Tego wieczoru w naszej bursie zapytałem, czy ktoś nie zna przypadkiem imion czeladników, których mistrz Gurloes wysłał w poszukiwaniu Domu Absolutu. Nikt ich nie znał, ale moje pytanie wywołało ożywioną dyskusję. Chociaż żaden z chłopców nie widział tego miejsca, dani nawet nie rozmawiał z kimś, kto tam był, wszyscy wiele na ten temat słyszeli. Większość opowieści dotyczyła nieprzebranych bogactw: szczerozłotych zastaw, haftowanych srebrną nicią tkanin i tym podobnych. Znacznie bardziej interesujące były opisy samego Autarchy, który, gdyby chciał odpowiadać im wszystkim, musiałby być jakimś potworem: miał być wysokiego wzrostu w pozycji stojącej, ale już tylko średniego, gdy siedział. Miał być niezwykle stary albo bardzo młody, miał być przebraną za mężczyznę kobietą i tak dalej, i tak dalej. Jeszcze bardziej fantastyczne były opowieści o jego wezyrze, słynnym Ojcu Inire, który przypominał małpę i był najstarszym człowiekiem na świecie.
Zaczęliśmy już na dobre licytować się najdziwaczniejszymi plotkami, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Otworzył je najmłodszy z nas i ujrzałem Roche'a, ubranego nie w wymagane przepisami bractwa fulianowe szaty, lecz w zwyczajne, chociaż nowe i o modnym kroju, spodnie, koszulę i płaszcz. Skinął na mnie, a kiedy zbliżyłem się do drzwi, dał mi znak, że mam iść za nim.
Odezwał się dopiero wtedy, kiedy zeszliśmy kilkanaście stopni w dół.
— Obawiam się, że przestraszyłem tego szkraba. Nie wiedział, kim jestem.
— Nic dziwnego — odparłem. — Poznałby cię, gdybyś był ubrany w swój zwykły strój. Sprawiło mu to przyjemność, bowiem roześmiał się głośno.
— Wiesz, czułem się bardzo dziwnie, pukając do tych drzwi. Który dzisiaj?
— Osiemnasty…
— Więc już prawie trzy tygodnie. Jak ci się wiedzie?
— Nie najgorzej.
— Zdaje się, że masz ich wszystkich w garści. Eata jest twoim zastępcą, prawda? Nie zostanie czeladnikiem wcześniej niż za cztery lata, więc po tobie jeszcze trzy lata będzie kapitanem uczniów. To dobrze dla niego, bo nabierze doświadczenia; przykro mi, że ty nie miałeś takiej możliwości. Stałem ci na drodze, ale wtedy nie potrafiłem tego dostrzec.
— Dokąd idziemy, Roche?
— Najpierw do mojej kwatery, żeby cię ubrać. Czy cieszysz się, że już niebawem zostaniesz czeladnikiem, Severianie?
Rzucił mi to pytanie przez ramię i pobiegł po schodach nie czekając na odpowiedź.
Mój strój różnił się od jego tylko kolorami: Czekały na nas także cięższe, wierzchnie płaszcze i nakrycia głowy.
— Przydadzą nam się — powiedział Roche, kiedy się ubierałem. — Jest zimno i zaczyna padać śnieg. Wręczył mi szalik i kazał zdjąć zniszczone sandały, a założyć nowe buty.
— To buty czeladnika — zaprotestowałem. — Nie wolno mi ich nosić. — Zakładaj. Nikt nie zauważy, wszyscy noszą czarne buty. Pasują? Były zbyt duże, więc wciągnąłem jeszcze na stopy jego skarpety.
— Właściwie to ja powinienem nieść sakiewkę, ale ponieważ zawsze istnieje możliwość, że się rozdzielimy, musisz mieć przy sobie parę asimi. — Położył monety na mojej dłoni. — Gotowy? Chodźmy więc. Chciałbym wrócić jak najwcześniej, żeby jeszcze się trochę przespać.
Wyszliśmy z wieży i owinięci w nasze dziwne ubrania minęliśmy Wiedźminiec i skręciliśmy w kryte przejście wiodące koło Martella do tak zwanego Zburzonego Dworu. Roche miał rację: zaczynało padać. Puszyste płatki wielkości połowy mego kciuka opadały tak wolno i dostojnie, iż wydawało się, że muszą już tak lecieć od lat. Nie było wiatru, więc słyszeliśmy doskonale skrzypienie naszych butów w białej, cienkiej pelerynie, którą narzucił na siebie znajomy świat.
— Masz szczęście — odezwał się po pewnym czasie Roche. — Nie wiem, jak to osiągnąłeś, ale jestem ci wdzięczny.
— Co osiągnąłem?
— Pozwolenie na tę wyprawę do Echopraxii i kobietę dla każdego z nas. Wiem, że o tym wiesz — mistrz Gurloes powiedział mi, że cię uprzedził.
— Zapomniałem, a poza tym nie byłem pewien, czy mówi na serio. Będziemy cały czas iść? To chyba daleko stąd.
— Nie tak daleko, jak myślisz, ale powiedziałem ci już, że mamy pieniądze. Przy Gorzkiej Bramie będą czekali fiakrowie. Zawsze tam są — ludzie bez przerwy przemieszczają się z miejsca na miejsce, chociaż my w tym naszym cichym zakątku nie mamy o tym pojęcia.
Aby podtrzymać rozmowę, powtórzyłem mu to, co usłyszałem od kasztelanki Thecli: że wielu ludzi z Domu Absolutu nic nie wie o naszym istnieniu.
— Z całą pewnością to prawda. Dorastając w naszym bractwie wydaje ci się, że stanowi ono centrum świata. Kiedy jednak jesteś już trochę starszy (sam tego doświadczyłem i jestem pewien, że mogę ci się zwierzyć), coś nagle odblokowuje ci się w głowie i w pewnej chwili stwierdzasz, że twoje zajęcie nie jest bynajmniej pępkiem wszechświata, tylko dobrze płatnym, niepopularnym zawodem; który, tak się akurat złożyło, przyszło ci wykonywać.
Tak jak przewidywał Roche, przy Gorzkiej Bramie stały trzy powozy. Jeden z nich, z herbami na drzwiach i lokajami w szykownych liberiach, należał z pewnością do jakiegoś arystokraty, ale dwa pozostałe, małe i bez żadnych ozdób, czekały na wynajęcie. Woźnice w swoich opuszczonych na uszy, futrzanych czapach grzali się wokół płonącego ogniska. Widziane z daleka poprzez zasłonę z padającego śniegu wydawało się nie większe od pojedynczej iskry.
Roche zawołał głośno i zaczął machać ręką; jeden z woźniców wskoczył na kozioł, trzasnął biczem i podjechał do nas. Kiedy znaleźliśmy się już w środku, zapytałem Roche'a, czy ów człowiek wie, kim jesteśmy. — Dwoma optymatami, którzy załatwiali jakieś sprawy w Cytadeli, a teraz udają się do Echopraxii, by spędzić tam przyjemny wieczór. Tyle wie i tyle musi mu wystarczyć.
Zastanawiałem się, czy Roche ma w tych sprawach dużo więcej doświadczenia ode mnie, ale wydawało mi się to raczej mało prawdopodobne. Mając nadzieję dowiedzieć się w ten sposób, czy był już tam, dokąd zmierzaliśmy, zapytałem, gdzie dokładnie znajduje się Echopraxia.
— W Algedonie. Słyszałeś o tym miejscu?
Skinąłem głową i powiedziałem, że mistrz Palaemon wspominał kiedyś, iż jest to najstarsza część miasta.
— Niezupełnie. Obszary bardziej na południe są jeszcze starsze, ale to teraz tylko kamienna pustynia, w której żyją jedynie omofagowie. Czy wiesz, że kiedyś Cytadela znajdowała się na północ od Nessus? Potrząsnąłem głową.
— Miasto cały czas posuwa się w górę rzeki. Optymaci i arystokraci chcą mieć czystą wodę — nie po to, żeby ją pić, lecz do basenów z rybami, do kąpieli i żeglowania. Poza tym każdy, kto mieszka zbyt blisko morza, jest od razu trochę podejrzany. Tak więc położone najniżej tereny, na których woda jest najgorsza, są stopniowo opuszczane. Przestaje tam działać prawo, aż wreszcie ci, którzy pozostali, lękają się rozpalić ogień w obawie przed tym, co może ich spotkać, gdyby zostali zauważeni.
Wyglądałem przez okno. Minęliśmy jakąś nieznaną mi bramę, pilnowaną przez strażników w hełmach na głowach. Ciągle jednak znajdowaliśmy się na terenie Cytadeli i jechaliśmy w dół wąskim przesmykiem między rzędami zamkniętych na głucho okien.
— Kiedy jesteś czeladnikiem, możesz wychodzić do miasta, gdy tylko zechcesz, o ile, oczywiście, nie jesteś akurat na służbie.
Doskonale o tym wiedziałem, ale zapytałem go, czy sprawia mu to przyjemność.
— Przyjemność… Chyba nie. Prawdę mówiąc, byłem dopiero dwa razy. To nie tyle przyjemne, co raczej interesujące. Oczywiście wszyscy wiedzą, kim jesteś.
— Powiedziałeś, że woźnica nie wie.
— No, chyba on nie. Woźnice poruszają się po całym Nessus. Może mieszkać daleko stąd i odwiedzać Cytadelę nie częściej niż raz w roku. Ale miejscowi wiedzą. Żołnierze mówią. Oni zawsze wiedzą i zawsze mówią. Mogą być w mundurach, kiedy idą do miasta.