Выбрать главу

Sama nie wdawałam się z religijno-kulturoznawcze gadki z tambylcami, ale ciekawy świata kolega właśnie tym się upajał. Poznawaniem drugiej (nie turystycznej) strony miasta. Szczególnie nocami. I tak… Wychodząc na nadbrzeże przy którym cumowany był nasz statek, od razu był obsiadywany przez chmarę dorożkowców, którzy za 1dolara proponowali przewiezienie po całym ich mieście. Gdy z tej chmary wyłuskał kogoś mówiącego po angielsku coś więcej niż "chcesz dorożkę?", z nim wdawał się w rozmowę, którą Arab najczęściej zaczynał:

– You want drive? Hasz? Marihuana? Sex?

– Hmm… sex?

– Yes sex. Girl, boy, arabian banana?

– Banana?!?

Ten na pytanie kolegi, przystąpił bliżej i Michael Jacksonowym genitalogestem ujął w dłoń swojego banana! Bleeech, arabski pedał! Koniec rozmowy, ewakuacja na statek, podziałka wrażeniami z nami, odczekanie aż bananowiec znajdzie amatora na swój owoc przy innym przycumowanym statku i kolejna wyprawa.

Sex…

Tego to już naprawdę nie znajdzie się w żadnym przewodniku! Tak samo, jak u żadnego zagadniętego Araba, nie znajdzie się śladowych informacji o AIDS. Po prostu, w ich słowniku to słowo chyba nie istnieje! W Hiszpanii mówią na to SIDA, ale Arabom nic nie mówi ani AIDS, ani HIV, ani SIDA, ani Zespół Nabytego Upośledzenia Odporności! Teoretycznie według ich świętej wiary nie ma grup ryzyka, więc także i możliwości przenoszenia się tej śmiertelnej choroby. Kobiety mają być dziewicami do ślubu, później mają być dozgonnie wierne mężowi, faceci mogą brać kilka wiernych żon, kompotu sobie nie wstrzykują, bo hasz mają tańszy od tytoniu, leczenie szpitalne ograniczone do podawania tabletek, krwii sobie nie przetaczają, bo może religia im na to nie pozwala? Na żółtaczkę pewnie zachorować nie mogą, bo są z reguły ciemni, więc… Więc już za niecałe 50 zł można sobie spokojnie wynająć na całą noc szarmutę…

Arabowie są chorelnie ciekawi, jak wygląda życie seksualne w Europie. Czy niezamężne parki mogą sobie zaglądać w szparki i inne narządy płciowe. Oni (moi rówieśnicy) oczywiście mają swoje dziewczyny (Habibi), ale gdy te są religijne (a w przeważającej większości są), to mogą je co najwyżej potrzymać za rękę, pocałować w domowym zaciszu, gdy nikt nie widzi, lub co najwyżej, dokonując mega perwersji – dotknąć piersi przez kilka warstw ubrania. Biedaczki, co nie?

Nie dziwne więc, że sama wielokrotnie widziałam młodzieńców masujących swoje czystej krwi arabskiej konie, gdy widzieli skromnie ubraną Europejkę. Dla nich już możliwość zobaczenia kobiecych stóp to pornografia, więc co czują, gdy zobaczą cycka wyłaniającego się z głębokiego dekoltu, lub z drugiej strony stringi wystające z biodrówek lub z prześwitujących spodni?

Kolega spędził kilka godzin na pogłębianiu przyjaźni polsko-arabskiej. Gdy tylko przekonamy Araba, że już nic nam nie wciśnie, że wszystko już kupiliśmy, że mamy w swym pękającym bagażu 8 piramid, 3 camele, 10 innych figurek z bazaltu, 2 fajki wodne, 8 papirusów, 50ml różnych perfum, 20 rodzajów przypraw, i że NIC WIĘCEJ nie kupimy – wtedy można normalnie z nim pogadać o wszystkim. A dla większości z nich to "wszystko" sprowadza się do… SEXu!

Równie ciekawy "życia seksualnego dzikich" kolega dowiedział się, że gdy Habibi nie daje, to idzie się lub dzwoni do szarmuty, ktora za równowartość 15$ pomoże im rozładowywać napięcie seksualne przez całą noc. Oczywiście wolą zamknąć się z jakąś turystką w swoim sklepie, by zrobić jej dobrze, bo nie dość, że nie muszą im za to płacić, to czasami nawet dostają za to pieniądze. Najgłodniejsze Arabów są Włoszki, ale nie ma to jak dobra szarmuta. Arabskie kobiety mają wymagania, których żaden biały nie spełni, a dla nich to chleb powszedni. Tzn. 25-30cm w spodniach i 6-8godzin działania. A działaja tak dzięki… naturalnej wiagrze, którą mogą swojemu bolandowskiemu przyjacielowi sprzedać za 15$/szt. Po negocjacji cena spadła do 1$, a na statku nabytek kolegi okazał się… gałką muszkatałową, która to starta i dodana do kawy miała dać całonocną potencję. Ach, mężczyźni, zaglądajcie częściej do kuchni, a nie do swoich spodni.

A czego o sexie dowiedziała się Weroniczka? Może przemilczmy, bo, bo,… bo jakaś nieśmiała do zwierzeń się zrobiłam.

Kotki… mrrr… sierść…

Nie wiem, czy koty ciągle są świętymi zwierzętami, ale mają swoje prawa. W kilku recepcjach hoteli koty wylegują się na fotelach przeznaczonych dla gości, broniąc swego terytorium jak lwy, w innym wędrowały po sali restauracyjnej, by napaść sobie brzuszki. Są tak sympatyczne, że nikt nie kwapi się do ich przegonienia. Kto ma uczulenie na ich sierść, niech sobie daruje wycieczkę do… TAM. Co dziwne, koty nie reagują na nasze kici-kici, ani na angielskie kitty-kitty, a na pss-pss, czyli jak Włoszki, na które Włosi właśnie tak robią nasze "fiu-fiu" – co kraj, to obyczaj. Czyli nawet koty miauczą i porozumiewają się po arabsku? W stolicy, na największym bazarze wielki wysyp małych kotków łasi się do wszystkich turystów, co często kończy się dla nich rozdeptaniem, bo kto patrzy się pod nogi, gdy naokoło tyle cudowności? Tak więc wrażliwcy niech nie patrzą, w co miękkiego wdepnęli – to na szczęście tylko kotek, a nie wielbłądzia kupa;) No ale naprawdę wzruszają te kulejące kotki, które mimo niebezpieczeństwa i tak ocierają swe małe ciałka i ogonki o nogi przechodniów, by dostać od nich jakiś smakołykowy bakszysz. A ja chodziłam między turystami z chęcia poocierania się o niektórych z nich… Mrr… Mrr…

Naszzz klient naszzz pannn…

W żyjącym z handlu z turystami kraju, uliczni sprzedawcy (a właściwie wciskacze wszelakiego badziewia) znają języki prawie wszystkich swoich nabywców. Przynajmniej kilka słów. Po polsku potrafią powiedzieć: "dzień dobry", "cześć", "jak się masz", czy "rucha mucha karalucha'". Oczywiście najwięcej potrafią powiedzieć po angielsku i rosyjsku. Rosjan nawet zatrudniają w swoich sklepach, skoro lwią część klienteli stanowią władający językiem rosyjskim. Podobnie zatrudniają Polki w sklepach alkoholowych w San Marino, bo nasi rozmodleni rodacy jadący na audiencję do Rzymu, nie omieszkają przywieść do Polski wody nie tyle święconej, co ognistej, z raju podatkowego (czy też akcyzowego).

Aby pozostawić coś po sobie w raju słonecznym, postanowiliśmy nauczyć Arabów kolejnego polskiego słowa, a dokładnie to całego zdania. Prowodyrką byłam oczywiście ja, a tym, co po nas zostało w głowach opornych na język polski Arabów było: "naszzz klieeent, naszzz pannnn" – wymawiane tak, jak mówi to pseudochińczyk do klienta w gagu restauracyjnym kabaretu Ani MruMru. Tak więc, by jakikolwiek Arab coś na nas zarobił, najpierw musiał nauczyć się tego, jak należy witać szanownych klientów z Polski. Bo zaczynają oczywiście od "Zdrastwoj". I nie chcą uwierzyć w nasze "My nie ruskie!". Pierwszą rzeczą którą postanowiliśmy przygotować sobie na kolejną podróż w podobnie uczęszczane przez Rosjan obszary świata jest koszulka z wielkim napisem – "Ja nie Ruska!", "I'm not from Russia!" i to samo grażdanką i arabskimi "krzaczkami".

Oczywiście korzystając z nadarzającej się okazji trzeba było poznać kilku przedstawicieli tych, którzy stanowią 95% turystycznej populacji. Padło na 31letniego moskiewskiego prawnika, wyglądającego na co najwyżej 20lat, władającego językiem angielskim w sposób tak doskonały, że prędzej jego dom usytuowałabym przy piątej alei w Nowym Yorku, niż przy moskiewskim Placu Czerwonym. Nie dziwne, skoro ma wielu amerykańskich przyjaciół, prowadzi sprawy anglojęzycznych klientów, porusza się Audi A8;) Jedynie około 20% Rosjan turystujących się po świecie nie rzuca się w oczy swoją ruskością. Przeważająca większość to matrioszki rozdziane z kufajek i kołchoźnicy wydziani z walonek.

Ale nie powiem, miło się czasem patrzyło, jak gruba Amerykanka pyta o cenę czegoś tam, przelicza to na swoje $, odkłada gdy wychodzi to za drogo, podczas gdy Rosjanka ładuje wszystko do koszyka nie zastanawiając się, ile wymuszeń, rozbojów, czy też wałków musi za to dokonać jej facet lub mąż "Robotający w Maskwie".

Ja poznalam dwóch Rosjan, a moi koledzy Rosjanki. Urocze jakby zassane wprost z wybiegów światowych stolic mody. Młode, zgrabne i powabne. Wystrojone w salonach Gucci, YSL, Dior. Styl, klasa, opanowanie językow obcych na światowym poziomie. Gdyby nie chichotanie po rosyjsku, nie wiedzielibyśmy, że to sąsiadki ze wschodu. Siedzimy w lokalu, salsa kręci ludnością na parkiecie, wchodzi taka właśnie lalka z facetem wyglądającym bardziej na jej ojca, lecz zbyt erotycznie objęci nawet jak na związek kazirodczy. Rosyjska "konkurencja" od razu wpada mi w oko. Zboczenie zawodowe?;› Wydaje mi się, że każda taka parka, gdzie "pan››pani", wpada oko innej podobnej parce. Pan stawia drinki, dobrze się bawi, jest ostentacyjnie pieszczony przez jej młode ręce i usta, ale tak naprawdę widać w nim dziwny żal. Jego młoda dziewczynka tak fajnie rusza się na parkiecie, jest tak natarczywie podrywana, tak kleją się do niej faceci, że aż pewnie nóż albo spluwa otwiera mu się w kieszeni (czy też Kałasznikow w bagażniku jego S-klassy). Nawet nie wychodzi na parkiet, pewnie odbije to sobie w hotelu. Najlepszy był dziadek, który jak jakiś Cassanova prowadził dwie młode dupcie, ale szedł z nimi bardziej przez nie podtrzymywany (ze starości) niż je prowadził na swoje ruchomości;) – Hej, jest promocja! Dyskoteka, do której wstęp zawsze kosztuje 30Euro, dziś jest tylko po 25! – przyszła do nas z dobrą nowiną Irmina, dla której te 30, 3, czy 300 Euro to pewnie prawie jedno i to samo.

Konkurencja kwitnie do czasu pojawienia się w lokalu jakiejś Hinduski. Jakiej kariery nie robiłaby nasza słowiańska, czy moja grecko-iberyjska uroda, to niestety bledniejemy w oczach naszych ziomków, rosyjskich sponsorów, czy arabskiej obsługi przy Hinduskach. Dobrze, że jest ich tam tak mało, bo te pootwierane męskie pyszczki na widok młodej Indu na pewno nie działa budująco na kobiece Ego. Mają z czego wybierać Hindusi (jest już ich około miliarda, prawda?) i sami będąc prześliczni, chyba nie muszą dopuszczać do siebie bezkropkowej (naczołowo) konkurencji. Przyklejałam sobie nawet płatki kwiatów tam, gdzie zamężne Hinduski mają te swoje tilaki (czołowe kropeczki), ale nie zwróciłam na siebie Jego uwagi. Ach czegoż to nie robi człowiek po spożyciu;)