Skinąłem głową.
— W takim razie, nic nie może go powstrzymać — nawet gdyby żył przed, powiedzmy, trzydziestoma tysiącami lat — przed przeniesieniem się nagle w czas, który my nazywamy teraźniejszością. Żywy lub martwy, jeśli tylko istniał, może na nas czekać za najbliższym zakrętem ulicy lub tygodnia.
Dotarliśmy do schodów. Stopnie, wykonane z białego niczym sól kamienia, były miejscami tak szerokie, że trzeba było kilku kroków, żeby zejść o jeden niżej, a miejscami wąskie i strome niczym drabina. Tu i ówdzie porozstawiali swoje stragany handlarze ubraniami, zwierzętami i temu podobni. Nie wiem dlaczego, ale prowadzona właśnie tutaj dyskusja sprawiała mi wielką przyjemność.
— A wszystko to dlatego, że te kobiety twierdzą, jakoby posiadały jeden z jego błyszczących paznokci. Przypuszczam, że dokonują przy jego pomocy cudownych uzdrowień?
— Tak mówią. Zasklepia rany, wskrzesza zmarłych, powołuje do życia nowe istoty, oczyszcza namiętności i tak dalej. Podobno On sam również dokonywał tych wszystkich rzeczy.
— Śmiejesz się ze mnie.
— Śmieję się ze słońca. Wiesz, co ono robi z twarzami kobiet?
— Opala je.
— Szpeci. Najpierw wysusza skórę i wywołuje zmarszczki, a potem uwidacznia każdy, najmniejszy nawet defekt. Urvasi kochała Puravasa, dopóki nie ujrzała go w biały dzień. Poczułam je na swojej twarzy i pomyślałam: „Nie przejmuję się tobą. Jestem jeszcze za młoda, żeby się ciebie bać, a za rok wezmę sobie ze sklepu kapelusz o szerokim rondzie”.
Widziana w pełnym słońcu twarz Agii była daleka od ideału, ale musiałem jej przyznać rację, że istotnie nie ma się jeszcze czego obawiać. Mój głód karmił się tymczasem łapczywie wszelkimi niedoskonałościami. Odznaczała się typową dla biedaków, pełną nadziei i beznadziejną jednocześnie odwagą, stanowiącą chyba najbardziej wzruszającą ze wszystkich ludzkich cech; rozkoszowałem się więc wszelkimi skazami, które czyniły ją bardziej prawdziwą.
— Nigdy nie rozumiałam — ciągnęła dalej, ścisnąwszy mocno moją rękę — dlaczego takie na przykład Peleryny uważają, że namiętności zwykłych ludzi powinny ulegać ciągłemu oczyszczaniu. Moim zdaniem oni sami dostatecznie je kontrolują i to niemal każdego dnia. Większość z nas potrzebuje raczej kogoś, kto pomógłby je wyzwolić.
— Więc zależałoby ci na tym, żebym cię pokochał? — zapytałem na wpół żartobliwie.
— Każdej kobiecie zależy na tym, żeby być kochaną, a im więcej mężczyzn ją kocha, tym lepiej! Ale ja nie odwzajemnię ci się tym samym, jeśli o to ci chodzi. To byłoby bardzo łatwe, po spędzeniu z tobą całego dnia, ale gdybyś został dzisiaj zabity, nie mogłabym przyjść do siebie przez co najmniej dwa tygodnie.
— Ze mną byłoby to samo.
— Wcale nie. Ty byś się wcale nie przejął, ani tym, ani już niczym w ogóle. Będąc martwym nie czuje się żadnego bólu — ty chyba powinieneś o tym najlepiej wiedzieć.
— Zaczynam prawie podejrzewać, że ta cała sprawa jest twoją zasługą, albo twojego brata. Byłaś na zewnątrz, kiedy przyszedł Septentrion. Czy powiedziałaś mu coś, co rozpaliło jego nienawiść do mnie? A może to twój kochanek?
Roześmiała się, pokazując słońcu swoje białe zęby.
— Popatrz na mnie: moja suknia jest co prawda obsypana brokatem, ale widziałeś co mam pod nią. Moje stopy są bose. Czy widzisz jakieś pierścienie lub kolczyki? Futro srebrnej strzygi na mojej szyi? Złote bransolety na rękach? Jeśli nie, to możesz być zupełnie pewny, że żaden oficer Oddziałów Wewnętrznych nie gościł w moim łóżku. Jest tylko pewien stary żeglarz, brzydki i biedny, który namawia mnie, żebym się z nim związała. Poza tym, cóż, prowadzimy z Agilusem nasz sklep. Odziedziczyliśmy go po matce. Nie jesteśmy zadłużeni tylko dlatego, że nie sposób znaleźć głupca, który zechciałby cokolwiek nam pożyczyć. Od czasu do czasu bierzemy coś z magazynu i sprzedajemy fabrykantom papieru, żeby mieć za co kupić miskę soczewicy.
— Dzisiaj powinniście zjeść obfitą kolację — powiedziałem. — Twój brat wziął ode mnie dobrą cenę za ten płaszcz.
— Co takiego? — Znowu wrócił jej żartobliwy nastrój. Cofnęła się o krok, udając wielkie zdumienie. — Nie zaprosisz mnie na kolację? Po tym, jak spędziłam cały dzień doradzając ci i oprowadzając po mieście?
— Przy okazji wplątując mnie w zniszczenie ołtarza Peleryn.
— Naprawdę, bardzo mi przykro. Nie chciałam, żebyś nadwerężał nogi, będą ci potrzebne podczas walki. A potem pojawił się ten drugi powóz i pomyślałam, że będziesz mógł zarobić trochę pieniędzy.
Jej spojrzenie ominęło moją twarz, spoczywając na jednym z kamiennych posągów:
— I to naprawdę wszystko? — zapytałem.
— Prawdę mówiąc chciałam, żeby wzięli cię za żołnierza. Oni zawsze się przebierają, bo ciągle biorą udział w przeróżnych ucztach i turniejach, a ty masz odpowiednią twarz. Dlatego właśnie sama tak pomyślałam, kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy. Gdybyś nim był, to tym samym stałabym się osobą, którą darzy zainteresowaniem nie byle kto, bo rycerz i najpewniej bękart jakiegoś arystokraty. Pomyślałam, że to będzie dobry żart. Nie mogłam przewidzieć, jak to się skończy.
— Rozumiem. — Nagle wybuchnąłem głośnym śmiechem. — Ależ musieliśmy wyglądać w tym pędzącym powozie!
— Jeżeli to rozumiesz, to mnie pocałuj.
Wytrzeszczyłem na nią oczy.
— Pocałuj! Jak myślisz, ile jeszcze zostało ci okazji? Dam ci jeszcze więcej, jeśli chcesz… — Także się roześmiała. — Może po kolacji, jeśli uda nam się znaleźć jakiś spokojny zakątek, chociaż chyba nie będzie to dla ciebie zbyt korzystne, zważywszy na to, że czeka cię walka.
Rzuciła mi się w ramiona, stając na palcach, żeby dosięgnąć wargami do mych ust. Miała jędrne, wysoko osadzone piersi, czułem poruszenia jej bioder.
— No, wystarczy — odepchnęła mnie. — Spójrz tam, Severianie, między tymi pylonami. Co widzisz? W promieniach słońca woda błyszczała niczym zwierciadło.
— Rzekę.
— Tak, Gyolclass="underline" A teraz trochę w lewo. Przez te nenufary trudno dostrzec wyspę, ale trawa ma jaśniejszą, weselszą zieleń. Widzisz te szklane tafle? O, tam, gdzie odbija się światłe?
— Tak, coś widzę. Czy ta budowla jest cała ze szkła? Skinęła głową.
— To właśnie Ogrody Botaniczne, do których idziemy. Pozwolą ci tam ściąć twój kwiat, musisz tylko zażądać tego jako należnego ci prawa.
Od tej pory szliśmy w milczeniu. Schody Adamniana wiją się po zboczu dość wysokiego wzgórza i stanowią ulubione miejsce spacerowiczów, którzy często wjeżdżają wynajętym powozem na szczyt i następnie schodzą w dół. Widziałam wiele bogato ubranych par, mężczyzn o twarzach zoranych ciężkimi przeżyciami i dokazujących dzieci. Z kilku miejsc mogłem także dostrzec wznoszące się po przeciwnej stronie rzeki ciemne wieże Cytadeli; wraz z innymi uczniami, skacząc do wody z wysokiego brzegu i walcząc o lepsze miejsce z miejscowymi dziećmi, kilka razy zwróciłem uwagę na wąską, wijącą się kreskę po drugiej stronie, tak daleko w górze rzeki, że aż prawie niewidoczną.
Ogrody Botaniczne znajdowały się na położonej niedaleko brzegu wyspie w budynku wzniesionym całkowicie ze szkła (nic takiego wcześniej nie widziałem i nawet nie podejrzewałem, że w ogóle może istnieć). Była to pozbawiona wszelkich wież i blanków, wielościenna rotunda o kopulastym sklepieniu, wznosząca się w niebo i niknąca na jego tle — Błyski świetlnych reflektorów można było łatwo pomylić ze słabym migotaniem gwiazd. Zapytałem Agię, czy mamy dość czasu, żeby zobaczyć całe Ogrody i nie czekając na odpowiedź oświadczyłem, że muszę je zwiedzić. Prawdę powiedziawszy nie miałem nic przeciwko temu, żeby spóźnić się na własną śmierć, a poza tym coraz trudniej przychodziło mi myśleć poważnie o pojedynku toczonym na kwiaty.