Выбрать главу

Tu wyraziłem ciekawość szczegółami owego ustalenia. Wziąwszy pod uwagę, iż Edwin był niewolnikiem młodym oraz silnym, Poe mógł zań otrzymać nawet pięćset lub sześćset dolarów, jak nie więcej.

Tak mi oto Edwin wówczas odpowiedział:

– Prawo nasze stara się przeszkadzać w dawaniu swobody niewolnikom, czyniąc proces ów kosztownym, by to nie wyglądało tak, że gospodarkę wewnętrzną nam zakłóca. Pan Poe i jego ciotka nie dysponowali tak wysoką sumą. Lecz nie istnieje prawo broniące rodzinie czarnej nabyć drogą kupna niewolnika ani też nie ma ustawy, która cenę minimalną sprzedaży by regulowała. Sprzedanie niewolnika tanio wolnemu Murzynowi, choćby i za sumę honorarium adwokata, stało się więc inną drogą zapewnienia mu wolności… Mnie – darowania swobody, jak stało się w owym przypadku. Prócz tego mogłem pozostać w Baltimore, mieście całkiem może nie idealnym, lecz za to rodzinnym. Wielu mych braci i żony, i dzieci własne w niewoli u siebie trzyma właśnie z owej przyczyny.

– Poe raczej się w pismach swoich kwestią ową nie zajmował – rzekłem. – Nie walczył on, jako autor, o zniesienie niewolnictwa. – W istocie zawsze sądziłem, iż Poe wręcz nie lubił się za kimś opowiadać, z góry już zakładając, iż wyrazem to jest obłudy. – A przecież w twojej sprawie zachował się zgoła inaczej, z setek dolarów rezygnując, gdy sam żył w ubóstwie, pozbawiony wsparcia.

Edwin zaś tak odrzekł:

– Nie o to się rozchodzi, co kto wypisuje. Zwłaszcza człowiek, który dla zarobku pisze, jak Poe usiłował. O charakterze człowieka czyny bowiem stanowią. Lat zaledwie dwadzieścia ukończyłem wtedy. Poe liczył wiosen dwadzieścia, będąc ode mnie starszym o kilka ledwie miesięcy. Cokolwiek myślał sobie o kwestii niewolniczej, podczas naszej krótkiej znajomości nigdy tematu owego nie poruszał. W ogóle był człowiekiem małomównym. Niewielu posiadał znajomych, przyjaciół zaś prawie wcale. Cech swoich we mnie, zda się, upatrując, podjął się, jeśli zdoła, wolność mi ofiarować. Później już nigdy go nie widziałem, nigdy wszak tego, co uczynił dla mnie, nie zapomnę. Pokochałem go za to i miłością darzę do dziś, choć go niedługo przecież znałem. Swobodę uzyskawszy, podjąłem się zajęć w redakcjach paru dzienników, tu na miejscu. Teraz pomagam w pakowaniu gazet dostarczanych do rozmaitych punktów miasta. Właśnie w jednym z owych biur, tuż po śmierci Poego, skargi pańskie posłyszałem, iż prasa się nim wysługuje i że nawet mogiłę ma nie oznaczoną. Wcześniej nie wiedziałem, gdzie go pochowano. Pracę swą dnia tego zakończywszy, wybrałem się tam znak symboliczny zostawić w opisanym przez ciebie zakątku.

– Kwiat? Ty ś go więc położył? Skinął głową.

– Pamiętam, że Eddie zwykł się nosić starannie, a nieraz i kwiatek biały wsuwał do butonierki…

– A gdzie pobiegłeś stamtąd, zostawiwszy kwiecie?

– Jak pan wiesz, to nie dla czarnych miejsce spoczywania, byłoby zatem podejrzane kręcić się tam pod wieczór. U grobu pisarza ukląkłszy, powóz usłyszałem w pędzie, no to się oddaliłem z pośpiechem, niepostrzeżenie.

– To wspólnik mój, Peter Stuart, zajechał mnie tam poszukiwać.

– Co dnia, gdy potem szykowałem gazety do rozniesienia przeznaczone, uwagę moją zwracał coraz to nowy niegodny artykuł o charakterze Poego… Dawno, dawno temu czytania mnie nauczyli Ridgewayowie, a ortografii księga Webstera, którą mieli w domu, tak że owe kalumnie odcyfrować dałem radę. Według mnie, żywy zawsze chce pokazać, że od zmarłego lepszy. Sporo czasu upłynęło, aż tu człowiek kolejny, z zagranicy, zaczął biura nawiedzać, chwaląc się, jak sławy dobrej Poego upilnuje. Twierdził, iż sprawiedliwości pragnie dla poety, lecz na moje oko usiłował zjednać tani poklask.

– Zwie się on Baron Dupin – wyjaśniłem.

– Mówiłem z nim parokrotnie, o szacunek dla zmarłego prosząc. On mi jednak przypomniał powiedzenie, iż wszystko jest tylko blagą i pozorem. I albo się starał mnie odprawić, albo gotówką nakłaniał do współdziałań.

Przypomniał mi się ów dzień, kiedy Barona zobaczyłem, jak go ramieniem otacza, co tak wyglądało, jakby się pospołu w spisek jakiś wdali.

– Wtedy się też na ciebie z Baronem, jak zwiesz go, natknąłem, w sporze o Poego. Stwierdziwszy, że trzeba się coś dowiedzieć na twój temat, zacząłem za tobą chodzić. Widziałem, jak młodzieńca owego, niewolnika, na stację prowadząc, stawiasz czoło znanemu handlarzowi, co się zwie Hope Slatter.

– Znasz go także?

– Slatter, a nie kto inny, zajął się sprzedażą mnie drugiemu właścicielowi. Wtedy mu tego raczej nie miałem za złe, bo chłopcem ledwie będąc, innego przecież życia nie zaznałem. Trudnił się Slatter handlem, nic więcej mnie to nie obchodziło… Po latach wielu jednak udałem się doń o rodziców własnych pytać – bo sprzedał ich, ode mnie separując, choć wcześniej właścicielom wszystkim obiecywał nigdy nie rozdzielać rodzin. On jeden wiedział, gdzie są, lecz odpowiedzieć się nie zgodził i precz mnie odpędził laską. Odtąd na jego widok, gdy wozami swymi czyni zgiełk na ulicach, niewolników na statki wiodąc, nie mam mu śmiałości w twarz popatrzeć. Rzecz to dziwna wielce, lecz do końca już kojarzyć mi się będzie z Poem… Nigdy ich wszak nie poznałem, no ale tak czuję, iż pierwszy mnie w łańcuchy zakuł, drugi zaś mnie z nich wyswobodził… Pan się przeciw Slatterowi zbuntował, tak więc mi się zdało, iż wsparcia potrzebujesz może… No i gdy cię dzisiaj zobaczyłem przy burzy owej z piorunami, znowu się udałem twoim śladem.

– Życie ci zawdzięczam.

– Mów, proszę, co to za jedni.

– Szubrawcy pierwszej wody. Barona czekają w Paryżu wierzyciele mocno postawieni, dlatego też, dla pieniędzy, próbuje zagadkę Poego rozwiązywać.

– A pański udział w sprawie…?

– Ja nie mam nic wspólnego z ludźmi, którzy mnie dlań, łotra, chcieli skrytobójczo zabić! Oni zaś o mnie nic nie wiedząc, bajki z palca wyssane snują jakieś!

– Twój udział w sprawie Poego mam na myśli. Powiadasz, że Barona celem jest upiększyć własne gniazdo, to rozumiem. A po cóż tobie owo dochodzenie?

Wspomniawszy innych reakcje, zawiedziony wzrok przyjaciół moich utraconych, Petera Stuarta oraz Hattie, zawahałem się chwilę z odpowiedzią. Edwin jednak widocznie nie chciał mnie osądzać wcale. Otwartość jego, serdeczność dodała mi otuchy:

– Pobudki moje, sądzę, podobne są do twych z dzisiejszego wieczoru. Poe uwolnił mnie od sądu, iż życie się toczyć musi stałym torem. Był niczym Ameryka: istotą niezależną, która żadną miarą się nie zgadza na przymusy, choćby miało mu to korzyści jakieś przynieść. Prawda przezeń głoszona stała mi się zatem najbliższa i najistotniejsza.

– Czas więc, sir, się orzeźwić. Wiele przed tobą jeszcze działań w słusznej sprawie.

Na znak Edwina ciemnoskóry chłopak podał mi filiżankę parującej herbaty. Tak wybornego napoju nie kosztowałem chyba nigdy w życiu.

25

Powrót do domu okazał się znacznie milszy, niż można by wnioskować z tego, co przeżyłem owej nocy. Przepełniało mnie uczucie ulgi. Obu swych prześladowców zostawiłem gdzieś daleko, w obcych rejonach Baltimore. A przecież coś ponad to, więcej nawet jak z Edwinem bliskość, serce me natchnęło nadzieją oraz wiarą.

Dzień to był obfity we wszelkie wydarzenia. Wpierw trafiłem do sanktuarium Barona Dupin, sekret bolesny z przeszłości Duponte’a posłyszałem, wykryłem co nieco o pisarzu, doznając na temat przyodzienia oraz łaski olśnień, które mi w pełni dopiero umysł miał dopowiedzieć. Zdarzyło mi się jednak i coś jeszcze. Podczas wędrówki przez ulice miejskie i deszcz, który teraz stał się zaledwie mgłą, zauważyłem wspomniane obwieszczenie: żółte z drukiem czarnym, na tablicach i słupach wszędzie umieszczone lub też pływające na powierzchni kałuż. W miejscu jednym zaś stał przed nim włóczęga i odczytać próbował w strużce gazowego światła, z rękoma schowanymi w kieszeniach marnego garnituru.