Выбрать главу

„Odmowa jego tym wstrętniejsza – stwierdził o nim poeta – że otwarcie mówi o przyjaźni ze mną”. Czyż nie to samo od Neilsona usłyszałem przy spotkaniu? „Byliśmy kuzynami, ale też i przyjaciółmi”… Sławy sam się uparcie literackiej domagając, Neilson poślubił siostrę i niemal kopię Edgarowej żony… Czy zatem sobie wymarzył żywot tego człowieka, którego na pozór tak oczerniał?

Lecz w listach Poego do Snodgrassa więcej o krewnych z Baltimore znalazłem. Pisarz mianowicie Henry Herringa (pierwszego z rodziny, który zjawił się u Ryana) określił „człowiekiem pozbawionym zasad”.

Zajęty otwieraniem różnych szuflad, Duponte na moment przystopował.

– Zbadajże pan ulice od drugiej strony domu, monsieur Clark. Na powóz Snodgrassa miej baczenie. Gdy bowiem on przybędzie, musimy się czym prędzej wynieść, przypilnowawszy wcześniej, by owa sługa z Irlandii nic mu o naszej wizycie nie mówiła.

Zapatrzyłem się w jego twarz, nie mając pojęcia, jak zdołamy dokonać owej drugiej sztuki. Następnie zaś wszedłem do izby na froncie domostwa Snodgrassów. Wyglądając przez okno, stwierdziłem, iż zbliża się tam jakiś pojazd, niebawem jednak – zwolniwszy – konie w dół High Street pobieżyły. Kiedy wracałem do gabinetu, napotkałem wzrok Bonjour, która się tak nad kominkiem pochyliła, że jej czarna suknia i fartuch aż się zdawały płonąć żywym ogniem.

– W porządku, panie szanowny? Czy się wam może na co przydam, gdy na doktora czekacie? – zapytała, ton głosu drugiej pokojówki przybierając tak donośnie, by tamta ją posłyszeć mogła, i ciszej znacznie dodając: – Jak pan widzisz, twój znajomek ledwie żeruje na dochodzeniach mego szefa.

– Nic się, panienko, nie dzieje, a miło mi, że pytasz; ot, tylko chmury owe potworne zwiastujące deszcz oglądam – rzekłem z mocą, a potem już ciszej znacznie: – Auguste Duponte nikogo nie udaje. I tak zagadkę rozwiąże, iż z niego monsieur Poe byłby dumny. Tobie pomóc mógłby także bardziej niż ów złodziej, mademoiselle, co mężem go nazywasz i panem swoim.

Niepomna maskarady Bonjour drzwi zatrzasnęła mi przed nosem.

– Nic podobnego, monsieur! – zawołała. – Jeśli kto tu kradnie, to Duponte jedynie! On to odbiera ludziom myśli, błędy… Baron zaś w każdej sytuacji jest w zgodzie z sobą, mój panie. Tylko bycie z nim wolność mi zapewnia!

– Sądzisz, że dokładając się do zwycięstwa Barona, wypłacisz to, coś mu winna, bo cię uwolnił z więzienia, i zostaniesz oswobodzona z więzów przymuszonego małżeństwa.

Bonjour, wyraźnie uradowana, odchyliła głowę.

– Źleś pan wycelował. Radzę ci mnie nie oceniać według swych matematycznych analiz. Aż nadto mi przypominasz swego kompana, drogi panie.

– Monsieur Clark! – krzyczał z gabinetu Duponte. Niepewnie przestąpiłem z nogi na nogę.

Bonjour podeszła, aby mi się bliżej przyjrzeć.

– Pan nie masz żony, monsieur Clark?

– Ale mieć będę – odparłem bezwolnie. – I będę ją traktował jak należy, starając się wspólne szczęście obojgu nam zapewnić.

– Monsieur, panna we Francji nie ma krzty wolności. W Ameryce wolną jest i jako niezależna szanowaną aż do ślubu. We Francji zaś odwrotnie. Dopiero gdy za mąż wyjdzie, wolność zyskuje, i to taką, że wprost trudno sobie wyobrazić. Jako mężatka tylu mieć może kochanków, co i jej mąż kochanek.

– Mademoiselle!

– W Paryżu mężczyzna bywa nieraz bardziej zazdrosny o kochankę niźli o własną żonę, kobieta zaś kochankowi wierniejsza aniżeli mężowi.

– Po cóż się niby tak zwodzić, mademoiselle?

– W Paryżu, jak sam o swoje nie zadbasz, obcy ci to weźmie pierwszy… – urwała. – Pan twój cię woła, monsieur.

Skierowałem się ku drzwiom. Bonjour po chwili dopiero usunęła mi się z drogi, układność wielką udając. Ledwie wszedłem do gabinetu, Duponte tak mi powiedział:

– Monsieur, oto list, który zapewne uznasz pan za wymowniejszy od wszelkich innych poszlak; list, część którego słyszałeś w porcie. Zapisz w notesie wszystko co do słowa. A spiesz się, bo jak mnie słuch nie myli, nadjeżdża tu jakiś powóz. Pisz zatem tak: „Szanowny Panie! Dżentelmen pewien, gdy o strój chodzi, raczej marny, u Ryana”…

Gdyśmy zakończyli kopiowanie, Bonjour pospiesznie nas sprowadziła na dół.

– Jest tylne wyjście? – szepnąłem.

– Doktor już w powozowni – na te słowa wszyscyśmy się obrócili. Wyrzekła je owa panna z dołu, nagle za plecami się naszymi pokazując. – Diuk chyba teraz nie odejdzie, prawda?

– Obawiam się, że przez natłok zajęć – odparł Duponte – zmuszony będę do rozmowy z nim kiedy indziej.

– Nie omieszkam go o pańskiej wizycie powiadomić – stwierdziła oschle sługa. – Oraz żeś pan sam w gabinecie jego siedział prawie pół godziny.

Obaj zamarliśmy na tę pogróżkę. Zerknąłem pytająco na Bonjour, która bez wątpienia również by była w sprawę zamieszana.

Ona spojrzała na tamtą wzrokiem niemal rozmarzonym. Zwracając się ku Duponte’owi, zauważyłem, iż wdał się z ową Irlandką w szeptaną, acz poważną pogawędkę. Na koniec ona się skłoniła, z leciuteńkim pąsem.

– Którędy więc? – spytałem, widząc, że doszli do porozumienia.

– Tędy – odrzekła pokojówka i skinęła na nas.

Przeszliśmy tylnym holem, gdy z frontowych schodów dobiegł odgłos kroków Snodgrassa. Kiedyśmy dopadli ścieżki, Duponte odwrócił się i uchylił kapelusza na pożegnanie obu pannom.

– Bonjour – powiedział jeszcze.

* * *

– Monsieur, jakim ci się cudem udało do współpracy pokojówkę tak nakłonić, aby Bonjour nie została przyłapana? – spytałem, gdyśmy już ulicą wędrowali.

– Po pierwsze, jesteś pan w błędzie. Nie o Bonjour tam chodziło. Po drugie, służącej wyjaśniłem, iż bynajmniej nie przez inną umówioną wizytę musimy się oddalić.

– Ach, więc jej prawdę rzekłeś? – zapytałem w zdumieniu.

– Wskazałem, iż jej ciekawość lub raczej zadurzenie w tobie wysoce zdaje się nieprzystojne, toteż chciałbym cicho i dyskretnie dom opuścić, nim powróci chlebodawca i wszystko zobaczy w jednej chwili.

– We mnie zadurzenie? – powtórzyłem. – Skądże, monsieur, taki pomysł? Czy mówiła ci coś, czegom nie dosłyszał?

– Nie, gdym jednak rzecz nadmienił, wyraźnie ją przez moment sobie rozważała, a sądząc, iż pewno coś z tego się na jej twarzy odbija, uznała za pewnik najwidoczniej. Bądź pewien, nie piśnie o nas słowa, monsieur.

– Ależ monsieur Duponte! Mnie się to nie mieści w głowie!

– Stanowisz pan wzór prawdziwy powabnego męża – odrzekł Duponte. – Przynajmniej wedle norm tutaj przyjętych. A że sobie z tego nie zdajesz sprawy, tym łatwiej ci wpaść w oko młodej pannie. Zapewniam, iż pokojówka dostrzegła to, gdyśmy się tam pojawili, i niemal natychmiast zaczęła cię świdrować wzrokiem. Więc chociaż nie od razu na to wpadła, to gdym jej wspomniał, jakby…

– Monsieur, pomimo…

– Wyczerpaliśmy temat, monsieur Clark. Czas się zająć powiązaniem Snodgrassa z naszą sprawą.

– A coś miał na myśli, mówiąc, iż nie o Bonjour chodziło?

– Bonjour pomoc nasza w zasadzie niepotrzebna, a poza tym w sprzyjających okolicznościach rada by nam ona pokrzyżować plany. Warto, abyś pan zechciał to sobie zakonotować. Działałem tam dla dobra owej drugiej panny.

– Jak to?

– Decydując się, jaki Bonjour występek przypisać, zapewne wielkiej by sobie ona napytała biedy. Pamiętaj pan zawsze, kiedy tylko można, życie cudze uratować.

Sekundę przemyśliwałem własną naiwność oglądu owej sytuacji.

– Co zatem teraz, monsieur? Wskazał na mój notes.