Выбрать главу

– Gdzież tam, dla ciebie – z uśmiechem ciepłym ujął mą dłoń. – Niewinności swojej dowiedziesz i to będzie dla mnie nagrodą. Spieszyć się nam już trzeba, wiatru nabrać w żagle!

– Czas na cię, przyjacielu – szeptem przytaknąłem. – Ale idź bezgłośnie.

Edwin czmychnął mi sprzed oczu w jednej chwili.

Wtedy zakułem Slatterowe ręce, nogi i stopy zostawiając swobodne. Tak, aby oprzytomniawszy, mógł pomocy szukać. Już mi się nie wydawał postawny, jak wtedy, gdy na rumaku siedział – a nie pierwszej młodości i do tego jeszcze niedołężny jakby, o wejrzeniu pustym i bezradnym zgoła. Gdy Edwin mnie zostawił, poczułem się nagle sam jak palec i tęskne wspomnienie przywiodłem o Hattie i Bonjour podczas odwiedzin w mym więzieniu, jak również przypływ energii, jaki zawdzięczałem obu przecież…

Pod wpływem myśli nagłej skoczyłem na równe nogi.

– Bonjour – rzekłem sam do siebie, podniecony. Slatter, donośnie jęcząc, wracał do życia, mnie się już nie chciało jednak go oglądać dłużej. Dosiadłszy z trudem jego rumaka, szybko odjechałem z owej okolicy.

– To mój koń! – Slatter ryknął. – Konia mi masz oddać!

Prędko się utwierdziłem w swoich podejrzeniach, zastając na oścież otwarte drzwi domu Bonapartów. Konia Slattera uwiązawszy do słupa przed posesją, chyłkiem przez frontowy hol wszedłem do środka. Wewnątrz panowała cisza, mącona jedynie oddechem czyimś urywanym. W panice i poruszeniu wielkim pewnie bym nie posłyszał choćby drgnienia, wszystko by mi się bowiem zlało w jeden szelest hipnotyczny.

W salonie coś się zdarzyło, szamotanina jakaś bodaj przed minutą. Krzesła, lampy, zasłony, dokumenty… przedmioty wszelkie po podłodze rozrzucone. Jeszcze się nawet kołysał wstrząśnięty kandelabr u sufitu. I za czyją sprawą?…

Bonjour stała nad Rollinem – on zaś dyszał żałośnie. Wnioskując po chaosie tuż pod oknem pobliskim, chciał on wyskoczyć stamtąd, lecz mu się nie udało. Mniejsza od Rollina o połowę, Bonjour cisnęła go do ziemi, sztylet mu do krtani przystawiając.

Gdy moje i jego oczy się spotkały, wtedy pomyślałem: skąd go znam?!

Wraz z Auguste Duponte’em Paryż opuszczaliśmy, aby się zająć dalej zgłębianiem tajemnicy. Ledwie stanęliśmy na pokładzie statku, detektyw oznajmił, iż się tam znajduje pasażer na gapę, nielegalny.

– Proszę – rzekł mi wówczas, choć może innymi słowami – zawiadom, monsieur, stewarda, iż tu na pokładzie mamy gościa bez biletu.

– Zechcecie się dowiedzieć, co i mnie wiadome! – krzyknął tamten, Rollin, gdy go ujawniono, oskarżając o próbę kradzieży czegoś z poczty na statku.

Kiedy głos ów usłyszałem po raz wtóry, coś we mnie się zbudziło, bo zbyt był niebezpieczny:

– Może byś wiadomość zostawił – rzekł mi, drzwi posiadłości Bonapartego otwierając.

Lecz nie tylko przecież, gdy bowiem uniósł kapelusz – by łysinę pokazać – natychmiast mi pamięć wróciła, że to on wszakże, ten sam człowiek!

Widząc go wobec tego koło Bonjour, zaraz się upewniłem w podejrzeniu, iż on tym samym jest złoczyńcą, znanym mi aż nadto z pokładu „Humboldta”. Acz… nie! On mnie jednak nie rozpoznał wcale. Inny cel mu przyświecał dnia pamiętnego na morzu.

Oto mi drab ów, Rollin, patrzył teraz prosto w oczy. Z paskudną ciekawością, przy czym nogi miał cale mokre i oblepione płatkami kwiatów, które się z wazonu strzaskanego rozsypały wokół po podłodze.

Bonjour się zwróciła z uśmiechem lekkim do mnie, niemal w skrusze. Mnie zaś na widok jej twarzy pamięć podsunęła ów namiętny pocałunek…

– Przykro mi, monsieur Clark – rzekła w taki sposób, jakbym to ja był załamany i błagał o darowanie życia.

– Ty przecież – odparłem w nagłym olśnieniu – tyś mi podała truciznę, nie policja ani też dozorcy! Ty! Wsunęłaś w usta trutkę, gdy się całowaliśmy.

– W więzieniu szybko odkryłam, iż mury izb szpitalnych już się poddają zalewowi – oznajmiła. – Wiedziałam, że zdołasz się wydostać przez kanał ściekowy, lecz trzeba mi było sposób jakiś znaleźć, abyś tam wpierw trafił. Rzec można, monsieur, że ci dopomogłam.

– Nie to było twoim celem, żeby mi dopomóc. Chciałaś się w ślad za mną udać do Duponte’a, by on z kolei wykrył sprawców zamachu na Barona. Sądziłaś, iż Duponte byłby użyteczny, a ja wszak byłbym wiedział, gdzie się on znajduje.

– Tego, co i ty, pragnęłam, monsieur: dociec prawdy…

– Pani, proszę – jęknął tamten, a Bonjour zadała mu cios wściekły nogą w żołądek.

Gdy skręcał się obolały, przystąpiłem do niej:

– Nic ci to nie da, Bonjour, policji już go można oddać.

– Nie mam do nich zaufania, monsieur Clark. Człowiek umilkł na to, żałośnie roztrzęsiony. Bonjour przykucnęła na podłodze, broń szykując.

– Odejdź – rzekła do mnie i na drzwi wskazała.

– Nie jesteś winna zemstę Baronowi, mademoiselle. Spełniłaś, co należało, wykrywając osobnika, który go zabić kazał. Mord na tym nieszczęśniku zamieni twe życie w piekło, będziesz musiała uciekać, tak jak do tej pory. Prócz tego – dodałem jeszcze – ja jeden stałbym się świadkiem twojej zbrodni, więc i mnie byś musiała życia pozbawić.

Zdumiałem się, gdy Bonjour w cichym zamyśleniu wolno spojrzała na mnie ze łzą w kącie oka – niby wreszcie pod wpływem uczuć nie tajonych. Zbliżyła się do mnie ostrożnie, jak zalękniona sarna. Oddech wstrzymawszy najwyraźniej, wzięła mnie w ramiona – choć raczej nie w uścisku, jak w Paryżu wtedy, tylko w zagubieniu jakimś, bezradności.

– Bonjour, wszystko się ułoży – zapewniłem z mocą, aby ją wesprzeć. – Zgódź się, abym ci dopomógł.

Tak wówczas mnie odepchnęła, jakbym to ja ją tulił. We wzroku jej zagubionym znak niby spostrzegłem, iż więcej się nam już nie będzie dane spotkać.

Bonjour upuściła sztylet i – rozejrzawszy się po izbie – najbrutalniej kopać zaczęła mężczyznę po twarzy. Zaraz potem wybiegła, ja zaś westchnąłem z ulgą, że go nie uśmierciła mimo wszystko. A przecież nie mój monolog ją powstrzymał. Zbliżając się do miejsca, gdzie leżał Rollin niczym zwłoki porzucone, spostrzegłem, co jej wzrokowi nie umknęło pewnie: oto w szamotaninie strącili na podłogę dziennik z tegoż ranka. Na stronicy tytułowej podano wiadomość o śmierci tajemniczego barona z Francji, w szpitalu.

Handlarz niewolników nie mylił się zatem, twierdząc, że mnie za morderstwo poszukują. W Bonjour zaś chęć zemsty nieco zapewne osłabła, bo honor splamiony Barona, czyli jej nagroda, był już niemożliwy do odkupienia żadną miarą. Być może dla przestępcy pełną gębą honor już po śmierci nie ma racji bytu; i niebo ani piekło dłużej nie istnieje dla tych, którzy już w swej doczesności przemierzają te dziedziny… Cokolwiek kierowało Bonjour, zamiar swój porzuciła.

Rollin był nieprzytomny, a ranny tylko po wierzchu. Opatrzyłem go skrawkiem materii oddartym z jakiejś kotary i przed wyjściem jeszcze, w umywalce, dłonie z krwi opłukałem.

Myśli me aż paliła wiedza świeżo zdobyta. Próbując pojąć wszystko, co się stało, nadal nie miałem świadectw przeciwko mordercom Barona. Nic nie zdołałem zyskać, co by najdobitniej przekonało policję o mej niewinności. Nawet gdybym się tam odważył czekać na powrót łotrów dwu wiadomych – i tak bez chwili namysłu by mnie oni uśmiercili. Z rozkazu zresztą Rollina, ledwie by wrócił do przytomności. Wzywając zaś policję, wyszykowałbym sobie areszt pewny.

I na zawsze pozostałbym człowiekiem, który prawdziwego Dupina ukatrupił. Tak przecież by uznano, to rzecz niewątpliwa. Na stryczek bym niewinnie trafił, okupić cudze grzechy, a czyje – łajdaków dwu czy Duponte’a – tego dojść nie mogłem. Co gorsza, przez cały ów chaos oddaliła się kwestia śmierci Poego.