Tymczasem Agia ruszyła już przed siebie ścieżką. Kiedy obejrzała się przez ramię, igrające plamki światła zdawały się malować jej włosy na ciemnozłoty kolor.
— Ostrzegałam cię, że niektórzy zwiedzający ulegają w szczególnie silny sposób wpływowi poszczególnych ogrodów.
Musiałem podbiec kilka kroków, żeby znaleźć się tuż za nią.
— Z czasem ich umysły zaczynają dostosowywać się do otoczenia, wpływając przy okazji również i na nasze. Prawdopodobnie zobaczyłeś najzwyczajniejszy ślizgacz.
— On nas widział. Ten dzikus też.
— Z tego, co słyszałam, im większym zmianom musi ulec świadomość, tym trwalej zakodowane zostają pewne wzorce percepcji. Kiedy spotykam tutaj dzikich ludzi lub jakieś potwory, przekonuję się, że w znacznie większym stopniu niż inni zdają sobie sprawę z mojej obecności.
— A ten człowiek?
— Severianie, nie ja zbudowałam to miejsce. Wiem tylko tyle, że gdybyśmy teraz zawrócili, najprawdopodobniej nie znaleźlibyśmy już tego szałasu. Obiecaj mi, że kiedy stąd wyjdziemy, pozwolisz zaprowadzić się prosto do Ogrodu Wiecznego Snu. Nie mamy już czasu na nic więcej, nawet na Ogród Rozkoszy. A poza tym, nie należysz do osób, które mogą tutaj wszystko bezpiecznie zwiedzać.
— Czy dlatego, że chciałem zostać w Piaskowym Ogrodzie?
— Także i dlatego: Obawiam się, że prędzej czy później narobisz mi niezłych kłopotów.
Minęliśmy jeden z nie kończących się zakrętów ścieżki i natrafiliśmy na zwalony, potężnych rozmiarów pień. Niewielki, biały kwadracik był z pewnością tabliczką z nazwą gatunku i rodzaju. Z lewej strony, wśród gęstwiny liści dostrzegłem półprzezroczystą, zieloną ścianę. Agia skierowała się prosto do drzwi, przełożyłem Terminus Est do drugiej ręki i otworzyłem je dla niej.
22. Dorcas
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o kwiecie zemsty, wyobrażałem sobie, że będzie rósł w równych rzędach na wysokich rabatach, tak jak widziałem to w cieplarniach Cytadeli. Później, gdy Agia opowiedziała mi nieco więcej o Ogrodach Botanicznych, spodziewałem się ujrzeć miejsce przypominające nekropolię, w której swawoliłem jako chłopiec: pełne drzew, chylących się ku upadkowi grobowców, o alejkach pokrytych warstwą murszejących kości.
Rzeczywistość okazała się zupełnie inna: czarne jezioro otoczone ciągnącymi się bez końca moczarami. Nasze stopy grzęzły w turzycy, a zimny wiatr świstał koło uszu gnając, wydawałoby się, aż do samego morza. Po obu stronach ścieżki rosło sitowie, zaś w górze raz czy dwa przeleciał jakiś wodny ptak, czarny na tle zasnutego chmurami nieba.
Opowiadałem Agii o Thecli. Przerwała mi, dotykając mojego ramienia.
— Możesz już je stąd zobaczyć, ale musimy obejść jezioro, żeby do nich dotrzeć. Patrz tam, gdzie wskazuję… To ta jasna smuga.
— Nie wyglądają zbyt groźnie.
— Zapewniam cię, że okazały się takie dla bardzo wielu ludzi. Niektórzy z nich zostali nawet pogrzebani w tym ogrodzie.
A więc jednak były i groby. Zapytałem, gdzie mogę je znaleźć.
— Nie ma żadnych pomników: Ani trumien, urn czy innych głupstw. Spójrz na wodę, która chlupocze ci pod stopami.
Zrobiłem to. Była brązowa niczym herbata.
— Ma właściwości konserwujące ciała. Zwłoki obciąża się ołowiem i zatapia, zaznaczając miejsce na mapie, żeby móc potem je wydobyć, gdyby komuś przyszła ochota na nie popatrzeć.
Mógłbym przysiąc, że w promieniu co najmniej mili (lub też, jeśli szklane ściany budynku ciągle jeszcze stały na swoim miejscy, oddzielając od świata zewnętrznego zamkniętą w nim przestrzeń, przynajmniej w Ogrodzie Wiecznego Snu) nie było oprócz nas żywego ducha. Jednak ledwie Agia skończyła mówić, a nad kępą trzcin rosnących w odległości jakichś dwunastu kroków od nas pojawiła się głowa i ramiona starego mężczyzny.
— To nieprawda — powiedział. — Wiem, że tak mówią, ale to nieprawda.
Agia, która do tej pory nie starała się zasłonić swego Ciała strzępami podartej sukni, teraz ściągnęła ją pośpiesznie na piersiach.
— Nie wiedziałam, że mówię jeszcze do kogoś poza moim towarzyszem.
Starzec zignorował przytyk. Bez wątpienia jego myśli zbyt były zaprzątnięte uwagą, którą podsłuchał, żeby mógł zwrócić uwagę na cokolwiek innego.
— Mam tutaj taką mapę. Może chcecie ją zobaczyć? Może ty, młody panie? Jesteś wykształcony, od razu to widać. Zechcesz rzucić okiem?
W dłoni miał coś na kształt laski, którą rytmicznie podnosił i opuszczał. Dopiero po chwili zrozumiałem, że musi to być żerdź, którą odpychał się od dna, kierując swoją łódź w naszą stronę.
— Znowu kłopoty. — Agia pociągnęła mnie za rękę. — Lepiej chodźmy.
Zapytałem, czy nie mógłby przeprawić nas na drugą stronę jeziora, oszczędzając nam w ten sposób długiej wędrówki.
Potrząsnął głową.
— To za dużo na moją małą łódkę. Ledwo starcza miejsca dla Cas i dla mnie. Jesteście zbyt ciężcy. Wypłynął zza trzcin i przekonałem się, że mówił prawdę; łódka była tak mała, że chyba tylko cudem utrzymywała na sobie starego człowieka, chociaż ten był już zasuszony i skurczony (wydawał się starszy nawet od mistrza Palaemona) i chyba nie mógł ważyć więcej niż dziesięcioletni chłopiec. Nigdzie nie mogłem jednak dostrzec drugiej osoby, o której wspomniał.
— Wybacz mi, panie, ale nie mogę bardziej się zbliżyć — powiedział. — Czy możesz tu podejść, żebym mógł pokazać ci moją mapę?
Obudził moją ciekawość, więc poszedłem w jego kierunku; Agia, choć niechętnie, uczyniła to samo.
— O, proszę. — Spomiędzy fałd swej tuniki wyciągnął niewielki zwój. — Tu wszystko jest opisane. Racz spojrzeć, młody panie. Na początku zwoju znajdowało się jakieś nazwisko, a następnie długi opis miejsc, w których ta osoba bywała za życia, czyją była żoną i w jaki sposób jej mąż zarabiał na utrzymanie; wszystko to obrzuciłem jednym, niezbyt uważnym spojrzeniem. Poniżej była narysowana nieudolnie mapa i dwie liczby.
— Jak widzisz, panie, powinno to być bardzo proste. Pierwsza liczba określa pozycję w stosunku do tej osi, druga zaś w stosunku do tej. Czy uwierzysz jednak, że przez wszystkie te lata usiłuję ją odnaleźć i do dziś mi się to nie udało? — Utkwiwszy wzrok w Agii zaczął się stopniowo prostować, aż wreszcie stanął niemal całkiem normalnie.
— Owszem, uwierzymy ci — odparła Agia. — Jeśli sprawi ci to przyjemność, możemy nawet złożyć ci wyrazy współczucia, ale to naprawdę nie ma z nami nic wspólnego.
Odwróciła się, żeby odejść, lecz starzec szybkim ruchem wyciągnął przed siebie swą żerdź, zatrzymując mnie na miejscu.
— Nie zważaj na to, co mówią. Owszem, wrzucają ich w zaznaczonych miejscach, ale oni tam nie zostają. Niektórych widziano nawet w rzece. — Wskazał głową w kierunku horyzontu. — Tam, na zewnątrz.
Powiedziałem, że wątpię, czy jest to możliwe.
— A ta woda tutaj, jak myślisz, skąd się bierze? Pod ziemią jest doprowadzający ją rurociąg. Gdyby go nie było, wszystko by tu wyschło. Kiedy zaczynają się poruszać, co może ich powstrzymać przed wypłynięciem na zewnątrz? Nie ma przecież żadnego prądu. Przyszliście tu pewnie po to; żeby ściąć kwiaty zemsty, prawda? Wiecie chyba, dlaczego posadzono je właśnie tutaj?