Już w samolocie unosiły mi się kąciki ust, gdy podsłuchałam niechcący siedzącą za mną rodzinę (nie moją bynajmniej). Przez całą drogę wpatrywali się w wyświetlaną na ekranikach mapkę i anglometryczne dane lotu, i przekładali je "na swoje" w taki sposób, że -70F było dla nich -70cioma Faradajami!!, co według ich prostego przelicznika oznaczało -35stC (naprawdę jest to około – 56stC) *, a szybkość 600mph przeliczyli podobnie na 1200km/h (a nie był to wcale Concorde;) W takich okolicznościach już nie dziwiłam się, że trasę do państwa wiecznego słońca wyznaczyli oni samolotowi przez Izrael, Irak czy też Bernambuko.
* – zagadka – przy jakiej wartosci F=1/2C, a przy jakiej F=C?
4,5 godziny lotu skończyło się szczęśliwym lądowaniem. Zmiana strefy czasowej +1godz oraz klimatycznej +XXstC. Po otwarciu drzwi samolotu uderzył wszystkich zapach roztapiającego się asfaltu i spalin. 32stC, ani jednej chmurki na niebie, ludność tubylcza bazaltowo ciemna. Bazalt i spaliny samochodowe będą towarzyszyły nam przez całą wizytę w owym kraju. Powód tego jest prosty – z bazaltu (kamienia) wykonana jest większość pamiątek, które wpycha się prawie na siłę turystom, a litr paliwa kosztuje tam… 31groszy! Raj dla automobilistów i… Rosjan (ale o tych napiszę później).
Piszę tę notkę, by rozpisać się przed czekającą mnie maturą. Nawet nie zamierzam zerkać w komentarze, a już na pewno się nimi przejmować. Ot, po nabraniu dystansu do całej tej wycieczki, chcę przelać na ekran kilka wspomnień. Poza tym może to być praktyczny przewodnik dla podróżnych, bo te przewodniki, które można kupić w ksiągarniach nie do końca się sprawdzają. Weźmy na przykład piasek…
Piasek jest wszędzie. Wydaje się, że prędzej zabraknie tam tlenu, niż piasku. Przysparza on problemów nie tylko oczom, ustom, gardłu, płucom, ale przede wszystkim sprzętowi foto, który zaciera się przez dostające się w różne mechanizmy piasek. Mój aparat przypłacił tę wycieczkę zatarciem się wysuwanego obiektywu i odpryskiem na soczewce obiektywu. Niesamowite natężenie światła dało się we znaki autofocusowi, a temperatura bateriom (które nawet alkaliczne wytrzymują co najwyżej 30% czasu działania w Polsce). Duracell wkłada więcej energii w reklamę niż w baterie. Osobiście polecam kilka zmian akumulatorków, bo według prawa Murphi'ego, baterie padają w najbardziej fotogenicznych miejscach:(
Fotogeniczne miejsca.
Jednym z takich miejsc był Meczet do którego muzułmańscy wierni wchodzą po odstaniu długiej kolejki, okładani od czasu do czasu przez pilnującą porządku policję. Policja okłada ich, gdy oni podnoszą zbyt głośne larum, że muszą stać w niekończącej się kolejce, a turyści za jedyne 18PLN idą innym wejściem, profanując ich święte miejsce w świętym dla nich miesiącu – Ramadanie. Młodzi wyznawcy Islamu odbijają sobie kolejkowe poniżenia ostentacyjnym nabijaniem się z turystek, które potraktowały meczet jak wybieg dla modelek, i chcąc wejść tam z odkrytymi ramionami lub kolanami, muszą przywdziać zielone pelerynki w których wyglądają jak Marsjanki. Każdy turysta jest tam dla nich taką atrakcją, że młodzi wyznawcy Allacha więcej zdjęć robi sobie z "niewiernym", niż świątyni. Sama się załapałam na kilka fotek, chcąc oczywiście za możliwość wykonania ich sobie… bakszysz;›
BAKSZYSZ – jałmużna, zapłata, napiwek, łapówka.
Bakszysz będzie słowem najczęściej wypowiadanym przez mieszkańców najbiedniejszych regionów owego państwa. Bakszyszu będą domagać się wszyscy! Dzieci będą wyciągać swoje brudne rączki z prawdziwej biedy. Uliczni przewodnicy za to, że przeprowadzą nas wzdłuż ulicy, którą i tak sami byśmy przeszli. I że zwrócą nam naszą uwagę na to, na co i tak byśmy spojrzeli. Policjanci będą wyciągać rękę po bakszysz (i to liczony w euro lub dolarach!) za eskortowanie nas przez niby niebezpieczną ulicę, za odganianie od nas innych "przewodników" i żebrzących dzieci. Właściciele Camel-Taxi będą głośno i natarczywie domagać się bakszyszu za skierowanie obiektywu kamery lub aparatu na ich wielbląda. Dzieciom wystarczy cukierek lub banknot stanowiący równowartość 0,12zł. Przewodnikowi równowartość ok. 1,5zł, ale policjant będzie się krzywił, że jego tak naprawdę przeszkadzające nam nieodstępowanie nas przez 15minut wynagrodziliśmy tylko 1dolarem lub 1euro! Zarabia się tam co najwyżej 50$ miesięcznie, emerytury dostaje około 30$, więc nie dziwi fakt, że każda wyciągnięta ręka czegoś się domaga. Wrażliwym trudno jest przejść przez taką ulicę, gdzie w jednej kałuży bawią się dzieci, kałużę dalej kobieta myje naczynia, a trzecia kałuża jest z krwi, bo właśnie w niej rzeźnik obdziera ze skóry jakieś zwierzę (a może turystę – nie patrzyłam, bo mdleję na takie widoki).
Prawdziwą wartość pieniądza poznaje się wtedy, gdy widzi się walkę starych jak nasze babcie kobiet o płaski jak naleśnik chleb, który raz dziennie sprzedają z okratowanej jak bank piekarni za 0,03PLN za sztukę. Tak, 3grosze polskie! W Polsce prawie nikt nie czeka przy kasie na takie drobiazgi lub ich krotność, gdy kasjer wydłubuje z szufladek klepaczki, a tu za każdy taki pieniążek jest chleb. Jest życie dla rodziny. Plan wycieczki nie zakladał takich "atrakcji", ale Weronika i jej paczka lubi być nieplanowana. Pewnie byłam nieplanowanym dzieckiem i tak mi już zostało…
ŚWIĘTE KROWY.
Indie? Nie, nie Indie. To turysta jest świętą krową. To każdy jego dolar lub euro powoduje, że na każdym rogu ulicy znajduje się posterunek Tourist Police, by każdy mógł czuć się bezpiecznie i żadnemu tubylcowi nawet nie zaświtało pod turbanem, by chcieć zrobić białym coś złego. Tylko czy ja naprawdę mogę uchodzić za "białą"? Dopiero niedawno dowiedziałam się, że mam greckie korzenie (pradziadka) i to po nim odziedziczyłam swoją urodę. A dobrze opalona Greczynka już nie rzuca się tak w oczy, jak blada polska blondynka. LA, LA, LA – brzmiące jak nucenie piosenki, a oznaczające w ich języku "NIE, NIE, NIE" od razu zasiewało niepewność w Arabach, co chwilę nawołujących mnie do swych sklepów. Tak więc woleli zaczepić kogoś idącego za mna słowami "Zdrastwoj, zachoditie do mienia, smatrijtie, pakupujtie". Rosjanie popsuli tam wszystko, od zwyczajów, przez kulturę po religię. Nawet święte kiedyś piątki przestały być dniami wolnymi od pracy, skoro Putina rodacy mają do wydania także i w piątki swoje mafijno- nowobogackie dolary.
Drogi i kierowcy.
To jest właśnie fenomenalne! Tylko około 20% kierowców poruszających się w tym państwie samochodami po drogach włącza w nocy światła! W stolicy tego państwa odsetek zaświeconych sięga co najwyżej 50-60%. Wiozący nas taksówkarz zapytany, czemu nie włącza świateł odpowiada ze spokojem "a po co, znam drogę". Drugi na to samo pytanie odpowiada "bo mam dobry wzrok i nie muszę". Przy takim ich nastawieniu do spraw kierowania pojazdami mechanicznymi, nie ździwił nas więc fakt, że kierowca autobusu wiozący turystów ścina każdy zakręt tak, by w razie czego nie przeżyć zderzenia z kimś jadącym z przeciwka. Zakręt w lewo w ciasnym kanionie, bierze lewym pasem tak, jakby przed nim zmówił modlitwę i oddał swoje życie w ręce Allacha. Pewnie myśli, że w razie zderzenia i śmierci, czeka go niebo i kilkadziesiąt wiecznych dziewic, skoro uśmiercił tylu "niewiernych" w MotoDżihadzie. Szanse na zderzenie są może niewielkie, bo na całej 100kilometrowej trasie mijało nas ok. 20-30 samochodów, ale zawsze istnieją. Tak więc parafrazując słowa, że żołnierz strzela, a pan Bóg kule nosi, tam kierowca kieruje, a Allach usuwa z drogi ewentualne przeszkody. Ktoś we wrześniu 2001 chyba w podobny sposób chciał przelecieć się nad Manhattanem, ale widać bliźniacze wieże nie ustąpiły miejsca, bo to nie były góry, które wędrują do Mahometa, gdy temu nie chce się przywędrować do nich.
Gdy tylko wróciliśmy do Boland (jak nazywają tam Polskę), nasze swojskie korki wydały się nam czymś wspaniałym. Tu przynajmniej znane są zasady, wszystko stoi, albo wszystko pędzi. A tam, pierwszeństwo ma ten, który ma głośniejszy klakson lub który pierwszy dojedzie do skrzyżowania. Nie ważne, że pędzi się główną drogą miasta 100km na godzinę. Gdy z bocznej uliczki ktoś Wchce wyjechać to w majestacie prawa może to zrobić. Pędzacy może co najwyżej błyskać światłami i trąbić prosząc o ustąpienie pierwszeństwa, co powoduje, że ruch po ich drogach to jedna wielka kakofonia i dyskoteka, bo policja nie przejmuje się ozdobionymi różnymi światełkami jak choinki samochodami. Tak więc 100km na godzinę się tam nie jeździ, przez co wypadków w ich około 18milionowej stolicy jest podobno mniej niż w Warszawie.
Nie dziwił mnie fakt, że dziko zachowują się kierowcy aut starszych, niż ja sama, ale że podobnie robią właściciele nowiutkich czterokołowych cacuszek, to już jest dziwne. Niby znają się na motoryzacji, niby rozumni, skoro zapracowali sobie na taki samochód, a mimo to jadą ciemną nocą, przez na szczęście oświetlone ulice samochodem w którym świeci się jedynie wyświetlacz radia. Teraz już wiem, skąd wzięło się przysłowie o ich ciemnościach…
Religia i Muezini…
Pierwsze melodyjne nawoływania muzeinów do modlitwy nawet nam się spodobały. Brzmią ciekawie, donośnie, bo rozlegają się z wielu meczetów na raz przez wiele megafonów. Mimo, że nie rozumieliśmy ani jednego słowa, wiedzieliśmy, że prędzej są one objawianiem miłości do ich Boga, niż nienawiści. Wszystko pięknie, można się przyzwyczaić, ale gdy Muezin budzi się o 3:20 w nocy i zaczyna śpiewać przez megafony, to już przestała się nam podobać ta ich dziwnie rozumiana religijność. Szczególnie, gdy około 2:00 wróciło się z tętniącego życiem centrum miasta do spokojnego hotelu, który choć wielogwiazdkowy, to oddalony był od najbliższego meczetu zaledwie o 50 metrów. Zmęczony zabawą człowiek zasypia i budzi się chwilę później, nie wiedząc, czy nie jest to np. alarm przeciwpożarowy. Wstałam z łóżka zakręcona zmęczeniem i zdezorientowaniem, by otworzyć drzwi ekipie strażakow, bo o czym innym niż pożar można wołać na całą okolicę o 3:20 nad ranem? Gdy za drzwiami nie zastałam ewakuacji, okazało się, że o wielkości Allacha:)