Выбрать главу

Lecz słysząc, że ktoś nadchodzi, wstrzymałem swą decyzję.

Oto zza skrętu schodów wyłonił się wolnym krokiem Benson.

Niemal straciłem oddech:

– Fantom!

On to był w rzeczy samej. Jegomość, co przed tyloma miesiącami zniechęcał mnie uparcie wobec sprawy Poego. Właściciel oczu młodszych niźli owe na portrecie za mną. Człowiek, który rozwiał mi się niby mgły opary, kiedy jego cień ścigałem po ulicach. Całkiem nieświadomie, nie myśląc, co dalej ma nastąpić, włożyłem dłoń do kieszeni, ujmując rękojeść rewolweru.

– Słucham? – zapytał, widać nie dosłyszawszy mnie wyraźnie. – Fenton, pan powiadasz? Benson się zwę, sir, John Benson…

Oczyma wyobraźni ujrzałem, jak lufą prosto w usta mu celuję. Usta, które sprawiły, że wdałem się w owo dochodzenie, które mnie aż tu przywiodły, i przyczyniły się do moich wszelkich działań, do wyrzeczenia się bliskich nawet, a w rezultacie do sprzeniewierzenia mej osoby przez Petera i Hattie też doprowadziły!

– Nie Fenton – zaiste już nie pomnę, jaka to chęć przewrotna nakazała mi go poprawić, aby się zorientował, iż jest najgorszym moim wrogiem. Wolno wycedziłem znowu słowo: – Fantom.

Przyglądnął mi się z uwagą, podnosząc palec do ust w kontemplacji mojej odpowiedzi.

– A jakże – stwierdził krótko, po czym, uruchomiwszy pamięć, wersy następujące mi wyrecytował:

Ów dramat pomieszany – wiedz to -

pewnie nie będzie zapomniany!

Bo Fantom ciągle ścigan przez tłum

Nie może nigdy zostać przyłapany*.

– Z panem Clarkiem mam przyjemność, tak? No, to dopiero niespodzianka!

* * *

– Czemuś mi dał ów artykuł? Chciałeś pan, bym go znalazł? Jakimż szaleńcem… Czyżby więc od początku rzecz była ukartowana? – pragnąłem się dowiedzieć.

– Muszę panu wyznać, iż dość to niejasne – odpowiedział mi John Benson. – Może zatem ja spytam teraz, co cię tu sprowadza?

– Ostrzegałeś mnie, abym się nie wdawał w kwestię śmierci Poego. Chyba, sir, nie zaprzeczysz!

Benson odchylił się do tyłu ze smętnym uśmiechem.

– Nie mylę się, drogi panie, sądząc, żeś mnie nie usłuchał?

– Nadal domagam się wyjaśnień!

– Udzielę ich jak najchętniej, wpierw jednak… – wyciągnął dłoń, ja zaś z lekkim wahaniem wypuściłem broń z dłoni, dłoń jego bacznie obserwując, jakby mnie miał lada chwila dusić. – Miło mi się nareszcie zaznajomić z panem jak należy. Rzecz jasna, wytłumaczę, skąd moje zainteresowanie twą osobą. Lecz proszę najpierw wyjawić, co mnie zaintrygowało przy pierwszym naszym widzeniu: cóż pan się tak Edgarem Poe zajmujesz mocno?

– Chcę bronić jego sławy przed robactwem wszelakim oraz fałszywymi przyjaciółmi – odparłem, patrząc nań podejrzliwie, co mi na to odpowie.

– Wobec tego przyświeca nam cel wspólny, miły panie. Gdyśmy owego dnia rozmawiali nieopodal Saratoga Street, akurat bawiłem tutaj, w Baltimore, z wizytą. Zamieszkuję w Wirginii, pan rozumiesz. W Richmond działam jako urzędnik w szeregach Synów Wstrzemięźliwości. Edgar Poe, jak wiesz zapewne, przebywał wtedy latem w Richmond i tam się spotkał z grupą naszych członków w Łabędzim Zajeździe, gdzie, notabene, też nocował. Pośród owych osób znalazł się niejaki Tyler, który zaprosił pisarza na herbatę.

Tu wspomniałem od razu wycinek z gazety codziennej wydawanej w Raleigh, ze wzmianką o wstąpieniu przez Poego w szeregi wiadomej organizacji. „Podajemy fakt ów w nadziei, że zwolenników wstrzemięźliwości uraduje wieść o tym, iż dżentelmen o talentach, jak i osiągnięciach na miarę pana Poe został dla sprawy szczytnej zwerbowany”. Wydarzyło się to zaledwie miesiąc i trzy dni, zanim się on pokazał w stanie opłakanym u Ryana.

– Pan Poe przyrzeczenie u nas złożył, że nigdy nie będzie pił alkoholu. Przystąpiwszy do biurka, podpisał się nam stosownie i ze zwykłą stanowczością. Był najmłodszym „dzieckiem” naszym, rekrutem, którym się ogromnie szczyciliśmy. Choć wiem również o takich, co się wyrażali sceptycznie na temat jego obecności pośród nas. Ja do nich nie należałem. Doszła mnie wieść, jakoby straż obywatelska, potajemnie śledząc kilka dni poetę w Richmond, zdołała ustalić, iż słowa danego jednak dotrzymuje. Niedługo po wyjeździe jego z Richmond, pod koniec kolejnego miesiąca doszła do nas ta wstrząsająca wiadomość, że umarł w tutejszym szpitalu, a – co gorsza – stało się to w wyniku pijaństwa, jakie rozpoczął ledwie tu dotarłszy. Działając w imię wstrzemięźliwości, podjęliśmy próbę uzyskania faktów z Richmond, lecz nam podano zgodnie, iż autor alkoholu nie spożywał. W zbyt wielkim jednak od owych faktów znajdowaliśmy się oddaleniu, by w jakikolwiek sposób móc na opinię publiczną wywierać wpływ. Młodszy od Poego zaledwie o lat parę, czasami go spotykałem i w wielkim poważaniu mam jego twórczość – toteż za wskazaniem rady naszej tutaj się wybrałem, żeby przeprowadzić wywiad co do okoliczności zgonu. Wiesz pan, ja w Baltimore na świat przyszedłem i tu zamieszkiwałem do ukończenia dwudziestu jeden lat, tak więc się spodziewano, iż łatwiej mnie niż pozostałym czterem przyjdzie wykryć, co też się takiego wydarzyło. Postanowiłem sobie, że przeprowadzę dochodzenie uważne, tak, by do Richmond wywieźć prawdę w owej kwestii.

– Cóżeś pan odkrył?

– Przede wszystkim rozmawiałem z medykiem szpitala, gdzie Poe oddał ducha.

– Johnem Moranem?

– Naturalnie – Benson przyjrzał mi się chyba zdumiony nieco moją wiedzą. – I doktor Moran mi oświadczył, iż nie potrafił stwierdzić, czy Poe był pod wpływem alkoholu, acz na podstawie jego kondycji dowieść nie sposób, że też nie był.

Ponieważ, jak to mówi Moran, na własne uszy słyszałem, przyszło mi znacznie łatwiej uwierzyć w relację Bensona.

– Kiedy go pan odwiedził, jeśli łaska?

– Tydzień po śmierci Poego, o ile mnie pamięć nie zawodzi.

Wówczas mi zaświtała taka myśl, że człowiek ów, zwodniczy Upiór sprzed wielu miesięcy, przede mną jeszcze przedsięwziął rozwikłanie zagadki.

– Dzienniki… – rzekł z westchnieniem. – Ach, jakże się go tam bezwzględnie krytykuje! Wszystkie wyssane z palca opowieści…! Związki wstrzemięźliwości tu i w Nowym Jorku rade się nim wysługiwać wszak bez końca. Pewnie są panu znane owe artykuły. Że niby triumf ma nieść owa nauka, co się ją ze śmierci nieszczęśnika czerpie! Gdy ja, mój drogi panie, znając geniusz Poego i w niewinność jego święcie wierząc, raczej odczuwałem…

– …wściekłość – dokończyłem wywód. Skinął mi głową na znak aprobaty.

– Na ogół człowiek ze mnie spokojny i opanowany, lecz w istocie w furię wpadłem wtedy. W miejscach zatem rozlicznych wieść pozostawiłem, iż pragnę wykryć szczegóły ostatnich dni Poego na potwierdzenie, że dotrzymał przysięgi złożonej Synom Wstrzemięźliwości. Przypadkiem, podczas pewnych badań własnych, któregoś popołudnia w czytelni podsłyszałem, jak pan prosi bibliotekarza, aby dla ciebie rezerwował wszelkie teksty o autora zejściu. Uznawszy, że pan jest pewnie jednym z tych, co się karmią lekturą jadem nasączonych historyjek o jego domniemanym grzechu i demoralizacji – bibliotekarza o imię twoje wypytałem, gdzie indziej zaś się dowiadując, czym się zawodowo parasz i że umysłem jasnym jesteś obdarzony, lecz jesteś opanowany przez osoby bardziej od ciebie stanowcze. Oraz że pan wcześniej reprezentował interes lokalnych periodyków. Wtedy też zacząłem przypuszczać, iż może cię zatrudnia tutejsza prasa działająca na rzecz wstrzemięźliwości, chcąc ukazać go opojem i do nauk swoich szczytnych przeciwko piciu właśnie wykorzystać. Zdawało mi się, iż może cię oni opłacili, abyś mojej misji przeciwdziałał; byś Synom Wstrzemięźliwości z Richmond rzucał kłody pod nogi. Widząc więc, jak się kiedyś ku czytelni zbliżasz, przestrzegłem, żebyś się nie mieszał w cudze sprawy.