W tyle ktoś przygotowywał oświetlenie, które, rozhuśtane, w ciemnej sali bardziej mi jeszcze zakłóciło zmysły. Mogłem więc tylko krzyczeć, by wykład ów zamknięto – na co się zewsząd rozległ wielki jęk dezaprobaty.
Straciłem zdolność mowy, logika mnie opuściła wszelka. O sprawiedliwości coś zacząłem wykrzykiwać. Gdy się pchać dalej próbowałem, szturchając kogo popadnie – zaraz i mnie w odwecie do tyłu odpychano. Pamięć mi przymglona podpowiada, iż gdzieś tam spostrzegłem twarz Tindleya, wspomnianego stróża z kryjówki wigów. Czerwony zawirował parasol w zasięgu mego wzroku. Oblicza kolejne też ujrzałem: Henry’ego Herringa i Petera Stuarta, jak siłą przeciska się wśród zgromadzonych, by najbliżej frontu zająć miejsce. Zjawił się i ów starszy bibliotekarz z czytelni oraz redaktorzy czołowych gazet zewsząd. Jedyny w swoim rodzaju, a ostry niczym brzytwa uśmiech figlarny zauważyłem w pewnej chwili, uśmiech przez Duponte’a przybierany podczas sesji z Von Dantkerem – gdy dzisiaj go bezbłędnie Baron Dupin naśladował. Potem się rozległ hałas, dźwięk od innych, przez moje zachowanie wywołanych, znacznie donośniejszy. Zabrzmiał on niczym salwa i natychmiast się po nim scena zawaliła, pogrążając wszystko w mroku. Zaraz też nastąpił odgłos drugi.
W tył odskoczyłem pośród zgiełku wznieconego wystrzałami z broni palnej. Rozdygotany, zdjęty lodowatą trwogą, w impulsie pierś przysłoniłem ręką. Z tego, co stało się potem, ledwie mi strzępy wspomnień pozostały.
Baron Dupin nade mną… Z nim wraz w poplątaniu krwawym trybunę w pionie stawiam… Na jego koszuli plama… owalnego kształtu, obramiona najciemniejszą śmierci barwą… Jęczy i mnie za kołnierz w obłąkaniu chwyta… Straszliwe obciążenie mego ciała.
Obaj się naraz pogrążamy w otchłań zapomnienia.
KSIĘGA PIĄTA
Czuję się jak samotnik
Co opuszczoną
Biesiad stąpa izbą
Thomas Moore
26
Nie miałem żadnych podejrzeń, gdy White z sali wykładowej zabrał mnie swym powozem do „Glen Elizy”. I chyba nic w tym dziwnego. Jak chodzi o sytuację, która właśnie się zdarzyła, wiedzę posiadałem od innych znacznie głębszą. Nie ufając wprawdzie talentom funkcjonariuszów, sądziłem, iż z moją pomocą uda im się odnaleźć Duponte’a, a tym samym wykryć prawdę dotąd dla nich niedostępną.
White wszedł do mego salonu wraz ze swym urzędnikiem i kilkoma jeszcze oficerami, których nie znałem. Wówczas przystąpiłem do składania najrozmaitszych zeznań – od przybycia Barona do Baltimore poczynając, po doświadczoną świeżo straszną okoliczność. Z wtrąceń jego wniosek wysnuć można było, iż mnie chyba nie słucha ze stosowną uwagą.
– Dupin umiera – powtarzał, raz po raz na inne słowo kładąc nacisk. – Dupin umiera.
– Owszem, z rąk owych łotrów – znów mu wyjaśniłem – którzy mnie po mieście ganiali w przeświadczeniu, że chcę im udaremnić zemstę na Baronie.
– A potem jeden niby strzelał do Dupina w sali wykładowej? – zapytał White, przysiadając na kraju fotela.
Urzędnik policyjny przez cały czas stał za mną w milczeniu. Nigdy nie lubiłem być obserwowany, więc się co chwila oglądałem w nadziei, iż wreszcie może spocząć zechce.
– Nie, w ogóle nic nie widziałem, bo światła wpierw mnie oślepiały i później zgasły nagle, a prócz tego jeszcze tłum mi horyzont przesłaniał. Parę tylko twarzy… Lecz jest oczywiste, że oni się tego dopuścili przecież.
– Dwaj dranie, których wspominasz… Jak się zwą?
– Nie wiem tego. Jeden mnie prawie ukatrupił w dzień poprzedni. Kapelusz mi na wylot przedziurawił kulą! Ów jednak z całą pewnością ranny być musiał w naszej walce, bo mnie się udało go zadrasnąć szpadą. Doprawdy, ich nazwiska nie są mi znane.
– Mów pan, co wiesz, wszystko – rzekł mi chłodnym tonem.
– Z Francji oni są, to pewne. Baron Dupin w olbrzymie popadł długi. Paryski wierzyciel nigdy nie ustąpi i się wyprawi nawet za ocean, by dłużnika nękać.
Wcale nie wiedziałem, czy to się tyczy wszystkich stamtąd wierzycieli, acz przez wzgląd na sytuację podałem mu rzecz jako pewnik.
Na to White lekko głowę schylił, jak wtedy, gdy się upomina rozbrykane dziecko.
– Claude Dupin musiał być powstrzymany… dla Poego dobra – stwierdził.
Zdumiał mnie tak raptowny zwrot w naszej rozmowie.
– A jakże – odparłem pewnie.
– Rozłożył się całkowicie – głos mnie z tyłu dobiegł. – Dupin. Jak wieprz na ruszcie upieczony.
– Wieprz na ruszcie…? – zapytałem.
– Panie Clark szanowny – White kontynuował. – Wszak ty chciałeś nie dopuścić do odczytu. Naprzód, gdyś przyszedł szukać swego towarzysza z Francji, tak mi właśnie rzekłeś.
– Owszem…
– Ów obraz, który nam przekazałeś, przez Von Dantkera niejakiego sygnowany, przedstawia Barona i to kropka w kropkę. Na coś zamówił portret jego?
– Nie, to inna osoba! Ja nic nie zlecałem!
– Zachować chciej na czas dalszy owe banialuki! Podobno Baron tuż przed postrzeleniem wyraz oblicza przybrał jak ów z konterfektu! Grymas niezwyczajny wielce!
Skóra całkiem mi ścierpła, zanim pomyśleć zdołałem, co się też szykuje. Truchlejąc, spostrzegłem na koszuli znamię krwi Barona. Wtedy sobie uzmysłowiłem, że sługi me nerwowo drepcą w korytarzu, zamiast się swą pracą zająć zwykłą. Trzej lub czterej może z White’em przybyli oficerowie znikli z pola widzenia, kilku zaś paradowało po pokoju niczym regularne wojsko. Kroki się na schodach rozległy i krzątanina w pomieszczeniach wyżej. Tak oto, w mej obecności, rewidowano „Glen Elizę”. Mury jakby się wokół mnie zapadły, pamięć zaś poddała wizję płonącego domu Brooksa…
– Tyś wszak Barona schwycił, gdy ledwie rozpoczął swą przemowę…
– Cóż, sir, imputujesz? – Przekrzyczeć się nawzajem staraliśmy.
– Nikt o twej obecności nie donosił… Nigdzie choć śladu nie ma po przyjacielu twoim, co się rzekomo zwie Duponte.
– Czy przez to próbujesz wskazać… Nazwij mnie bajarzem, jeśli wola taka…!
– …Poe cię, Clark, wykończył, raz na zawsze.
– Słucham? O co chodzi?
– O twą obsesyjną fascynację jego pismami. Czy nie za wszelką cenę wstrzymałbyś Barona przed rozmową z Poem? Przyznałeś się przed momentem do napaści i Francuza jakiegoś „zadraśnięcia”. Wyłączne sobie rościsz prawo do wiedzy o poecie. Czyż ktoś tak pochłonięty śmiercią jego chętnie by rozprawiał na ów temat…? Ciekawi mnie zaiste, co pan porabiałeś w czasie jego zejścia.
Na obiekcje z mojej strony urzędnik pod ramię mnie ujął, spokojnie nakazując, bym powstał i zrezygnował ze stawiania oporu.
27
Wpierw mnie trzymano w celi naprzeciwko prywatnych izb oficera White’a na posterunku Dzielnicy Środkowej. Na każdy odgłos kroków nadzieja się paniczna budziła w mym sercu. Więzienie, że sam przerwę tok opowieści, nie wywołuje li tylko uczucia odosobnienia. W obrazach powracają wtedy całe dzieje samotności, aż człowieka ogarnia wrażenie, jakby twierdzę nieszczęść własnych zamieszkiwał. Wspomnienia doznań samotniczych zdają się topić wszelką myśl o czasie obecnym i przyszłości. Istnieje się wyłącznie wobec siebie. Ani poeta żaden, ani też sędzia w świecie stworzyć nic gorszego nigdy by nie zdołał.
Kogóż wyczekiwałem, drżąc z niepokoju? Duponte’a? Hattie może? Oblicza Petera Stuarta, kwaśnego, acz pełnego oddania? Barona Dupina we własnej osobie, a przez medyków wiedzionego, który bez trudu by zeznał, przez kogo został postrzelon, tak że mnie można by wówczas puścić wolno? Tęskniłem tam nawet za wrzaskliwym głosem mej stryjecznej babki. Tęsknota się we mnie domagała byle znaku, iż jeszcze komuś zależy na mym losie.