Szarpnąłem mocniej, by odkryć, iż górna jej partia skrywa ostrze, które się da bez trudu stamtąd wyjąć. Szpada najprawdziwsza była schowana w malajce, na dwie… nie: na całe półtorej stopy długa!
– Poe – wyszeptałem, oddech biorąc, lecz widać jeszcze nie ostatni w życiu.
I w okamgnieniu więzy swe rozciąłem, po czym uwolnioną ręką przytrzymałem się pojazdu.
Spojrzawszy w górę, ujrzałem wiadomego łotra, jak na bryce przysiadł i z ciekawością się przygląda sytuacji. Na widok oręża mego pistolet trzymał teraz w pogotowiu. Z wyciem triumfalnym taki zamach wziąłem, że mi się udało drasnąć dół jego ramienia. Wtedy, oczy mrużąc, cios zadałem nowy. Francuz teraz wydał przenikliwy okrzyk.
Padłem na ziemię, na plecach się rozkładając. Stopy oparte miałem o bok bryczki. Rozsierdzony i blady łobuz z Francji, wyrzekając z bólu, oczy z wrażenia wybałuszył, kiedy pchnąłem nogami obydwoma brykę, aż się potoczyła, koło zaś jakieś luźne z osi się zsunąwszy, tak go przytrzasnęło, jak wielki nagrobek. Fragment zaś inny pojazdu uszkodził jedną z pobliskich rur, wznosząc nad pandemonium owym kłęby pary wodnej.
Z trudem z ziemi wstając, wsunąłem szpadę do osobliwej pochwy. Lecz samą tylko chwałą nie mogłem do domu dotrzeć ani się pokrzepić. Umęczonemu wysiłkiem i z nogą obolałą, udało mi się powlec najwyżej stóp dziesięć od budowli – i znowu upadłem. Wsparłem się o laskę, co mi życie ocaliła, przerażony, iż któryś z drabów znajdzie mnie w tak słabym stanie.
Zza ledwie zamkniętych przeze mnie drzwi magazynu rozległ się naraz łomot i jęk przeokropny.
– Clark! – dobiegło mnie w chaosie moje własne imię. Niby z oddali się rozległo, ale wiedziałem dobrze, skąd pochodzi: z bliska.
Czy to za sprawą upiornego lęku, czy pulsowania w żyłach, a może z wycieńczenia organizmu lub przez owe czynniki wszystkie naraz – ledwie dotyk ręki poczułem, poddałem się niemal bez szemrania, kiedy mi zadano w głowę potężny cios.
24
Odgłosy swobodnych rozmów zlały się w odległy pomruk. Stopniowo mi się rozjaśniało przed oczyma. Mężczyźni pili wino oraz piwo, a nozdrza me wypełniła przykra ostra woń żutego tytoniu. Próbując się wyprostować, poczułem, iż coś mi władzę w karku ogranicza. Izba tak bodajże wyglądała, jak wspomniana w zajeździe Ryana tawerna owego popołudnia, gdy się tam Poe zjawił. W pamięci przywoławszy niemiłe spojrzenia, jakie mi w lokalu po drugiej stronie ulicy rzucali wigowie z Okręgu Czwartego, siąść wreszcie prosto zdołałem mimo zawrotów głowy.
Gdy grupka jegomościów przeszła tuż obok zapalonych świec, zorientowałem się, iż są wszyscy czarni – w istocie gospodę zaludniali ciemnoskórzy osobnicy i kilka młodych kobiet w barwnym przyodziewku, przy czym również spostrzegłem, że okna inny niźli u Ryana mają tutaj układ. Przez wzgląd na płci niezobowiązujące przemieszanie ów przybytek bardziej przypominał Paryż, a nie moje miasto. Na ramiona, pozornie skrępowane kaftanem bezpieczeństwa, narzucono mi stos grubych ciepłych pledów.
– O, lepiej pan wyglądasz.
Odwróciwszy się na owo zdanie, ujrzałem człowieka, który na sobie skupił uwagę jednego z łotrów przy pościgu za mną.
– Ktoś zacz?
– Zwę się Edwin Hawkins.
Prawie mi rozsadziło skronie.
– Tyś mnie uderzył? – spytałem, bok głowy masując.
– Skądże, nie teraz cię ktoś huknął, choć takie możesz mieć wrażenie. Podczas ucieczki z powozowni pan się jak długi przewróciłeś i potem zaledwie parę jardów udało ci się powlec. Nim cię przytrzymać dałem radę, głową grzmotnąłeś o trotuar. Przywiodłem cię zaś tutaj, żeby przed nimi cię ukryć. Dżentelmen, który mnie ścigał, poddał się, kiedyśmy lampę uliczną wyminęli, bo wtedy wyraźnie zobaczył, że goni nie za tym, co mu trzeba, choć o zakład idę, że cię gdzieś pewno szuka dalej.
– Czy osobnik w składzie życie utracił z mojej ręki? – spytałem, zdjęty lodowatą grozą.
– Za tobą wyleciał, lecz też upadł zaraz. Mocno poraniony, więc mu tam lekarza wezwałem. Po cóż mieć śmierć czyjąś później na sumieniu…
Bacznie się rozejrzałem dookoła. Lokal ów z gorzałką mieścił się na zapleczu sklepu murzyńskiego z artykułami spożywczymi. Działalność podobnych przybytków urządzonych w Starym Mieście, na przykład przy Liberty Alley, wedle częstych prasy wyrzekań winna zostać zabroniona prawem, bo wpływ zgubny wywiera na klasy uboższe, wywołując pośród nich potrzebę zamieszek. Obecnie w kącie pomieszczenia rozprawiało poufnie dwu mężczyzn jaśniejszej karnacji, z których jeden co chwila zerkał w moją stronę, tak że wzrok odwracałem. Podejrzliwszych spojrzeń nie zaznałem od dawna, mimo że przecież poza mną jeszcze tam przebywało kilku (niezamożnych) białych, dzieląc stoły z ciemnoskórymi robotnikami. Z całą jednak pewnością nie miałem powodu czuć się tam bezpiecznie.
– Nic panu nie zagraża, bądź spokojny – zwrócił się do mnie Edwin z opanowaniem najprawdziwszym. – Zwyczajnie się czas jakiś skryć musisz przed słotą.
– Czemu ryzyko dla mnie podejmowałeś? Wszak my się nie znamy.
– Zgadza się, panie Clark, acz nie dla ciebie to zrobiłem, tylko dla człeka, z którym się kiedyś poznałem. Dla Edgara Poe rzecz ową uczyniłem.
Twarz jego przystojną, o rysach wyrazistych wzrokiem ogarnąłem. Parę lat po czterdziestce liczył zapewne, nic ponad to, lecz mimo sieci zmarszczek gęstej nader – w oczach miał ukryty żar istotom młodszym duchem przystający.
– Autora zatem poznałeś?
– Nim mnie uwolniono jeszcze, nie inaczej.
– Ach, byłeś w niewoli?
– Owszem – przytaknął w zadumie. – U pana Poego.
Ponad dwadzieścia lat Edwin Hawkins służył u jednego z krewnych Marii Clemm. Pani Clemm, zwana Muddy, była ciotką Edgara Poe, później zaś, gdy autor poślubił młodszą jej córkę, Sissy, stała się dlań teściową. Po śmierci krewnego tytuł posiadania Edwina przypadł Muddy, podówczas w Baltimore zamieszkałej.
W owym okresie Edgar zrzekł się stanowiska starszego sierżanta w fortecy Monroe w stanie Wirginia, przekonany o swym poetyckim powołaniu, odkąd zakończył pracę nad eposem lirycznym Al Araaf. Starania o zwolnienie z wojska były długotrwałe i deprymujące, jako że Edgar wymagał zgody dwóch stron, równie bezwzględnych i surowych, mianowicie: opiekuna swego, Johna Allana, a także przełożonych w armii. Cel wreszcie osiągnąwszy, Poe tymczasowo mieszkał u ciotki Muddy i jej licznej rodziny w Baltimore. Eddie, jak go nazywali wszyscy w owym czasie, zaciągnął się do wojska pod nazwiskiem Edgar A. Perry (młody niewolnik posłyszał, jak prosi ciotkę Muddy o baczenie na przesyłki imieniem owym opatrzone) w nadziei, iż owym sposobem zerwie wszelkie powiązania z Allanem, który odmówił mu wsparcia w literackich przedsięwzięciach.
Niestety, zwolniony z Allana roszczeń, jak i ze służby wojskowej, Edgar Poe znalazł się całkowicie bez grosza przy duszy, w dodatku też bez żadnej pomocy, by w świecie móc zaistnieć.
Muddy, wysokim wzrostem obdarzona, kulturalna dama w wieku lat czterdziestu, drzwi domu przed nim otwarła niby własnemu synowi. Edwinowi się poeta zdawał człowiekiem nade wszystko przedkładającym niewieście towarzystwo. Zmuszona się nader często zmagać z chorobą w rodzinie, a więc podupadła finansowo, Muddy poprosiła siostrzeńca, by wziął świeżo odziedziczonego niewolnika i zajął się jego sprzedaniem. Niebawem też Poe transakcji owej dokonał – i Edwin trafił do czarnoskórej rodziny Henry Ridgewaya za kwotę czterdziestu dolarów.