukowców, drukowanych w milionach egzemplarzy… – Znowu odetchnął głęboko. – Może pan spytać, jak się o tym dowiedziałem. Zięć przyszedł do mnie i powiedział mi. Byłem jedynym człowiekiem, któremu mógł zaufać. Bał się mówić o tym z własnym ojcem. Wtedy zwierzyłam się Haroldowi, szukając jego rady. I okazało się, że jest w takiej samej sytuacji!… Ta kobieta była demonem. Zimnym, racjonalnym demonem, obdarowanym przez Naturę umiejętnością nieuchronnego zdobywania mężczyzn. W obu wypadkach było to samo: wyuzdane fotografie: ona i ofiara w pozach nie pozwalających na żadne wątpliwości… Mój głupi zięć zadzwonił nawet kilka razy do niej, do mego biura i oczywiście nagrała te rozmowy… W obu wypadkach postąpiła tak samo: żądała pieniędzy, co miesiąc, nie za wiele, ale i nie mało… tyle, ile ofiara na pewno była w stanie zdobyć bez większego kłopotu. Ale w każdej chwili coś się mogło stać, ktoś mógł znaleźć te kasety i klisze, mogła przejść do generalnej ofensywy, mogła w rzeczywistości zrobić, co zechce. Miała ich przecież w ręku. Powiem teraz coś, co może panu wydać się zabawne. Wymyśliłem własną powieść kryminalną, mister Alex. Kupiłem zamek Wilczy Ząb, sprowadziłem tu pod pretekstem tego jubileuszu Amandę Judd z mężem i Grace, która na szczęście nie była już od dwóch lat moją sekretarką, bo sama odeszła i pozostaliśmy w dobrych stosunkach. Nie miałem przecież pojęcia o jej procederze. Zaprosiłem gości i stworzyłem ten konkurs. Harold i ja mieliśmy się tu pozbyć tej jadowitej kobry. Pomysł mój był prosty: Drugiego dnia pobytu miałem ją poprosić, aby weszła z nami na wieżę i zrobiła mi wspólne zdjęcie z Haroldem. A wtedy on miał strzelić jej w twarz z pistoletu gazowego obezwładniającym nabojem, ja zarzuciłbym jej na szyję aparat fotograficzny i razem przerzucilibyśmy ją przez obramowanie do morza, oczywiście nie od strony lądu, ale pełnego morza, gdzie nikt by tego nie dostrzegł. Gdyby była jakaś łódź w pobliżu, poczekalibyśmy. Później zbieglibyśmy wołając, że Grace chciała nas sfotografować, weszła na obramowanie, potknęła się i runęła. I nikt, ani pan, ani pana przyjaciel Parker, nie pomyślałby nawet, że dwaj tak szacowni i niemłodzi ludzie mogliby razem zamordować miłą, młodą kobietę, o której dopóki żyła nikt nie wiedział niczego złego. Byliśmy absolutnie pewni swego. Nie miałem wyrzutów sumienia. Szantażysta jest najplugawszym ze stworzeń. Ale Harolda przerażał sam czyn.