W życiu nie widziałem smutniejszego pogrzebu.
Pogoda? Nie. Może więc, że zmarłego żegnało zaledwie cztery czy pięć osób – czyli minimum wymagane przy takich okazjach…? A może melancholia owa wynikła głównie z pośpiechu, w jakim zakończono czyjąś ostatnią ceremonię… Bo ani przy pochówkach największych nędzarzy, jakie oglądałem wcześniej, ani też na pogrzebach na biednym żydowskim cmentarzu nieopodal nigdy nie zdarzyło mi się odczuć tak niechrześcijańskiej obojętności. Na grób nie położono choćby kwiatka i nikt jednej łzy nie uronił…
Gdy w końcu dotarłem na pocztę, okazało się, że już zamknięta. Nie miałem pojęcia, czy czeka mnie list, po który się wybrałem – lecz powróciwszy do biura, stwierdziłem, tłumiąc niepewność: Niebawem znów wieść od niego przyjdzie.
Przy wieczornym przyjęciu wybrałem się z Hattie Blum na przechadzkę truskawkowym polem, o tej porze roku uśpionym, lecz dziwnie latem i piknikami z szampanem pachnącym. Z Hattie, tak jak to zwykle, gawędziło się cudownie.
– Profesja moja bywa tak intrygująca – powiedziałem. – Choć chyba powinienem dobierać sprawy z większą wnikliwością. Podobno pewien adwokat w starożytnym Rzymie poprzysiągł sobie występować jedynie w słusznych, jego zdaniem, sprawach, tymczasem my zgadzamy się bronić ludzi, którzy nam słusznie płacą.
– Zawsze możesz zmienić kancelarię. Ostatecznie, Quentinie, trzeba dbać o reputację. Nie dostosowuj się do okoliczności; jak o pracę chodzi, ty się przede wszystkim musisz czuć na miejscu.
– Tak myślisz?
Zapadał zmierzch. Hattie jakby ucichła – czyżbym się więc nagle nieznośnie rozgadał? Z uwagą przyjrzałem się jej twarzy; nic jednak nie wskazywało, skąd tak niespodziewana zmiana nastroju.
– Bawiłeś mnie – rzekła nieobecnym tonem, tak jakbym miał tego nie usłyszeć.
– Hattie?
Spojrzała na mnie.
– Przypomniało mi się, jak byliśmy dziećmi. Wiesz, że z początku miałam cię za głupca?
– No, pięknie – zachichotałem.
– Gdy się mną zajmowała ciocia, bo mama wciąż na co innego chorowała, a ojciec wywoził ją na wieś, ty przychodziłeś się ze mną pobawić. Tylko ty jeden umiałeś mnie rozśmieszyć, bo się zawsze śmiałeś z takich dziwacznych rzeczy, aż w końcu rodzice wracali… – wypowiedziała to rozmarzona, podnosząc kraj spódnicy, by jej nie poplamić mokrą ziemią.
Później, kiedyśmy zmarznięci wrócili do domu, Hattie rozmawiała chwilę z ciotką – o wiele bardziej zasadniczą, niż gdy ją spotkałem po południu. Pani Blum zapytała, jak ma jej urządzić urodziny.
– Faktycznie, ciociu, to niedługo – odparła Hattie. – Znów wyleciało mi to z głowy. No tak, ale w tym roku… – urwała posępnie.
I prawie nie tknęła kolacji.
A mnie ogromnie to zaniepokoiło. Tak jakbym się znowu zmienił w jedenastoletniego obrońcę – jej obrońcę. Hattie była mi tak bliska, że gdy coś ją trapiło, ja się też z tym zmagałem. Może więc tylko z egoistycznych pobudek próbowałem jej poprawić nastrój?… Tak czy inaczej, całym sercem życzyłem jej prawdziwego szczęścia.
I pozostali goście – wśród nich mój wspólnik Peter – także starali się ją rozweselić, ja zaś – niby jakiś strażnik – pilnowałem, by przypadkiem ktoś jeszcze bardziej Hattie nie zafrasował…
Choć muszę wyznać, że coś mi jednak utrudniało to zadanie. Mam na myśli wspomnianą ceremonię pogrzebu. Nie umiem rozsądnie wyjaśnić, na czym to właściwie polegało, a jednak – zupełnie zakłóciło me rytmy owego wieczoru.
Znów przywołałem w myślach obraz uroczystości. Przemowy przyszło wysłuchać zaledwie czterech mężczyzn. Jeden z nich, nieco wyższy od reszty, stał z tyłu, zapatrzony w przestrzeń, tak jakby gdzieś w oddali widział prawdziwe źródło swego niepokoju. Później zaś, kiedy wszyscy skierowali się już ku drodze, zapamiętałem ponuro ich wykrzywione usta. I chociaż twarze żałobników były mi obce, ich także nie zapomniałem. Tylko jeden na moment zwolnił, jak gdyby przypadkowo usłyszał moje myśli. Krótko rzecz nazywając, uroczystość miała w sobie coś niegodnego; oto bowiem zmarł człek szczególny, lecz pochowany nie został z należnym mu szacunkiem.
Bez reszty pochłonięty tym wspomnieniem, nie umiałem wesprzeć zasmuconej Hattie. I tylko – gdy wraz z ciotką wychodziła z przyjęcia (znacznie zresztą wcześniej niż inni goście) – skłoniłem się, taktownie wyrażając żal, iż tak prędko nas opuszczają. Kiedy niedługo potem Peter oznajmił, że czas już kończyć wieczór, odczułem wielką ulgę.
– No, słucham, Quentin, co z tobą? – wybuchnął Peter, kiedyśmy wracali z kolacji wynajętą dorożką.
W pierwszym odruchu chciałem mu opowiedzieć o pogrzebie, on jednak by nie zrozumiał, czemu aż tak mnie to zaprząta. Prócz tego minę miał tak poważną, iż zaraz się domyśliłem, że w istocie pytanie odnosi się do czegoś zgoła innego.
– O co ci chodzi, Peter? – zapytałem.
– Czyżbyś się zdecydował dziś jednak nie oświadczyć Hattie Blum? – wykrzyknął z głośnym westchnieniem.
– Ja miałbym się oświadczać? A to czemu?
– Za kilka tygodni skończy dwadzieścia trzy lata. Co dzisiaj, tu w Baltimore, czyni ją właściwie starą panną! Nie kochasz jej więc ani odrobinę?
– Jak można nie kochać Hattie Blum? Daj spokój… Choć… Zaraz, zaraz, Peter! Skąd przypuszczenie, że mamy się zaręczyć, i to dzisiaj? Czy choć raz tobie wspomniałem, że mam wobec niej takie plany?
– Skąd przypuszczenie…? Dziwne, bo ja doskonale pamiętam, że tego dnia i miesiąca zaręczyli się twoi rodzice. Tymczasem tobie wypadło to z pamięci i to akurat dziś wieczorem?!
Rzeczywiście – całkiem o tym zapomniałem, co też nie zmienia faktu, iż nadal nie mogłem pojąć tak osobliwej konstatacji. Peter wyjaśnił mi potem, iż pani Blum była święcie przekonana, że wykorzystam tę kolację, by poprosić o rękę Hattie – a jako że, jej zdaniem, sugerowałem to, gdyśmy się spotkali parę godzin wcześniej, powiadomiła o tym i jego, i oczywiście dziewczynę, aby się przypadkiem nie zdziwili. Tak więc to ja nieświadomie przysporzyłem Hattie cierpień. To moja podłość ją zraniła!
– A kiedy, jak ci się wydaje, byłaby na to lepsza pora? – ciągnął Peter. – Jeśli nie w tak ważną dla ciebie rocznicę?! Kiedy? To przecie jak słońce jasne.
– Yyy… Nie zdawałem sobie sprawy… – wyjąkałem.
– Jak mogłeś nie wyczuć, że ci to pisane? Że masz rozpocząć w życiu nowy okres? O, już do ciebie dojeżdżamy. Ufam, iż po tym wszystkim będziesz spał spokojnie. Biedna Hattie zapewne płacze teraz w poduszkę!
– Wiesz dobrze, że nie chciałem jej sprawić bólu – odrzekłem. – Żałuję, że nie wiedziałem, czego się po mnie oczekuje… I że, jak widać, od dawna spodziewali się tego wszyscy wkoło…
Peter chłodno przytaknął, uznawszy to zapewne za wyznanie winy.
Chciałem się oświadczyć Hattie i chciałem ją poślubić! Samą swą obecnością nadawała sens mojemu życiu. Zawsze na jej widok, a też gdyśmy się nie mogli spotkać, już na samą myśl o niej promieniałem. Jednak znaliśmy się od tak dawna, iż nagłe wprowadzanie zmian w naszej zażyłości poprzez akt oświadczyn zdawało mi się niestosowne.
– I nad czym tak dumasz? – spytał Peter, marszcząc brew, gdy zamykałem drzwi dorożki, by się z nim pożegnać.
Z powrotem otwarłem drzwiczki.
– Widziałem dzisiaj pogrzeb – odparłem, stwierdziwszy, że choć trochę zdołam się zrehabilitować. – Wiesz, tak mnie to rozstroiło, bo chyba… – urwałem, nie znajdując słów właściwych, by mu wytłumaczyć, jak mocno przeżyłem ową uroczystość.