Выбрать главу

— Jesteś pewien, że go potrzebujesz? — Jej głos był głębszy niż się spodziewałem. — Twój jest przecież bardzo piękny. Czy mogę go dotknąć?

— Proszę, jeśli chcesz.

Wzięta do dłoni jego skraj i potarła go delikatnie między palcami.

— Nigdy nie widziałam jeszcze takiej czerni. Jest tak głęboka, że nie sposób dostrzec na niej żadnych fałd. Kiedy jej dotykam, wydaje się, że moja dłoń znika. A to twój miecz. Czy ten kamień to opal?

— Chciałabyś również go dotknąć?

— Nie, ależ skąd. Jeśli jednak naprawdę potrzebny ci płaszcz… — wskazała mi gestem wystawę sklepu i wtedy zobaczyłem, że była zawalona najróżniejszymi, używanymi rzeczami: dżelabami, kapotami, chałatami i bluzami. — Bardzo niedrogo, zapewniam cię. Jeśli tylko zechcesz wejść, jestem pewna, że znajdziesz to, czego szukasz.

Wszedłem do środka przez skrzypiące drzwi. Liczyłem na to, że młoda kobieta pójdzie za mną, ale ona została na zewnątrz.

We wnętrzu panował półmrok, ale rozejrzawszy się zrozumiałem, dlaczego mój widok nie wywarł na dziewczynie żadnego wrażenia. Człowiek, który stał za ladą, wyglądał bardziej przerażająco od każdego kata. Jego twarz była twarzą kościotrupa o czarnych jamach zamiast oczu, zapadniętych policzkach i ustach niemal zupełnie pozbawionych warg. Gdyby nie poruszył się i nie przemówił, wziąłbym go nie za żywego człowieka, lecz za zmumifikowane zwłoki, postawione za ladą zgodnie z czyimś makabrycznym życzeniem.

17. Wyzwanie

On jednak poruszył się, zwracając w moją stronę, a także przemówił.

— Bardzo piękny. Tak, tak, bardzo piękny. Twój płaszcz, szlachetny panie… Czy mógłbym go zobaczyć?

Zbliżyłem się do niego, stąpając po podłodze z nierównych, wydeptanych desek. Między nami niczym ostrze sztyletu tkwił cienki, czerwony promień słońca, rojący się życiem milionów cząstek kurzu.

— Twój strój… — Chwyciłem skraj płaszcza lewą dłonią i wyciągnąłem w jego stronę, a on dotknął go niemal w ten sam sposób, jak dziewczyna. — Tak, naprawdę bardzo piękny. Podobny do wełny, ale dużo bardziej miękki. Mieszanka lnu i sierści wigonia? Co za wspaniały kolor. Katowskie szaty. Wątpiłem, czy mogą być choćby w połowie tak dobre, ale czy można wątpić, widząc taki materiał? — Dał nura pod ladę i po chwili pojawił się z naręczem jakichś szmat. — Czy mogę obejrzeć miecz? Będę nadzwyczaj ostrożny, zapewniam cię.

Wyciągnąłem z pochwy Terminus Est i położyłem go na walających się wszędzie łachach. Nachylił się nad nim, nie dotykając go ani nic nie mówiąc. Przez ten czas moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku i dostrzegłem wąską, czarną tasiemkę, wysuwającą się zza jego ucha.

— To jest maska — powiedziałem.

— Trzy chrisos za miecz. I jeszcze jeden za płaszcz. . — Nie przyszedłem tutaj, żeby cokolwiek sprcedawać — odparłem. — Zdejmij ją.

— Jak sobie życzysz. W porządku: cztery chrisos. — Uniósł dłonie do swojej trupiej maski. Jego prawdziwa twarz, o wystających kościach policzkowych i pokryta intensywną opalenizną, bardzo przypominała twarz spotkanej przeze mnie przed sklepem kobiety.

Chcę kupić płaszcz.

— Pięć chrisos. To moja ostatnia propozycja. Musisz dać mi trochę czasu, żebym zebrał pieniądze.

— Powiedziałem ci już, że ten miecz nie jest na sprzedaż. — Wziąłem w dłoń Terminus Est i schowałem do pochwy.

— Sześć. — Nachylił się nad ladą i chwycił mnie za ramię. — To więcej niż jest wart. To twoja ostatnia szansa, naprawdę. Sześć.

— Przyszedłem tu, żeby kupić płaszcz. Twoja siostra, jak przypuszczam, powiedziała mi, że znajdę tu coś w rozsądnej cenie.

— W porządku — westchnął z rezygnacją. — Sprzedam ci płaszcz. Czy przedtem powiesz mi, jak wszedłeś w posiadanie tego miecza?

— Dał mi go mistrz naszej konfraterni. — Przez jego twarz przemknął cień, którego nie zrozumiałem. Nie wierzysz mi?

— Wierzę, i na tym właśnie polega cały problem. Kim właściwie jesteś?

— Czeladnikiem w konfraterni katów. Rzeczywiście, nieczęsto pojawiamy się w tej dzielnicy, szczególnie tak daleko na północ, ale czy naprawdę jesteś aż tak zdumiony?

Skinął głową.

— To tak, jakbym spotkał psychopompę. Czy mogę zapytać, co robisz w tej części miasta?

— Możesz, ale jest to ostatnie pytanie, na które udzielam ci odpowiedzi. Znajduję się w drodze do Thraxu, gdzie mam podjąć pracę.

— Dziękuję ci. O nic więcej nie będę pytał. Zresztą, wcale nie muszę. Wracając do cieczy: zapewne chcesz sprawić niespodziankę przyjaciołom, zdejmując płaszcz w ich obecności, musimy więc tak dobrać jego kolor, żeby jak najbardziej kontrastował z tym, co masz teraz na sobie. Biały byłby dobry, ale to kolor sam w sobie niezwykle dramatyczny, a poza tym szalenie trudno utrzymać go w czystości. Co byś powiedział na zgaszony brąz?

— Tasiemki, które przytrzymywały twoją maskę — powiedziałem. — One zostały.

Wyciągnął właśnie zza lady jakieś pudła i nie odpowiedział. W chwilę potem odezwał się zawieszony nad drzwiami dzwonek. Nowy klient był młodzieńcem o twarzy skrytej za ukształtowaną na podobieństwo zawiniętych rogów zasłoną hełmu. Miał na sobie zbroję z lakierowanej skóry, a na jednym napierśniku trzepotała skrzydlata złota chimera o pustej twarzy ogarniętej szaleństwem kobiety.

— Sklepikarz upuścił pudła i zgiął się w służalczym ukłonie.

— Witaj, hipparcho. Czym mogę ci służyć?

Skryta w rękawicy dłoń wyciągnęła się ku mnie takim gestem, jakby chciała mi coś dać.

— Weź to — ponaglił mnie przerażonym szeptem właściciel sklepu.

— Weź, cokolwiek to jest. Nadstawiłem dłoń; upadło na nią czarne, błyszczące nasiono wielkości rodzynka. Sklepikarz wciągnął głośno powietrze, zaś zbrojna postać odwróciła się i wyszła.

Położyłem nasiono na ladzie.

— Nie próbuj mi go dać! — wyskrzeczał sklepikarz cofając się w popłochu.

— Co to jest?

— Nie wiesz? To ziarno kwiatu zemsty. W jaki sposób obraziłeś oficera Oddziałów Wewnętrznych?

— Nikogo nie obraziłem. Po co on mi to dał?

— Zostałeś wyzwany.

— Na pojedynek? To niemożliwe. Nie należę do tej klasy.

Jego wzruszenie ramionami było bardziej wymowne od słów.

— Musisz walczyć, bo inaczej zostaniesz skrytobójczo zamordowany. Jedyne pytane, to czy naprawdę obraziłeś tego hipparchę, czy też może kryje się za tym jakiś dostojnik z Domu Absolutu.

Równie wyraźnie jak sklepikarza, ujrzałem przed sobą Vodalusa, stającego dzielnie przeciwko trzem ochotnikom. Roztropność nakazywała mi wyrzucić precz nasiono kwiatu zemsty i opuścić czym prędzej miasto, ale nie mogłem tego zrobić. Ktoś — być może sam Autarcha lub tajemniczy Ojciec Inire — dowiedział się prawdy o śmierci Thecli i teraz chciał mnie zgładzić, nie narażając konfraterni na niesławę. Dobrze więc, będę walczył. Jeśli zwyciężę, powinno dać im to do myślenia, a jeżeli zginę, to po prostu stanie się zadość sprawiedliwości.

— To jedyna broń, jaką umiem się posługiwać — powiedziałem, wciąż jeszcze myśląc o Vodalusie.

— Nie będziecie walczyć na miecze. Byłoby nawet lepiej, gdybyś go u mnie zostawił.