— Może wcześniej, ale na pewno nie przez ostatnie dwie wachty.
— Jeżeli chce pan spać, mogę popilnować bagaży — zaofiarowałem się, chociaż prawda była taka, że po prostu bałem się już położyć.
— To miłe z twojej strony — powiedział po krótkim wahaniu dr Talos i położył się na moim pokrytym pierwszą rosą kocu.
Usiadłem na jego krześle, odwróciwszy je uprzednio w stronę ognia. Przez jakiś czas byłem sam z moimi myślami, które najpierw dotyczyły mego snu, a potem Pazura, potężnej relikwii, którą zbieg okoliczności wcisnął mi w ręce. Ucieszyłem się, kiedy Jolenta poruszyła się, a potem wstała, prężąc swoje urokliwe ciało na tle zaróżowionego nieba.
— Czy jest tu gdzieś woda? — zapytała. — Chciałabym się umyć.
Powiedziałem jej, iż wydawało mi się, że Baldanders chodził po wodę gdzieś w kierunku zagajnika, a ona skinęła głową i wyruszyła w poszukiwaniu strumienia. Dzięki niej udało mi się skierować myśli na inny temat, zacząłem bowiem spoglądać to na jej oddalającą się postać, to na leżącą nieruchomo Dorcas. Jolenta była doskonale piękna. Żadna kobieta, którą kiedykolwiek widziałem, nie mogła się z nią równać. Spokojne dostojeństwo Thecli czyniło ją zbyt sztuczną i podobną do mężczyzny, zaś jasnowłosy wdzięk Dorcas przypominał mi kruchą, dziecinną Valerię, którą bardzo dawno temu spotkałem w Ogrodzie Czasu.
Mimo to Jolenta nie pociągała mnie nawet w połowie tak silnie jak jeszcze niedawno Agia, nie kochałem jej tak, jak kochałem Theclę i nie czułem intymnej, uczuciowo — duchowej więzi, jaka narodziła się między mną a Dorcas. Jak każdy mężczyzna, który ją kiedykolwiek ujrzał, pożądałem jej, ale w sposób, w jaki pożąda się kobiety namalowanej na płótnie, zaś podziwiając ją, nie mogłem nie zauważyć (jak uczyniłem to już wczoraj, podczas przedstawienia) jak niezgrabnie chodzi, chociaż mogła się na pozór wydawać uosobieniem wdzięku. Okrągłe uda tarły jedno o drugie, wspaniałe ciało ciążyło coraz bardziej, aż wreszcie cała ta obfitość kształtów stawała się dla niej takim samym brzemieniem, jak dla innej kobiety ukryte w jej brzuchu dziecko. Kiedy wróciła ze strumienia z kroplami wody na rzęsach i twarzą tak czystą i doskonałą jak łuk tęczy, czułem się tak, jakbym był zupełnie sam.
— … że mamy jeszcze trochę owoców, jeśli chcesz. Doktor kazał mi wczoraj zostawić kilka, żebyśmy mieli coś na śniadanie. — Jej głos był matowy i jakby odrobinę zadyszany. Słuchało się go jak muzyki.
— Przepraszam, zamyśliłem się — powiedziałem. — Tak, chętnie skorzystam. To bardzo miło z twojej strony.
— Nie podam ci, sam musisz sobie wziąć. Są tam, za tą zbroją.
Zbroja, o której mówiła, była wykonana że zwykłego materiału naciągniętego na drewniany szkielet i pomalowanego srebrną farbą. Tuż za nią znalazłem stary koszyk zawierający kilka kiści winogron, jabłko i granat.
— Ja też bym coś zjadła — powiedziała Jolenta. — Chyba trochę winogron.
Podałem jej, po czym pomyślawszy, że Dorcas zapewne będzie miała ochotę na jabłko, położyłem je koło niej, a sam wziąłem dla siebie granat.
Jolenta przyglądała się swoim winogronom.
— Zostały wyhodowane pod szkłem przez ogrodnika jakiegoś arystokraty — jeszcze za wcześnie na naturalne. Wygląda na to, że to wędrowne życie nie będzie takie złe. W dodatku dostaję jedną trzecią pieniędzy. Zapytałem, czy nigdy wcześniej nie występowała z doktorem i Baldandersem.
— Nie pamiętasz mnie, prawda? Skądże znowu. — Włożyła jeden owoc do ust i jak mi się zdawało, połknęła go w całości. — Nie, nigdy przedtem tego nie robiłam. Miałam jedną próbę, ale po pojawieniu się tej dziewczyny i tak musieliśmy wszystko zmienić.
— Ja chyba narobiłem znacznie więcej zamieszania. Przebywałem na scenie dłużej od niej.
— Tak, ale ty miałeś tam być. Podczas próby dr Talos odgrywał zarówno swoją jak i twoją rolę i mówił to, co ty miałeś powiedzieć.
— W takim razie musiał być pewny, że się jeszcze spotkamy.
W tym momencie doktor poderwał się jak dźgnięty sztyletem. Wydawał się w pełni przytomny.
— Oczywiście, oczywiście. Powiedzieliśmy ci przy śniadaniu, gdzie mamy zamiar się udać, a gdybyś nie zjawił się wczoraj, wystawilibyśmy inną sztukę i zaczekalibyśmy jeszcze jeden dzień. Jolento, nie będziesz teraz otrzymywać jednej trzeciej tylko jedną czwartą dochodów. Wypada przecież, żebyśmy podzielili się z tamtą kobietą:
Jolenta wzruszyła ramionami i połknęła kolejne winogrono.
— Obudź ją, Severianie. Powinniśmy już wyruszać. Ja obudzę Baldandersa, a potem rozdzielimy pieniądze i dokończymy pakowanie.
— Nie idę z wami — powiedziałem:
Dr Talos spojrzał na mnie z ukosa.
— Muszę wrócić do miasta. Mam pewną sprawę do Zgromadzenia Peleryn.
— Możesz zostać z nami, dopóki nie dojdziemy do głównego traktu. W ten sposób najszybciej uda ci się tam dotrzeć.
Ponieważ powstrzymał się od jakichkolwiek pytań, czułem, iż wie więcej niż wynikałoby to z jego słów.
Jolenta ziewnęła szeroko, nie zwracając najmniejszej uwagi na naszą rozmowę.
— Jeżeli moje oczy mają wyglądać tak, jak powinny, muszę jeszcze przed wieczorem uciąć sobie jakąś drzemkę.
— Dobrze — odparłem. — Ale odejdę natychmiast, kiedy tylko dotrzemy do drogi.
Doktor Talos zabrał się do budzenia olbrzyma, potrząsając nim i uderzając laską po plecach.
— Jak sobie życzysz — powiedział. Nie bardzo wiedziałem, czy skierował te słowa do Jolenty, czy do mnie. Pogładziłem Dorcas po czole i szepnąłem, że musimy już wyruszać.
— Jaka szkoda, że mnie obudziłeś: Miałam taki piękny sen… Bardzo prawdziwy.
— Ja też. To znaczy, kiedy jeszcze spałem.
— Wstałeś więc już jakiś czas temu? Czy to jabłko jest dla mnie?
— Obawiam się, że to całe twoje śniadanie.
— Więcej mi nie trzeba. Spójrz na nie, jakie jest okrągłe i czerwone. Jak to się mówi? „Czerwone niczym jabłka…” Nie mogę sobie przypomnieć. Czy chcesz kawałek?
— Zjadłem już granata.
— Powinnam się była domyśleć z plam dokoła twoich ust. Wyglądasz, jakbyś całą noc pił czyjąś krew. — Musiałem zrobić dziwną minę, bo dodała: — No, przypominałeś czarnego nietoperza, kiedy się tak nade mną pochyliłeś.
Baldanders usiadł wreszcie, trąc oczy niczym nieszczęśliwe dziecko.
— To straszne wstawać tak wcześnie, nie uważasz? — zawołała do niego Dorcas. — Czy tobie również przerwano jakiś sen?
— Nie — odpowiedział Baldanders. — Ja nigdy nie mam snów.
(Dr Talos spojrzał na mnie i potrząsnął głową, jakby chciał powiedzieć To bardzo, bardzo niezdrowo.)
— Mogę ci dać trochę moich. Severian twierdzi, że również ma ich pod dostatkiem.
Baldanders, chociaż sprawiał wrażenie zupełnie przytomnego, spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
— Kim jesteś? — zapytał.
— Ja… — zająknęła się Dorcas, przysuwając się do mnie ze strachem.
— To Dorcas — powiedziałem.
— Tak, Dorcas. Nie pamiętasz? Spotkaliśmy się wczoraj za kurtyną. Ty… Twój przyjaciel powiedział, żebym się ciebie nie bała i że ty będziesz tylko udawał, że robisz ludziom krzywdę, że to będzie tylko przedstawienie. Powiedziałam, że rozumiem, bo Severian też robi różne okropne rzeczy, chociaż jest taki dobry. — Spojrzała na mnie. — Pamiętasz, Severianie, prawda?
— Oczywiście. Nie powinnaś obawiać się Baldandersa tylko dlatego, że o tym zapomniał. Rzeczywiście, jest bardzo duży, ale z tym jest trochę tak, jak z moimi fuliginowymi szatami: wygląda na znacznie groźniejszego, niż jest w istocie.