Выбрать главу

Wyszli. Parker zamknął pokój i wsunął klucz do kieszeni. Usiedli naprzeciw siebie przy wielkim stole w bibliotece.

Koniec… powiedział Joe zmęczonym głosem. – Koło zamknęło się. Nie masz już kogo przesłuchiwać, Ben… Może na dole jest jeszcze trochę ciepłej kawy w tych termosach? Zejdźmy.

Ruszyli w milczeniu po schodach i weszli do jadalni. Światła płonęły nadal. Śmierć odmierzała kosą powoli płynący czas.

Kawa w termosach była nadal gorąca. Joe nalał i podał filiżankę przyjacielowi.

Usiedli.

Powiedziałeś, że nie ma już kogo przesłuchiwać? – powiedział Parker pomiędzy dwoma łykami czarnego jak smoła napoju.

– Tak.

– Zapomniałeś o jednej osobie,

– O kim?

– O sobie.

– O mnie?

Parker bez słowa skinął głową, wypił jeszcze jeden łyk i odstawił pustą filiżankę.

– O czym rozmawiałeś z Harcroftem po tym, gdy wysłałeś mnie naiwnego na rozmowę z panem Kedge, a później do lektury notesu Dorothy Ormsby?

– Powiedziałem ci już…

– Kłamiesz, Joe. Powiedz mi prawdę. Przecież rozmawiamy bez świadków.

– To właśnie przyszło mi w tej sekundzie do głowy – Alex uśmiechnął się lekko – Co powiedziałem Harcroftowi?…

– Tak, powiedz mi całą prawdę.

Parker pochylił się ku niemu nad stolikiem.

Alex westchnął ze znużeniem.

– Powiedziałem mu, że wiem, kto zabił Grace Mapleton.

– Czy powiedziałeś kto?

– Chcesz znać całą prawdę?

– Całą.

– Powiedziałem mu, że pani Wardell nie żyje i zostawiła list.

– To wszystko? Joe potrząsnął głową.

– Powiedziałem, że… być może w pewnych okolicznościach udałoby się zachować tajemnicę… nie wyjawiać nazwiska zabójcy, gdyby…

– Dokończ to zdanie.

– Nie mogę, bo nie dokończyłem go mówiąc do Harcrofta.

– A potem co?

– Potem wyszedłem i zostawiłem go samego.

– I to wszystko?

– To wszystko.

– Rozumiem… – Parker przymknął oczy – oszukałeś mnie, Joe.

– Nie rozumiem? – Joe spojrzał na niego ze zdumieniem, które człowiekowi mniej przenikliwemu niż Parker, wydałoby się z pewnością prawdziwe.

– A później, kiedy biegliśmy za Tylerem po tych kręconych schodach, potknąłeś się biegnąc przede mną i zatarasowałeś na chwilę przejście. Gdybyś się nie potknął, nie zdążyłby otworzyć tej klapy i schwytalibyśmy go.

– Tak, to naprawdę pechowy zbieg okoliczności… – Alex potrząsnął markotnie głową – Po prostu, nie mogę sobie tego darować…

– Joe, przez cały czas drwisz ze mnie. Dlaczego to zrobiłeś?

– Lekarz może umrzeć, zabity przez szaloną staruszkę, która poczęstowała go cyjankiem potasu po zabiciu młodej dziewczyny udającej Białą Damę. Lekarzom zdarzają się różne rzeczy. Giną zarażeni przez chorych, zabici przez szaleńców i może im się przydarzyć sto innych rzeczy… z których żadna nie staje się łupem gazet i nie niszczy życia żony i synów, którzy mogliby zatonąć w błocie brukowej prasy… a co najważniejsze nie mogących zachować nawet dobrego wspomnienia po mężu i ojcu. Kim innym jest ojciec, który ginie z ręki obłąkanej pacjentki, a kim innym ojciec-morderca skazany za zabicie szantażystki… i to jakiej… i w jakich okolicznościach!

– Ale…

– Ale słuchaj dalej, Ben. Harcroft otrzymałby wieloletni wyrok i wyszedłby jako stary złamany człowiek, wzgardzony przez żonę i dzieci, i pozbawiony prawa wykonywania zawodu. Nie chciał tego! Kiedy uzyskał ode mnie cień nadziei, że nie zatonie w tym bagnie, podjął jedyną decyzję, którą mógł podjąć… A Frank Tyler? Czy nie pomyślałeś o tym, co się z nią stanie?

– Z kim?

– Z Amandą Judd, człowieku!

– Musi to jakoś znieść…

– Nie poznaję cię, Ben. Zawsze byłeś wrażliwym, mądrym człowiekiem, a w tej chwili powiadasz: Musi to jakoś gnieść… A dlaczego musi?

– Jak to?

– A gdyby Frank Tyler pośliznął się na dachu tej wieży i wypadł?

– I cóżby z tego wynikło?

– Bardzo wiele, pod warunkiem, że zechcesz mnie wysłuchać.

– Słucham cię, Joe, chociaż…

– Chociaż nie pozwoliłem, żebyś zakuł Harcrofta w kajdany i unieszczęśliwił na całe życie jego żonę i dwóch chłopców, a jemu samemu zgotował los gorszy niż sama śmierć! Czy za to chcesz mnie winić? I za to, że gdyby Tyler potknął się na śliskim dachu wieży i runął w dół przez obramowanie, uratowalibyśmy los biednej Amandy Judd. Może ona nie uwierzy w przypadek, bo jest bystra i przenikliwa… Ale w każdym razie, nie dowie się, kim naprawdę był człowiek, którego kochała i to da jej wrócić do normalnego życia.

– Ale nawet gdybym chciał tego wszystkiego dokonać, Joe, wszystko to jest niemożliwe w świetle tego, co się stało.

– A co się stało? Grace, Frank, doktor i pani Wardell nie żyją! Nie pozostał przy życiu ani jeden z bohaterów tej tragedii. Nie proszę cię, żebyś krył czyjąkolwiek winę. Wystarczy, jeśli śledztwo potwierdzi, że ostatnia osoba, która widziała Grace, czyli pani Bramley, zabiła tę biedną dziewczynę, ogarnięta manią wyzwolenia Ewy De Vere. Pisała przecież o tym w swych książkach! Mało tego, zostawiła list będący najlepszym dowodem tego, co zamierza uczynić! A że w przypływie szaleństwa zabiła także lekarza, który przeszkadzał jej, być może, popełnić samobójstwo, to także jest niezaprzeczalne. Siedzą tam oboje w jej pokoju, zabici tą samą trucizną… Bramley-Wardell nie pozostawiła na świecie nikogo… Jej historia będzie zamknięta… A jeśli stwierdzi się, że ona zabiła, nikt nie dowie się, że Frank Tyler był mózgiem tego morderstwa, a Grace Mapleton czymś więcej niż nieszczęsną, śliczną sekretarką znanej pisarki… Sprawa zgaśnie i nie pozostanie żaden ślad.

Parker rozłożył ręce.

– To prawda, że nie pozostał nikt, kogo możnaby ukarać, więc rola policji będzie polegała na zamknięciu tej smutnej sprawy, ale wiesz przecież, Joe, że pani Bramley nie mogła zabić Grace! Więc, jak możemy pomóc tym wszystkim ludziom?

– Daj mi klucz… – Joe wskazał palce w górę – ja to zrobię…

– Co? – Parker nie zrozumiał.

– Wyrwę ten miecz z jej piersi i cisnę go na podłogę tak, jak zrobiłby uciekający morderca…

Zamilkł. Parker przymknął oczy. Przez długą chwilę milczeli obaj. Wreszcie komisarz poruszył się.

– Wszystko jest straszliwie nieformalne… – powiedział cicho – a nawet sprzeczne z regulaminem służby. Ale oni wszyscy nie żyją, a bez nich nie wyobrażam sobie, jak moglibyśmy udowodnić, że sprawy przebiegły w tak niewiarygodny i niesamowity sposób… No i ci ludzie… ta żona i dzieci. I ta biedna Amandą Judd… Policjant we mnie krzyczy wielkim głosem o zatajeniu prawdy w śledztwie, ale człowiek we mnie, zatyka mu usta. Wszyscy winni są już ukarani… ostatecznie i bez prawa apelacji. A żywym oszczędzimy cierpień, wstydu i upokorzeń – sięgnął do kieszeni i podał Alexowi klucz. – To od mojego pokoju. Tamten jest w szufladzie.

Joe skinął głową i zerwał się biorąc klucz. Po chwili drzwi zamknęły się za nim.

Przez pewien czas Parker siedział nieruchomo, później przeciągnął ręką po czole, wstał i podszedł do termosów z kawą. Niespodziewanie uśmiechnął się.

– Starzeję się… – mruknął – ale chyba mam słuszność… – Znowu uśmiechnął się. Wypełniała go świadomość odniesionego zwycięstwa, którego znaczenia nie umiał dobrze pojąć.

Drzwi otworzyły się i wszedł Joe. Był blady i usta miał zaciśnięte.

Bez słowa skinął głową i podał Parkerowi klucz, który komisarz schował na powrót do kieszeni.

Nagle usłyszeli z dala donośne, powtarzające się uderzenia.

– Cóż to jest?

– Kołatka przy furcie… Ruszyli korytarzem ku bramie.

– Otwieramy! – zawołał Parker.

Stanęli przy obu kołowrotach i nacisnęli grube uchwyty. Krata drgnęła i zaczęła wolno wędrować w górę.

***