Usiadłem w rozkołysanym łóżku. Przez szparę pod drzwiami sączyło się przyćmione światło — byłem sam.
Kiedy ponownie się położyłem, pokój wypełnił się zapachem perfum. Przyszła do mnie fałszywa Thecla z Lazurowego Pałacu. Wstałem z trudem z łóżka, zataczając się podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Korytarz był pusty.
Wyciągnąłem spod łóżka nocnik i zwymiotowałem do niego wielkie kawały najróżniejszych mięs zmieszane z winem i sokami żołądkowymi. Miałem wrażenie, że dokonuję aktu zdrady, że odrzucając to, co dała mi konfraternia, odrzucam jednocześnie ją samą. Zanosząc się kaszlem i łkaniem klęczałem dłuższy czas przy łóżku, a potem znowu się położyłem.
Tym razem z pewnością zapadłem w sen. Widziałem kaplicę, ale nie taką, jaką dobrze znałem. Wysokie sklepienie było całe i zwieszały się z niego rubinowe lampy, ławy nie nosiły śladu uszkodzeń, zaś prastary, kamienny ołtarz przybrany był żółtym suknem. Wznosząca się za nim ściana pokryta była piękną, błękitną mozaiką, zupełnie jakby zsunął się tam fragment bezchmurnego, czystego nieba.
Zbliżałem się przejściem między ławami i w pewnym momencie uświadomiłem sobie, jak bardzo to sztuczne niebo jest lżejsze od prawdziwego, które nawet w najpogodniejszy dzień ma kolor ciemnego granatu i o ile jest piękniejsze. Bałem się na nie patrzeć. Wydawało mi się, że unoszę się w powietrzu, porwany jego urodą, spoglądając w dół na ołtarz, na puchar szkarłatnego wina, na pokładowy chleb i starożytny nóż. Uśmiechnąłem się…
… i obudziłem. Przez sen usłyszałem dobiegające z korytarza kroki i niewątpliwie je rozpoznałem, chociaż akurat w tej chwili nie mogłem sobie przypomnieć, do kogo należą. Z wysiłkiem przywołałem z pamięci ich odgłos i nie były to zwyczajne kroki, lecz miękkie stąpnięcia i delikatne drapania.
Rozległy się ponownie, z początku tak słabo, iż wydawało mi się, że rozbrzmiewają jedynie w mojej wyobraźni. Były jednak prawdziwe i przesuwały się korytarzem to w jedną, to w drugą stronę. Próbowałem podnieść głowę, ale nawet ten niewielki wysiłek przyprawił mnie o mdłości, więc dałem sobie spokój mówiąc, że ktokolwiek chodzi po korytarzu, z pewnością nie jest to moja sprawa. Zapach perfum zniknął i chociaż ciągle czułem się bardzo źle, wiedziałem, że znowu znalazłem się w realnym świecie rzeczywistych przedmiotów i prawdziwego światła. Drzwi uchyliły się lekko i do pokoju zajrzał mistrz Malrubius, jakby pragnąc upewnić się, czy nic mi nie potrzeba. Uspokoiłem go gestem dłoni, a on zamknął cicho drzwi. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłem sobie, że umarł, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.
12. Zdrajca
Nazajutrz bolała mnie głowa i czułem się potwornie chory. Jak nakazywała tradycja, oszczędzono mi sprzątania kaplicy i dziedzińca, czym zajmowali się niemal wszyscy bracia; byłem potrzebny w lochach. Na kilka chwil ogarnął mnie kojący spokój chłodnych korytarzy, a potem zbiegła tam hałaśliwie cała czereda uczniów, niosąc klientom śniadanie. Był wśród nich mały Eata, już wcale nie taki mały, z opuchniętą wargą i triumfalnym błyskiem w oku. Śniadanie było na zimno i składało się głównie z resztek uczty. Musiałem wyjaśnić niektórym klientom, że jest to jedyna w ciągu roku okazja, kiedy dostają do jedzenia mięso i że nie będzie żadnych badań ani egzekucji; dzień naszego święta oraz dzień następny są dniami odpoczynku. Wszelkie przesłuchania i inne obowiązki przekładamy na później. Kasztelanka Thecla jeszcze spała. Nie budziłem jej, tylko wniosłem śniadanie do celi i zostawiłem na stole.
Bliżej południa ponownie rozległo się echo kroków. Wyszedłem na schody i ujrzałem dwóch żołnierzy, mruczącego półgłosem modlitwy anagnostę, mistrza Gurloesa i jakąś młodą kobietę. Mistrz Gurloes zapytał, — czy mam wolną celę, więc zacząłem wyliczać wszystkie nie zajęte pomieszczenia.
— Zajmij się więźniem. Wydałem już w stosunku do niej odpowiednie polecenia.
Skinąłem głową i chwyciłem ją za ramię; żołnierze odstąpili krok wstecz i odwrócili się niczym srebrne automaty.
Przepych jej atłasowej sukni (chociaż teraz brudnej i podartej) wskazywał na to, że była szlachcianką. Arystokratka miałaby strój wykonany z lepszego materiału i o subtelniejszym kroju, natomiast nikt z uboższych klas nie mógłby sobie pozwolić na to, co miała na sobie. Anagnosta chciał iść za nami, ale został zatrzymany przez mistrza Gurloesa. Na schodach rozległy się kroki odchodzących żołnierzy.
— Kiedy zostanę…? — W jej głosie słychać było napięcie i przerażenie. — Zaprowadzona do komnaty przesłuchań?
Przytuliła się do mego ramienia, jakbym był jej kochankiem lub ojcem.
— A będę?
— Tak, pani.
— Skąd o tym wiesz?
— Wszyscy, którzy tutaj przychodzą, prędzej czy później tam trafiają.
— Wszyscy? Nikt nie zostaje zwolniony?
— Czasami.
— Więc ze mną też tak może być, prawda? — Nadzieja w jej głosie przywiodła mi na myśl kwiat, który wyrósł w głębokim cieniu.
— Jest możliwe, ale bardzo mało prawdopodobne.
— Nie chcesz wiedzieć, co zrobiłam?
— Nie — odparłem. Tak się złożyło, że akurat wolna była cela sąsiadująca z celą Thecli i przez moment zastanawiałem się, czy nie powinienem jej tam umieścić. Stanowiłaby towarzystwo dla kasztelanki — mogłyby rozmawiać przez szpary w dzielących je drzwiach — ale hałas, jaki bym teraz spowodował, najprawdopodobniej obudziłby Theclę. Mimo to zdecydowałem się to zrobić. Ulżenie samotności, wydawało mi się, będzie stanowiło więcej niż wystarczającą rekompensatę za utratę kilku chwil snu.
— Byłam zaręczona z pewnym oficerem i odkryłam, że on utrzymuje kochankę. Nie chciał z niej zrezygnować więc opłaciłam kilku ludzi żeby spalili jej chatę. Straciła puchową pierzynę, kilka mebli i trochę ubrań. Czy to jest przestępstwo, za które powinnam być torturowana?
— Nie wiem, madame.
— Nazywam się Marcellina, a ty?
Włożyłem klucz do zamka jej celi i przekręciłem go, zastanawiając się, czy mam jej odpowiedzieć. Thecla, która właśnie poruszyła się w sąsiednim pomieszczeniu i tak by jej to powiedziała.
— Severian.
— Zarabiasz na chleb, łamiąc ludziom kości, prawda? Musisz mieć przyjemne sny. Głębokie niczym studnie oczy Thecli były już przy szczelinie w drzwiach.
— Kto jest z tobą, Severianie?
— Nowy więzień, kasztelanko.
— Kobieta? Na pewno kobieta, słyszałam jej głos. Z Domu Absolutu?
— Nie, kasztelanko. — Nie wiedząc, kiedy obydwie kobiety będą mogły znów się zobaczyć, kazałem Marcellinie stanąć przed drzwiami Thecli.
— Kolejna kobieta… Czy to nie dziwne, Severianie? Ile ich teraz macie?
— Osiem na tym poziomie, kasztelanko.
— Chyba często przebywa ich tu znacznie więcej?
— Rzadko zdarza się więcej niż cztery.
— Jak długo będę musiała tu zostać? — zapytała Marcellina.
— Niedługo. Tylko nieliczni przebywają tu przez dłuższy czas, madame.
— Ja lada dzień już stąd wyjdę — wtrąciła pośpiesznie Thecla. — On o tym wie. Nowa klientka naszej konfraterni spojrzała z zainteresowaniem w jej stronę.