Czy aby przez koincydencję w jednym wydaniu pisma Edgar zamieścił swą recenzję z pierwszą opowieścią o Dupinie, w obie wkładając przecież nazwisko sławnej autorki z Francji…? Idźmy jednak dalej. Gdy głębiej wnikniemy w historię o morderstwie przy rue Morgue, jednego ze świadków bestialstwa tak oto nadmienia narrator: „Paweł Dumas, lekarz, zeznaje, iż wezwano go do obejrzenia ciał nad ranem”.
Pytam się, czy ów Dumas nie przywodzi na myśl samego Aleksandra, pomysłowego twórcy powieści serca i szpady? Lecz i to nie wszystko, bardzo proszę: „Izydor Musset, żandarm, zeznaje, iż wezwano go do tego domu około trzeciej z rana…”*.
Otóż właśnie – jak Alfred de Musset, ów poeta francuskiego urodzenia, który był, jak wiadomo, kochankiem wspomnianej George Sand.
Chyba się wam konkluzje oczywiste zdają.
Umysł mój rozpędził się zaś wówczas jak schorzały. Zabójstwo przy rue Morgue - dziś jeszcze brzmi mi w uszach Edgara śmiech przebiegły – skonstruował on jako alegorię kondycji współczesnej literatury swego kraju. Odniesienia do George Sand (vel Dupin), Lamartine’a, Musseta i Dumasa to jedynie kilka w całej przezeń stworzonej gamie ukrytych a bystrych niezwykle aluzji literackich.
A jeśli me podejrzenie było słuszne (z pewnością!) – Poe, by odmalować postać swego detektywa, wcale się nie posłużył ani Auguste’em Duponte, ani też Baronem Claude’em Dupin, lecz tylko i wyłącznie skorzystał z figur najrozmaitszych świata pisarskiego. Gdy mi to pierwszy raz zaświtało w mózgu, z całą odwagą do miasta się wyprawiłem, szperać w książkach. I cóż się okazało? Nie dość, że nazwisko George Sand prawdziwe jako Dupin pamiętałem, to fakt ów na dodatek, iż w dzieciństwie utraciła ona brata… który zwał się, wiecie już na pewno, Auguste Dupin. Auguste Dupin. Czy poecie szczegół ten był znany? A co nam Edgar przez to chciał zakomunikować? Brata jej na nowo powołał wszak do życia w osobie geniusza, który walczy przeciw śmierci i przemocy. Czyżby miał na myśli brata rodzonego o imieniu William Henry, którego, nieszczęsny, stracił w swoich chłopięcych latach?
Czytając w ekscytacji Morderstwo przy rue Morgue któryś już raz z kolei, odkryłem niespodziewanie nowy sens opisu, który narrator podaje na temat swej codzienności z C. Auguste Dupinem: „Osamotnienie nasze było zupełne. Nikt u nas nie bywał. Zachowaliśmy w najgłębszej tajemnicy miejsce naszego pobytu przed dawniejszymi naszymi znajomymi. Dupin już wiele lat temu przestał znać kogokolwiek i być znany w Paryżu. Poprzestawaliśmy wyłącznie na sobie samych”*.
Detektyw zatem nadzwyczajny istniał jedynie w wyobraźni Poego.
„Jak powiadomiła dziennik nasz «przyjaciółka» genialnego a dziwacznego pisarza, wielmożnego Edgara A. Poe, stworzony przezeń protagonista, zmyślny C. Auguste Dupin, wzorowany jest na postaci żyjącej, podobnej osiągnięciami i nazwiskiem, i znanej z niezwykłych swych talentów analitycznych…” etc.
Wspomniałem ów fragment z gazety codziennej, który wpierw trafił do czytelni, a później w moje ręce. Niejasne to wszystko, a i nieprzyjemne zdało mi się. Jakże się mogłem dać zwieść informacji nie sprawdzonej? Kim była owa „przyjaciółka”? Z jakiej też przyczyny miałaby być wiarygodna? Czy jest gdzieś ktoś taki w ogóle? Pełen rzeczonych wątpliwości, próbując w sobie szukać odpowiedzi, skłaniałem się jednak do takiej konstatacji, iż Duponte to oszust marny, Poe zmarł i mnie śmierć czeka także; i ja na szubienicę pójdę, by życie oddać za to, iż pragnąłem więcej wykryć, niźli już wiadomo.
Duponte przepadł.
– Gorzej ci? Medyka mam sprowadzić? – Edwin chciał mnie wyrwać z odrętwienia.
– Edwin – wydyszałem frazę osobliwą. – Ja już umarłem prawie.
Tu na moment przerwę wątek główny opowieści, by więcej powiedzieć o jej źródle, to jest o śmierci pisarza. Wielekroć nadmieniałem, iż znany mi jest w całości wykład Barona na ten temat, dalsze zatem zatajenie odkryć owych byłoby wyrazem nieuczciwości z mej strony. Jak mówię, zapadło mi w pamięć wszystko, co Baron odnotował. „«Reynolds! Reynolds!» – krzyk ów będzie nam rozbrzmiewać w uszach, póki pamięć o Edgarze Poe nie zginie, bo to były jego słowa pożegnalne. Mógł oświadczyć przecież: «Tak to, Panie, odchodzę. Umieram, bliscy drodzy i niedoli towarzysze. Sami odgadnijcie teraz, z jakich przyczyn…»”.
Choć relacja Barona zapewne znacznie by zakłóciła obraz prawdy, to ja poniekąd żałuję, iż nie odczytał słów tych na głos. Bo teraz nie mogę podać szczegółów dalszych domniemanych zdarzeń. Baron by z pewnością tak przemierzał scenę, jak w najlepszym okresie kariery adwokackiej przechadzał się po sali sądowej. Wyobraźcie go sobie, jak w uśmiechu szczerzy śnieżnobiałe zęby, jak ręce rozkłada szeroko, zagadki takie oto rozwiązanie obwieszczając:
29
Poe w czas niekorzystny odwiedził miasto Baltimore. Wizyty tu nie planował wcale, udając się do swego domu w Nowym Jorku, z zamiarem sprowadzenia biednej teściowej i rozpoczęcia życia na nowo. Na statku w drodze z Richmond zbójcy go napadli i pieniądze mu odebrali, tak że się spóźnił na pociąg z Baltimore na północ. Rzecz ową wskazuje fakt, iż choć zarobił nieco grosza w Richmond wykładając, zaledwie kilka dni później został znaleziony z pustą kiesą. W Baltimore zaś, zbłąkany, zauważył przypadkowo, że go tamci śledzą, to i schronienia chciał szukać u życzliwego swego przyjaciela, doktora N. C. Brooksa. Niestety, Brooks był w domu nieobecny, czego szubrawcy chciwi nie wiedzieli, i w strachu, iż Poe tam kogoś zawiadomi – beztrosko rozniecili ogień, który ów dom zniszczył niemalże doszczętnie. Poecie ledwo się udało ujść z życiem.
Gotówki posiadał jeszcze tyle tylko, by pokój nająć skromny w United States Hotel; na drugi bilet już mu zabrakło do Nowego Jorku albo Filadelfii, gdzie się wcześniej podjął zadania lukratywnego w dziedzinie literackiej. Magazyn jego nowy, który się miał zwać „Stylus”, wniósłby powiew ożywczy geniuszu w kręgi pisarskie kraju – wrogowie jednak autora tego sobie nie życzyli, boby tym samym ujawnił ich marne talenty. Wobec powyższego Poe przybrał pseudonim E. S. T. Grey. I nawet się zwrócił z prośbą do swojej teściowej – opiekunki, którą darzył szacunkiem oraz cenił – by listy doń do Filadelfii słane tak właśnie adresowała, ażeby nie przepadły, z obawy, iż adwersarze jego przechwytywać mogą wszelkie pisma od osób skłonnych go poprzeć czy też wspomóc materialnie śmiałe owo przedsięwzięcie. Nie chciał, oprócz tego, by się dowiedzieli, iż do Filadelfii się wybiera, a to w przekonaniu, że usiłowaliby mu rzecz ową utrudnić, niwecząc wysiłki zgromadzenia środków na wymarzone czasopismo.
Akurat wówczas w Baltimore odbywały się wybory okręgowe. Poe zaś, jako człowiek sztuki, zawsze był ponad tego typu sprawy. Obce mu były sprawki polityków i pospólstwa. Dla łotra ordynarnego wielki geniusz jest wszak zwykle wyborną pożywką.
Poe zaś stanowił zdobycz łatwą. Przemieszczał się pod przybranym nazwiskiem E. S. T. Grey. W wieczór przedwyborczy w aurze przykrej, co nękała wtedy miasto cały tydzień, porwany został wprost z ulicy… I tutaj się rozpoczyna zbrodnia na poecie – kto wie, czy nie najdłuższa w dziejach naszych, a już niewątpliwie najdłuższa i najżałośniejsza w historii literatury. Najboleśniejsza od chwili, gdy poeta Otway udusił się okruchami chleba, a niesprawiedliwa najbardziej od zadania Marlowe’owi ciosów w głowę – narząd, gdzie się geniusz mieści. Wszystko to uczyniło Edgara Poe artystą najniesławniejszym po Lordzie Byronie.
Co gorsza, rodzina pisarza – a więc, sądzić można, najbliżsi – również się obróciła przeciw niemu. Niejaki George Herring, który może dziś tu na sali siedzi, nadzorował wigów z Okręgu Czwartego, a w ich punkcie zbornym przecież, w gospodzie Ryana, znaleziono później Poego. George Herring był z autorem spokrewniony [tu się coś Baronowi widać pomieszało, wszak bowiem Henry Herring poprzez związek małżeński był kuzynem Poego, i on to, a nie Poe w istocie, należał do rodziny George’a – niemniej, słuchajmy dalej…] i jako krewniak jego bliski wiedział, iż autor jest osobą wrażliwą. Nie przez przypadek zaiste, czcigodni a oddani sztuce panowie oraz damy, że Henry Herring jako jeden z pierwszych zbliżył się do Poego, gdy ogłoszono, iż ów w tarapatach się znajduje… ani że doktor Snodgrass zdumiał się wielce na widok Henry’ego, zanim jeszcze nakazał go powiadomić, co się dzieje! Herringowie wybrali Poego na ofiarę, bo go znali, bo dla nich nie był jakimś „Greyem”. George Herring wiedział od Henry’ego, iż Edgar Poe pod wpływem alkoholu czy innej używki bywa nieobliczalny, stwierdził zatem, że jest bezbronny niemal całkowicie pośród wyborczej sitwy. Przewidując groźne skutki uboczne u poety, George posłał po Henry’ego, żeby go do szpitala zechciał odwieźć – celem uniknięcia sytuacji niekorzystnej dla wigów Czwartego Okręgu. Henry Herring, jak wiemy, wciąż żywił pretensje do autora za to, że ów – wcześniej w Baltimore zamieszkując – zalecać się poezją próbował do jego córki, Elizabeth. I oto teraz Henry z całą niegodziwością mógł odwet wziąć na poecie za afektację młodzieńczą, niepoważną i niewinną.