– Był pan zawistny?
– Nie w takim raczej pojęciu, jak Edgar sobie wyobrażał. Nie postrzegałem siebie jako równego jemu. Zazdrość moja wynikała jedynie z faktu, iż jego dzieło literackie nosi rys geniuszu – jakości w mych utworach, pomimo całego trudu, nieobecnej wszakże.
– Jeśli mnie pamięć nie myli – rzekłem stanowczo – utrudniałeś pan policji badanie okoliczności jego zgonu.
– Doprawdy? – nie dał mi się sprowokować. – Rozumiem, skąd owo podejrzenie. Lecz nim się pan zjawiłeś wtedy na posterunku, White niewzruszenie twierdził, iż nie istnieje konieczność dochodzenia, tutejsza bowiem policja woli tkwić w przekonaniu, że zbrodni w Baltimore nie ma żadnych, a zwłaszcza przeciw przyjezdnym. Sam często bronię interesów osób skarżonych o przestępstwa drobne i nieraz, jeśli idzie o pewnych złoczyńców, zdaję się właśnie na opinię policji, toteż w owym względzie nie miałem innego wyboru, jak tylko z White’em podjąć współdziałanie. Wiedziałem, iż ma on w obyczaju piętnować każdego, kto ujawniać się stara w naszym mieście więcej czynów kryminalnych niż owe do wiadomości ogółu podawane – ujrzawszy więc pana tam, na posterunku, za wszelką cenę, a dla dobra twego, próbowałem odwieść cię od dalszych postępowań w tej materii. Nieraz myślę sobie, iż nasze prawo niewiele się w istocie różni od tego z czasów, gdy karano za rzekome uprawianie czarów: występek spostrzega się tylko dla korzyści własnych. – To rzekłszy, Neilson ku drzwiom się skierował. – Nie dziwię się, żeś mnie za wrogiego Edgarowi uznał. A teraz chodź pan za mną, jeśli łaska.
Przeszliśmy do biblioteki, gdzie mieścił się zbiór – memu niemal równy – książek i czasopism z Poem powiązanych. Pobieżnie przejrzałem to i owo z półki w podziwie dla tak znakomitej kolekcji.
Widząc, w jakie mnie wprawił zaskoczenie oddaniem swym dla pisarza, Neilson objaśnił z uśmiechem:
– W ostatnich latach życia Edgara i po śmierci jeszcze gniewałem się na niego, bo się ode mnie wolał widzieć lepszym. Pod względem właściwości artystycznych żywot mój jawił się mu niewątpliwie jako katastrofa. Krótko rzecz nazywając, wiem, że pałał do mnie nienawiścią całe lata! Ja natomiast – przeciwnie. I dalej też to mi przyszło, że Edgar zawsze się wyrażał poprzez sztukę swoją… nie zaś wyglądem zewnętrznym ani charakterem; nie w liście, który by mógł napisać złością zdjęty nagłą, nie w słowach wreszcie przypadkowo gniewem roznieconych. Nigdy nie zamierzał istnieć jako pisarz popularny i nigdy twórczość jego nie miała znamion dydaktyki, w mym pojęciu służyła mu bowiem zawsze jako najprawdziwsza forma istnienia.
Neilson się ulokował w kącie biblioteki, obracając się zaś w fotelu, by sięgnąć po wolumin Tales of the Grotesque and Arabesque Edgara Poe, tak usta, jak pisarz właśnie, skrzywił lekko. Aby nie zauważył, iż go obserwuję, wziąłem z półki wydanie „Graham’s Magazine” z kwietnia 1841 roku z pierwszą historią o Dupinie, poświęconą zbrodni przy rue Morgue. Nabożnie ująwszy ów periodyk w dłonie, przywołałem w myśli własne zbiory biblioteczne i mój dom, „Glen Elizę”, gdzie chaos pewnie zapanował i ruina w wyniku częstych rewizji policji, służących wynalezieniu świadectw mojej winy i obsesji.
– Wiesz pan, że za pierwszą opowieść o Dupinie zarobił Edgar tylko pięćdziesiąt sześć dolarów? – spytał Neilson, spostrzegłszy przedmiot mojej ciekawości. – Odkąd umarł, nieraz znajdowałem w prasie oszczercze, podłe artykuły o nim. Ów niegodziwy biograf również fakty przeinacza na swą modłę. Tymczasem, jak pan pamiętasz, noszę wszak identyczne nazwisko. I żona moja, i dzieci… Wnukom też przypadnie. Od paru miesięcy czytam po wielekroć niemal wszystko, co mój kuzyn stworzył, i stronicę coraz to nową otwierając, czuję, jak się między nami więź zacieśnia, bliskość najwyższego rzędu, jak gdyby przepływały przeze mnie jego słowa, które on zdołał wyciągnąć niby z krwi nam wspólnej. Powiedz, czyście się poznali? – znienacka mnie zapytał.
– Nigdy.
– Doskonale! – orzekł, a widząc me zdziwienie, mówił dalej: – Chodzi mi o to tylko, iż tak jest chyba lepiej. Szukaj pan wiedzy o nim w tekstach jego. Geniusz posiadał rzadki wielce, zatem wśród pismaków gazetowych niełatwo mu się było upominać o swoje i rychło do wniosku doszedł, iż wszyscy się sprzysięgli przeciw niemu, jak również że z czasem wrogów zyska nawet pośród swych przyjaciół oraz krewnych. Lękliwy w swej wrażliwości, został odrzucony przez środowisko niechętne nowatorom, czego ja zresztą w młodym wieku także zaznałem. Życie jego stało się ciągiem eksperymentów na własnej naturze; odciągnęły go one znacznie od rzeczywistości – ku wiedzy o tym jedynie, jak zmysł literacki doskonalić. Nie znamy Edgara Poe jako człowieka w rzeczy samej, za to dogłębnie poznajemy jego geniusz. Dlatego dopiero po śmierci pisarza jest nam dane wczytać się prawdziwie w jego pisma… Mnie, tobie… a teraz i zapewne wreszcie ogółowi – tu Neilson przerwał. – Czy miewasz się pan lepiej, chciałbym wiedzieć?
Odczułem, że umysł mam jaśniejszy i już się wyzwoliłem z emocji obłąkańczych, które mnie trawiły do tej pory. O czynach swoich niedawnych myślałem w kategorii snu lub odległych wspomnień. Lekko się zaczerwieniłem z konsternacji, pamiętając, w jakim stanie znalazł mnie Neilson.
– A jakże. I dzięki, że pan pyta… Chyba mnie odnalazłeś pobudzonego wielce.
– Doprawdy – zaśmiał się w zdumieniu – nie wolno ci się obwiniać, boś podtruty został.
– Jak to…?
– Doktor, który ciebie potem badał, pewność wyraził absolutną, iż ci podano drobną dawkę trucizny. Stwierdził bowiem resztki proszku białawego w tylnej części jamy ustnej; wyborną zaiste miksturę kilku chemikaliów. Nie masz jednak powodu się martwić, bo mnie zapewnił, że porcja była niewielka i szkód trwałych wyrządzić nie jest zdolna.
– Trutka? Kto też… – odpowiedź mi się przedstawiła w ćwierć sekundy: owi więzienni strażnicy, co w czujności wielkiej wciąż mi podstawiali świeży dzbanek z wodą. White, z którym rozmowy uparcie odmawiałem, mógł się wszak posunąć do podobnych środków, po to mianowicie, żeby mi na tyle myśl zakłócić, abym w końcu wyznał swoje złe uczynki! Chciał więc on, na sto procent, udaremnić dochodzenie, którego się domagałem! I trułby mnie zapewne, ażbym się przyznał lub też umarł, może i nawet śmiercią samobójczą, kto wie… Życie wszak się udało ocalić dzięki przypadkowi.
Ach, cóż to wyprawiać chciałem, więzienie opuściwszy! Szukać Poego… w przekonaniu, że on przy życiu pozostaje nadal! Wizyta w jego dawnym domu, sprzed lat tylu nieprzeliczonych! Wolny się poczułem i silniejszy znacznie, widząc owe zdarzenia w całej ich rozciągłości.
Neilson się zadumał jakby w niepokoju.
– Może by ci się przydał wypoczynek jeszcze?
– Chłopak – rzekłem raptem – ów posłaniec, który wpierw pomagał mnie nieść, no a potem wrócił w towarzystwie lekarza… Gdzie on? – prócz dzieci w domu nie widziałem nikogo.
Neilson się zawahał z odpowiedzią. Mnie zaś doleciał nowy hałas, coraz oczywistszy a donośny: koni poprzez wodę brnących oraz kół dorożki…
Neilson na to głowę uniósł, mówiąc:
– Działam w adwokaturze, wiesz pan doskonale. Tyś prawu zbiegł natomiast, tak że – będąc z nim w zgodzie – policję o twej obecności musiałem powiadomić. To mój obowiązek, acz też mi się zdaje, iż nikt jak ty słuszniej imienia krewniaka mego by nie potrafił zrehabilitować. Z radością więc dopomogę jako obrońca w sądzie, jeśli zechcesz tylko – zmroził mnie ową frazą. – Sam przecież na sali sądowej zasiadałeś… Pomyśl o tym.