Выбрать главу

Przed niego wystąpiwszy, dotknąłem papieru, by sprawdzić, czy mnie oczy nie mylą. Osobnik trząsł się tak mocno, że kiedy mu ofiarowałem swe okrycie – z wdzięcznością chyląc głowę, zaraz się nim otulił jak najszczelniej.

– Co podają? – spytał nędzarz i uniósł krzywy kapelusz z wgniecionym denkiem.

– Rzecz nadzwyczajną – rzekłem, a widząc, że on sam tego nie potrafi, na głos odczytałem anons z wigorem, jakiego by się nie powstydził Baron Dupin.

Ależ to musiało być widowisko! W mokrych, poszarpanych strojach, które źle skrojono i uszyto, na domiar złego zestawiając osobliwie, bez płaszcza, z głową odkrytą i włosami w strąkach, wyczerpany, laską się mą drogą, acz, jak wiadomo, uszkodzoną, podpierałem. Odbicie własne w zwierciadle frontowego holu „Glen Elizy” niby z obcych światów mi się objawiło. Myśl owa, gdy po schodach w górę zdążałem, wywołała na mej twarzy uśmiech.

– Poego nie okradziono – oznajmiłem Duponte’owi bez powitania. – Rozumiem nareszcie, gdzie pan zmierzasz. Laska tego typu co jego – szpadę kryje w swoim wnętrzu. Jak doniosła prasa, pisarz malajką „się zabawiał”, będąc u Cartera w Richmond. Znaczy to, iż musiał wiedzieć o schowanym ostrzu. Gdyby mu zrabowano odzież lub gwałt zadawać ktoś próbował, Poe z całą pewnością starałby się jej użyć do obrony.

Duponte mi głową na to kiwał, ja wszakże chciałem dokazać jeszcze więcej.

– I ubiór, ubiór miałby przecież, monsieur, wodą przesiąknięty od pogody deszczowej dnia owego. W mieście aż się roi od sukienników, którzy chętnie by się z nim odzieniem wymienili.

– Ubranie to zaiste towar wyjątkowy – zgodził się detektyw. – Jak żadna część dobytku bywa ono wszak bez wartości i zarazem bezcenne. Gdy mokre, na nic się nie zda noszącemu, lecz, jak nas uczy doświadczenie, wyschnąć musi ostatecznie, tak że w pojęciu sukiennika ceną dorównuje podobnemu, a suchemu całkiem; handlarz wartość stroju pozna później, kiedy postara się odsprzedać go z zyskiem.

Na stole ujrzałem stertę ogłoszeń żółtej barwy. Wziąłem pierwsze z brzegu.

– Toś gotów już, monsieur, a jakże! Kiedy ich druk zleciłeś?

– Powoli – odparł Duponte. – Rano nas robota najpierw czeka.

Ponownie odczytałem obwieszczenie. Duponte zawiadamiał o swym wykładzie otwartym, w którym wyjaśni zagadkową śmierć Poego. Oto co tam było wypisane:

Pierwowzór słynnej Dupina postaci, analityk w Paryżu sławą otoczony, który wykrył nikczemną trucicielkę monsieur Lafarge’a, przedstawi drobiazgowo, co się przydarzyło Edgarowi A. Poe dnia trzeciego października tysiąc osiemset czterdziestego dziewiątego roku w mieście Baltimore. Wszelkie fakty zgromadzone zostały osobiście, poprzez dogłębne badania i refleksję.

Wstęp wolny.

Nad ranem w dzień odczytu wyszedłem z domu przed obudzeniem Duponte’a, by resztę jego ogłoszeń rozprowadzić. Umieściłem mnóstwo na sklepach, bramach, drzwiach i słupach naturalnie. Prócz tego też posłałem po Edwina, który na wieść o detektywie zgodził się – przy okazji swojej pracy – pomóc anons roznieść po rozmaitych kwartałach miasta. Wręczając kartki przechodniom, widziałem ich spore zaciekawienie.

W pewnej chwili ujrzałem przed sobą twarz surową. Osobnik porwał prędko obwieszczenie.

– Clark, cóż to niby znaczy? – spytał mnie Henry Herring, bo to on był właśnie, podejrzliwie mrużąc oczy.

– Wszystko zostanie wreszcie wyjaśnione – odparłem – jeśli chodzi o śmierć pańskiego kuzyna.

– Prawdę mówiąc, krewnym jego się nie widzę.

– Zatem nie masz pan powodów do obawy – rzekłem, dłoń z kartką cofając. – Choć przecież ci pokrewieństwa wystarczyło, aby wraz z nielicznymi oglądać pisarza pochówek.

Herring zacisnął wargi.

– Pan go nie pojmujesz.

– Poego miałbyś na myśli?

– Nie inaczej – odburknął. – Wiesz, że gdy Eddie tu w Baltimore zamieszkiwał, przed poślubieniem Virginii zabiegał o względy mojej córki? Czyżby ci on sam, twój znajomek, o owych postępkach niesławnych nic nie mówił? Wiersze dla niej pisywał w nieskończoność, o miłości swojej zapewniając – dodał z niesmakiem. – Mojej Elizabeth!

I cmokać zaczął donośnie, gdy mnie się to już stało obojętne. Podniecony nadchodzącym dniem, zacząłem sobie wyobrażać, jak Baronowi na widok anonsu rzednie mina – o ile go dotąd nie pojmali wiadomi jegomoście z Francji. Henry Herring słów parę jeszcze wypowiedział, które taki miały sens mniej więcej, iż się nie godzi wywlekać spraw zmarłego, który w grobie spoczywa pohańbiony.

Spojrzałem na konar drzewa, jak się pod wiatru mocą chyli. Obwieszczenie Duponte’a w obfitości wielkiej zdobiło każdy róg ulicy, mnie zaś – nagłym przestrachem napawając.

Wszak gdyby do Barona dotarła wieść o wykładzie detektywa i o ogłoszeniu, wysłałby zapewne Bonjour czy najętych łotrów, żeby je pozrywać i swym własnym przykryć… Bo z jego punktu widzenia byłoby to słuszne posunięcie. Tymczasem nikt nie usunął anonsu choćby i jednego. Czyż Baron by dopuścił do czegoś takiego? Czyby się tak łatwo chciał raptem wycofać…? Chyba że…

– Baron! – w pędzie wrzasnąłem.

– Gdzie się, do diaska, pan wybierasz? – krzyknął za mną Herring.

* * *

– Monsieur? Monsieur Duponte?

Wołałem, nawet progu „Glen Elizy” nie przeszedłszy. Przez hol frontowy w pośpiechu przemknąłem, potem schodami na górę, wprost do biblioteki. Duponte’a jednak nie zastałem, coś się musiało zdarzyć.

Byle nie jemu tylko, byle nie Duponte’owi.

Dobiegły mnie Daphne lekkie kroki, która się w holu z inną sługą uwijała. W gorączce niby na dół zbiegłem, by spytać, gdzie też Duponte.

Lecz ona pokręciła głową. W lęku, a może i konsternacji.

– Znajomi go zabrali, proszę pana. Nie, nie – myśl rozsadzała mi czaszkę.

– Młodzian jakiś w drzwiach stanął, oznajmiając, że pan Duponte ma gościa, lecz wytłumaczył zaraz, iż gość jego jest chromy, więc może Duponte zechciałby łaskawie zejść do bramy, bo tam, przed domem, czeka powóz.

Daphne odparła na to, iż będzie lepiej, jeśli ów człowiek wejść zechce, zgodnie z przyjętym u nas obyczajem. Że fiakier jednak się upierał, Daphne obwieściła sprawę Duponte’owi, a on się po chwili namysłu zdecydował zejść do drzwi.

– No i…? – przynagliłem.

Jeśli chodzi o osobę detektywa, niechętna mu dotąd Daphne najwyraźniej zmiękła, oczy swe zaszłe łzami osuszyć musiała przed dalszą wypowiedzią:

– W pojeździe człowiek jakiś zasiadał na króla podobieństwo… A według mnie nie kaleki, bo się i wyprostował, i ujął pana Duponte’a pod ramię… Do tego, sir…

– Mów, słucham!

– Jak Duponte identyczny miał on wygląd! Żebym się tak z miejsca nie ruszyła, niby bliźniak syjamski!!! Towarzysz pana wsiadł do powozu, ale z obliczem smutnie rozedrganym. Tak jakby czuł, że coś na wieki pozostawia. Ach, żeś ty, panie, panie, nie mógł być obecny!!!

Cóż za prostak ze mnie, co za dureń! Baron wieści naszych o odczycie nie powstrzymał, bo się wszak wybrał wstrzymać samego wykładowcę!

* * *

W hotelach, dokąd ruszyłem osobiście, po Baronie nie zostało śladu. Wpierw na policję się wybrawszy, zgłosiłem zaginięcie Auguste Duponte’a, jak również przekazałem jej konterfekt pędzla Von Dantkera, który wcześniej Baronowi zabrałem. Prócz tego dałem szkic naprędce skreślony własną ręką, przedstawiający Barona wraz z jego kompanią, łącznie z wszelakimi woźnicami, portierami i posłańcami, których w sytuacjach wielu oglądałem razem z nim. Na koniec przysłano mi wiadomość, że na posterunku pilnie jestem potrzebny.