Выбрать главу

– Muszę wracać, Quentinie.

Pognawszy za pojazdem, nawoływałem za nią, aż wreszcie mi zniknęła, w zagajnik wjeżdżając. Kiedy wróciłem pod „Glen Elizę”, Bonjour już się stamtąd ulotniła.

Rankiem następnego dnia ostro skarciłem pokojówkę, która na straży kłamstwa Bonjour się odważyła stanąć.

– Powiedz mi no prawdę, Daphne, czyś sądziła, iż owa młoda niewiasta, która by mi się wiekiem ledwie na żonę nadawała, to ma stryjeczna babka?!

– Nie mówiłam, sir, że stryjeczna, ale jedynie, że babka, jak ona sama to ujęła. W szalu mi się pokazała i świetnym kapeluszu, tak że wieku jej nie potrzebowałam szacować. I zresztą pan drugi również ją o to nie wypytał, gdy się pojawiła. Ponadto, sir, jak wiadomo, w dużych rodzinach krewniaczek wieku wszelakiego bywa sporo. Znałam, na przykład, dwudziestodwuletnią pannę, której ciotka trzech lat nie skończyła jeszcze.

Wówczas skupiłem uwagę na człowieku dla nas przecież najważniejszym. Być może i faktycznie tak wieczoru owego zajęty, jak zwykle to miał w obyczaju, no i też wziąwszy pod uwagę mrok panujący w bibliotece, rozświetlanej i za dnia oknami witrażowymi – spostrzegł sylwetkę kobiecą tylko i wyłącznie w jej zarysie. Choć, z drugiej strony wszakże, zdało mi się to nieprawdopodobne. Postanowiłem go wypytać, niezdolny jednakże tłumić furię.

– Baron w tej chwili się znajdzie w posiadaniu co najmniej połowy, jeśli nie całości, naszych odkryć! Monsieur, czyś nie spostrzegł Bonjour własnym okiem, wchodząc w dniu wczorajszym do mej biblioteki?

– Nie jestem ślepy – odpowiedział. – A zwłaszcza, gdy piękność rzadką widzę! Ciemno tu cokolwiek, lecz nie aż tak ciemno. Ujrzałem ją więc w całej krasie.

– To czemuś, na Boga, mnie nie wołał? Teraz mamy kłopot!!!

– Kłopot? – powtórzył Duponte, zapewne wyczuwając, iż nie idzie mi tylko o jej wtargnięcie w nasze wspólne dzieło.

W istocie pewność straciłem, czy kiedykolwiek zdołam spojrzeć Hattie prosto w oczy.

– Na myśli mam, monsieur, to wszystko, co myśmy zdobyli, a nie oni – odparłem spokojniej, ale z mocą.

– Rozumiem. Lecz to nie tak, mój panie. Nasze bowiem pojmowanie zdarzeń powiązanych ze śmiercią Poego jedynie w nikłym stopniu uzależnione jest od wiedzy na temat szczegółów oraz faktów rozmaitych, którymi się chce sycić prasa. Nie to, monsieur Clark, jest naszym źródłem. Lecz mnie nie zrozum błędnie: detale są tu podstawą, acz same w sobie nas nie oświecą, moim zdaniem. To wiedzieć należy, jak je właściwie odczytywać, ażeby skryta w nich prawda na wierzch wypłynęła. Sposób ich pojmowania przez Barona Dupina nic z naszym nie ma wspólnego. Jeżeli zaś cię to trapi, iż mu przewagę zapewniamy, to daj spokój; zaiste nic bardziej błędnego. Jeśli jego myślenie jest niepoprawne, to im więcej konkretów poznać musi, tym dalej my go prześcigamy.

17

Szanowny Panie! Dżentelmen pewien, gdy o strój chodzi, raczej marny, u Ryana na okoliczność wyborów Okręgu Czwartego przebywa, nazwiskiem Edgar A. Poe, w wielkiej niedoli przypuszczalnie i jak zaś sam twierdzi, z Tobą zaznajomion; zapewniam, iż mu niezwłocznie pomocy udzielić należy.

* * *

Miejscowy drukarz o nazwisku Walker pisał powyższą notę w pośpiechu tak ogromnym, że niemal ołówkiem przedarł byle jaki papier. Notę ową opatrzono datą trzeciego października 1849 roku, kierując pod adres doktora Josepha Snodgrassa, który zamieszkiwał nieopodal gospody, gdzie znaleziono poetę, a gdzie też lokal wyborów kongresowych i stanowych mieścił się.

Parę dni po mym i Duponte’a badaniu gabinetu Snodgrassa, jak również po owej okoliczności, gdy mnie Hattie ujrzała w ramionach innej pani – Baron Dupin wstąpił do doktora kolejny raz.

Przyuważyłem Barona, gdy nagle tak się Baltimore Street przechadzał, jakby go nie nękały żadne w świecie troski. Znalazłem się akurat po drugiej stronie ulicy, niewykrywalny wśród tłumów zmierzających do hoteli oraz restauracji na wieczorny posiłek oraz różnych robotników, jak i niewolników kosze na głowach swych niosących. Kiedy tam wyczekiwałem, zdawałoby się, wiek cały, aż Dupin coś pocznie, uwagę mą rozproszył tumult powozu, który raptem tuż przy mnie się zatrzymał. Z wnętrza pojazdu zaś mnie doleciało:

– Fiakier! Co ty wyprawiasz? Czemuś tu przystanął? Sprawdziwszy najpierw, iż Baron nie rusza się ze swego miejsca, powziąłem postanowienie zbadać, kto aż tak wyrzeka. A kiedy się przybliżyłem do dorożki, wprost mnie wbiło w ziemię. Poznałem w nim od razu człowieka pierwszy raz widzianego podczas pogrzebu na rogu Green Street i Fayette. Owego dnia stał niespokojnie, przestępując z nogi na nogę…

– Woźnico, słyszysz, pytam? – człowiek ów w pretensji swojej nie ustawał. – Hola!

Tak to, niejasnym zrządzeniem, żałobnik dawno już opuścił ciemną ową dziedzinę, zakątek błotnisty i zamglony – i aż tu, w dziennym świetle, przywiodło go do mnie. Po spotkaniach z Neilsonem Poem i Henrym Herringiem dane mi zostało poznać trzeciego z czterech jegomościów. Pozostał jeszcze Z. Collins Lee: kolega Poego ze szkolnej ławy, który, jak do mnie niedawno dotarło, pełnił teraz funkcję okręgowego pełnomocnika Stanów.

Zbliżyłem się do powozu. Lecz tamten przeniósł się na drugą stronę, krzycząc na fiakra i próbując wysiąść. Już-już miałem doń przemówić, gdy drzwiczki się otwarły.

– Wszak to doktor Snodgrass! – usłyszałem silny głos. Wtedy szybko ukryłem się blisko koni.

Głos był to Barona.

– To znów pan – z pogardą rzekł Snodgrass, schodząc na dół. – Co pan tu robi?

– Nic absolutnie – odparł z niewinną miną Baron. – A pan?

– Sir, odejdź pan, bom zajęty. A ten drań woźnica…

Tutaj się wychyliwszy, na koźle ujrzałem Newmana – i wszystko w mig pojąłem. Baron Dupin bynajmniej się nie przechadzał bezcelowo, gdyż tego człowieka właśnie oczekiwał. I pewno wstrzymał tu Newmana, dobrze wiedząc, gdzie Snodgrass się za dorożką będzie chciał rozglądnąć. Pierwszy raz, gdym przy rozmowie z Dupinem Snodgrassa przyuważył, oblicze tego pierwszego nie objawiło się wyraźnie. Teraz zaś Baron z kieszeni list ów od Walkera wydobył; kilka słów skreślonych, kiedy znaleziono Poego. Następnie pokazał go Snodgrassowi.

Doktor był zaskoczony.

– Kto zacz? – spytał Barona.

– Znalazłeś się pan – odparł Baron – przy tym, jak Poego doglądali. Gdybym tylko zechciał, notka rzeczona trafiłaby do gazet jako dowód, iż za niego byłeś odpowiedzialny. A wobec tego pewni ludzie, nic nie wiedząc o sprawie, niewątpliwie by uznali, iż coś ukrywasz, bo szczegółów żadnych ujawnić nie masz życzenia, no i, co znacznie gorsze, wysłałeś Poego samotnie do szpitala.

– Brednie! Niby czemu? – spytał Snodgrass.

Baron roześmiał się beztrosko.

– Temu, że to właśnie powiem dziennikarzom.

Tu Snodgrass się zawahał, niepewny, czy wybrać uległość, czy też wściekłość.

– Naszedłeś mnie pan w domu? Jeśliś to, sir, wykradł… Do Barona zbliżyła się Bonjour.

– I ty, Tess! – miano owo Bonjour u Snodgrassa przybrała. – Moja pokojówka? – Snodgrass przestał już gniew tłumić. – W tej chwili wzywam policję!

– Być może znajdzie się dowód jakiejś drobnej kradzieży. Jak również i świadectwo… Hmmm, czy mówić dalej? – dodał Baron, przykładając palec do ust. – Wspomnieć o pewnych twych papierach, cośmy je przez przypadek…? Bo przecie i publikę, i komisje twoje dostojne oraz towarzystwa chyba zaciekawi, o cóż ten cały raban…! Nie sądzisz… Tess, najmilsza?